Sąsiedzi nie chcą być anonimowi. Bunt mieszkańców blokowisk

Sąsiedzi nie chcą być anonimowi. Bunt mieszkańców blokowisk

Dodano:   /  Zmieniono: 
Na wielkich blokowiskach i nowych osiedlach pojawił się nowy trend: ludzie nie chcą być anonimowi. Chcą znać sąsiada i działać na rzecz lokalnej społeczności.

Ktoś przyniósł sałatkę. Ktoś inny świeże marchewki i bochenek chleba. Jedna z sąsiadek upiekła ciasto, druga przyniosła owoce. Siedzenia i stoły zrobili też sami, bo zanim zasiedli do wspólnej kolacji, uczestniczyli w warsztatach recyklingowych. Z plastikowych butelek powstały siedziska, ze skrzynek stoliki. Okazało się też, że jedna z sąsiadek jest w grupie cyrkowej, więc przygotowała dla wszystkich widowiskowy taniec z ogniem. Teraz takie spotkania w osiedlowym amfiteatrze na warszawskim Służewie odbywają się cyklicznie. A zaczęło się od tego, że grupa przyjaciół postanowiła poznać ludzi, wśród których zamieszkali.

Oswajanie miejsc

Magdalena Paluch, Katarzyna Paterek i Jakub Związek wynajęli tu mieszkanie kilka lat temu. Wcześniej studiowali i mieszkali w akademiku. – Nie znaliśmy tu praktycznie nikogo, wszystko było dla nas obce – opowiada Kasia. Coraz częściej rozmawiali, że jeśli chcą poznać sąsiadów, to sami powinni wyjść z inicjatywą. Najpierw postanowili jednak zdobyć wiedzę dotyczącą działań dla lokalnej społeczności. Tak trafili do Towarzystwa Inicjatyw Twórczych „Ę”. – Okazało się, że właśnie rusza projekt Laboratorium Animatorni. To projekt dla tych, którzy mają pomysły na oddolne inicjatywy społeczno-kulturalne – tłumaczy Magda. Tam się dowiedzieli, co mogą zrobić i jak przełożyć swoje pomysły na konkretne działania. Nazwali własny projekt SłużeWakcji i zabrali się do pracy. Wymyślili, że fajnie będzie zorganizować dla sąsiadów cykl spotkań. W centralnym miejscu osiedla, w starym plenerowym amfiteatrze. Pomógł miejscowy dom kultury – udało się pożyczyć namioty, zorganizować transport i warsztaty dla najmłodszych. Efekt przerósł wyobrażenia wszystkich, zapomniany osiedlowy amfiteatr odżył towarzysko.

– Dzięki temu oswoiłam sobie to miejsce. Zadomowiłam się tu, poznałam naprawdę wielu ludzi – mówi Magda Paluch. Lokalni aktywiści przekonują, że wcale nie trzeba wielkich nakładów ani spektakularnych festynów, bo nie o to w tym chodzi. Agata Konarzewska mieszka na zamkniętym osiedlu na warszawskich Kabatach. Kiedy się tu wprowadziła, od razu pomyślała, żeby zrobić spotkanie zapoznawcze dla sąsiadów. – Nie chciałam jednak nikomu nic narzucać. Dlatego było to spotkanie przy stołach na osiedlowym patio i każdy mógł przynieść, na co sam miał ochotę – mówi. Wywiesiła plakaty, a na kilka dni przed planowanym spotkaniem osobiście zapukała do 130 mieszkań na osiedlu i razem ze swoim chłopakiem tłumaczyła, że chodzi o to, żeby się nawzajem poznać. – Oczywiście zaczęło się od rozmów o jedzeniu, dzielenia się przepisami – śmieje się Agata. Na czas biesiadowania zaprosiła dwie znajome animatorki dziecięce. – Dzięki temu, że ktoś się zajmował dziećmi, dorośli mogli spokojnie się zająć rozmowami – mówi.

Na efekty nie musiała długo czekać. – To było wręcz niesamowite! Na drugi dzień szłam przez własne osiedle i co chwila słyszałam „dzień dobry!”. Wcześniej mijaliśmy się w milczeniu, bo zwyczajnie się nie poznawaliśmy – mówi. Co ważne, poczuła się bezpieczniej. – Kiedy zna się ludzi, którzy mieszkają obok, człowiek czuje się lepiej, spokojniej. Wie na przykład, że pod jego nieobecność sąsiedzi zareagują, gdyby w mieszkaniu działo się coś niepokojącego. Nie miałaby też obaw, aby tym najbliższym, z naprzeciwka – z którymi codziennie zamienia kilka słów w windzie i którzy czasem ją podwożą do pracy, bo jeżdżą w tym samym kierunku – powierzyć klucze na czas wyjazdu.

Teraz Agata Konarzewska jest koordynatorką projektu Q-Ruch Sąsiedzki, do którego może się zgłosić każdy, kto chce rozruszać lokalną społeczność. – U nas się dowie, jak to zrobić – mówi. Dni Sąsiada i Podwórkowe Gwiazdki to sztandarowe przedsięwzięcia promowane przez Q-Ruch Sąsiedzki. Dzięki temu na przełomie maja i czerwca na stołecznych osiedlach odbywają się sąsiedzkie pikniki, a przed Bożym Narodzeniem ludzie się spotykają, aby złożyć sobie życzenia czy wspólnie ubrać choinkę, która stoi przed blokiem.

Miarka się przebrała

Agata Konarzewska nie ma wątpliwości, skąd się bierze moda na sąsiedzką bliskość. – Po prostu miarka się przebrała. Żyjemy w pędzie, jesteśmy zajęci pracą, obowiązkami – mówi i tłumaczy, że takie szybkie życie pozwala na anonimowość. – Ludzie jednak tej anonimowości nie do końca chcą.

Każdy potrzebuje miejsca, z którym mógłby się utożsamić, zakorzenić w nim – mówi. Kiedy na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku prof. Marek Szczepański, socjolog miasta ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, przeprowadzał badania w swoich rodzinnych Tychach, pytał mieszkańców m.in. o definicję obcego. – Okazało się, że obcy to często mieszkaniec tej samej klatki schodowej – wspomina. Powstające kolejne blokowiska były tylko sypialniami dla pracujących ludzi. Od paru lat profesor razem z mieszkańcami tyskiego osiedla Zuzanna integrują się podczas wspólnej biesiady. – Dzieci biorą udział w różnych konkursach, a dorośli siedzą i rozmawiają. Dla mnie jako socjologa ma to kolosalne znaczenie, wspólnota stołu niesamowicie scala ludzi z sobą – uważa.

Aleksandra Spisak-Golemo, jedna z organizatorek dorocznych spotkań na Zuzannie, podkreśla: – Wszystko się dzieje dzięki sąsiadom. Ktoś pracuje w kompanii piwowarskiej, załatwił więc stoły i piwo. Ktoś inny zna kogoś, kto maluje buźki, żeby dzieci miały atrakcję. Jeszcze inny wie, jak załatwić darmową kiełbaskę dla każdego mieszkańca – wylicza. Prof. Szczepański podaje jeszcze inne liczby. Na przykład 11 proc. – Tyle osób w każdej społeczności jest w stanie zrobić coś prometejskiego na rzecz ogółu. Prometejskiego, czyli bezinteresownego – mówi. Jest jeszcze jedna liczba: 5 tys. Tylu maksymalnie mieszkańców zdaniem profesora powinno mieć osiedle, aby integracja miała szansę powodzenia. – To ważna wskazówka dla współczesnych architektów. Im mniejsze osiedle, tym większa szansa, że ludzie się poznają – mówi.

Dzieci sieci partycypują

Nie bez powodu osiedla „rozkręcają” raczej młodzi mieszkańcy. Bo działania często zaczynają się nie od biesiady na podwórku, ale od rozmów w internecie. Wiele osiedli ma dziś swoje fora czy fanpage’e na Facebooku. Ludzie dzielą się pomysłami, uwagami lub chociażby wymieniają zdjęcia. Marek Szczepański podaje przykład: – Znajomy wykupił mieszkanie na nowo budowanym osiedlu. I mówi do mnie: „Ty wiesz, odezwał się do mnie ktoś i powiedział, że będziemy mieszkać w tym samym bloku”. To niesamowite, ale ludzie z tego osiedla dzięki inicjatywie paru osób poznali się, zanim jeszcze osiedle powstało. Kiedy się wprowadzili do swoich mieszkań, nie byli już anonimowi. Do dziś mają forum, na którym toczą dyskusje – mówi.

Od paru lat w Polsce prężnie się też rozwija idea budżetu partycypacyjnego. Dzięki niej sami mieszkańcy mogą zdecydować, na co przeznaczyć część pieniędzy z gminnego budżetu. Niedawno po raz pierwszy głosowali gdańszczanie. Zdecydowali, że miejskie pieniądze zostaną m.in. przeznaczone na siłownię pod chmurką dla Brzeźna, Nowego Portu i Oruni oraz na remont chodników na osiedlu Zaspa-Młyniec. Obecnie gorączka budżetu partycypacyjnego trwa w Warszawie. Mieszkańcy mogą zgłaszać swoje projekty do 9 marca. – To wielka szansa na integrację lokalnych społeczności – uważa Magdalena Paluch ze SłużeWakcji. Bo żeby zgłosić projekt, potrzeba 15 podpisów, a potem jeszcze trzeba przekonać innych, aby na ten właśnie projekt zagłosowali. Grupa ze Służewa też składa swój pomysł, żeby w domu kultury zorganizować miejsce spotkań sąsiadów. Będą wspólne szydełkowanie, majsterkowanie, spotkania przy piosence i wszystko to, na co będą mieli ochotę.

Tekst ukazał się w numerze 10/2014 tygodnika "Wprost".

Najnowszy numer "Wprost" będzie dostępny w formie e-wydania .  
Najnowszy "Wprost" będzie   także dostępny na Facebooku .  
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchani a.