Majewski: Klub nie płacił przez 2 lata, na obiad jedliśmy arbuzy. Mimo to żyłem szczęśliwie

Majewski: Klub nie płacił przez 2 lata, na obiad jedliśmy arbuzy. Mimo to żyłem szczęśliwie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Tomasz Majewski (fot. RADOSLAW JOZWIAK / CYFRASPORT / Newspix.pl ) Źródło:Newspix.pl
Dziewięciokrotny rekordzista Polski w pchnięciu kulą, trzykrotny uczestnik igrzysk olimpijskich, dwukrotny złoty medalista. Tomasz Majewski w rozmowie z Sylwestrem Latkowskim opowiada o drodze na szczyt, która wiodła m.in. przez brak pieniędzy i jedzenie arbuzów na obiad. Publikujemy fragment drugiej rozmowy z cyklu Męskie rozmowy Latkowskiego.

Sylwester Latkowski: P rzyszło pierwsze zwycięstwo na mistrzostwach Polski. Poczułeś, że zaczynasz się spełniać?

To był 2002 r. Generalnie duża niespodzianka, bo wygrałem ze starszymi kolegami. Już tego tytułu nie oddałem, od tej pory było tylko lepiej.

Z czego się utrzymywałeś?

Wtedy system finansowania sportu był trochę inny niż teraz. Jeszcze w liceum załapałem się więc na stypendium w moim pierwszym klubie Płońsk.

Duże?

Dla mnie wtedy bardzo duże, 200 zł, w dodatku regularnie płacone. W Ciechanowie klepaliśmy wtedy biedę, dlatego całą grupą przeszliśmy do warszawskiej Skry, która była w rozkwicie. Potem się pogorszyło, klub nie płacił nam przez dwa lata, ani my, ani trener nie dostawaliśmy żadnych pieniędzy.

To z czego żyliście?

Ja pożyczałem od rodziców. Z Piotrkiem Małachowskim na obiad jedliśmy arbuza albo bezy, bo zapychało i świetnie się opłacało kalorycznie. Potem trafiliśmy do warszawskiego ośrodka trenowania mistrzowskiego, który założyli mój ówczesny trener Witek Suski z moim obecnym trenerem Henrykiem Olszewskim.

Na czym to polegało?

Mieliśmy gdzie mieszkać, mogliśmy trenować na Akademii Wychowania Fizycznego i dostawaliśmy jeść trzy razy dziennie. To nam wtedy wystarczało, żadnych pieniędzy dla siebie nie mieliśmy. Pamiętam, że na początku miesiąca kupowałem sobie bilet miesięczny i nie zostawało już ani grosza. Mimo to żyłem szczęśliwie. Kiedy już zacząłem robić wyniki, udało mi się wejść w system stypendialny Polskiego Związku Lekkiej Atletyki, zacząłem się utrzymywać ze sportu. Teraz byłoby to niemożliwe, bo przepisy się pozmieniały. Dziś młodzi sportowcy mają jeszcze ciężej.

(...)

Jak się podnosiłeś z upadków?

No ciężko, ciężko. Choć dla mnie porażka to dużo lepsza pobudka do działania niż zwycięstwo. Zwycięstwa mnie niczego nie uczą, a porażki tak. Musiałem spokornieć, nabrać dystansu. Moja dyscyplina to nie jest łatwy sport. Formę robi się latami, długo trzeba harować, żeby przyszły sukcesy.

(...)

Cały czas żyłeś sportem? Tylko sportem?

Żyłem normalnie, studiowałem politologię.

Politologię? Dlaczego?

Bo się nie dostałem na dziennikarstwo, z czego się bardzo cieszę.

Polityką się interesujesz?

Interesuję się.

To jak byś porównał zasady polityki i sportu?

Nasza rywalizacja jest dużo bardziej czysta, szlachetna. W sporcie są jasne reguły, których zdecydowana większość ludzi przestrzega. W polityce nie ma zasad fair play.

Czyli w senatory, posły nie pójdziesz?

Miałem różne propozycje, nawet egzotyczne, ale kwituję to krótko: dopóki jestem czynnym sportowcem, jestem apolityczny. Nie chciałbym, żeby życie mnie zmusiło do pójścia do polityki, choć dla człowieka z moją popularnością to najprostsza sprawa. Wolałbym jednak działać w sporcie.

Całą rozmowę z Tomaszem Majewskim można przeczytać w najnowszym "Wprost".

Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania .  
Najnowszy "Wprost" jest   także dostępny na Facebooku .  
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania