Boli to znaczy, że żyjesz. Podejście lekarzy do bólu pacjentów

Boli to znaczy, że żyjesz. Podejście lekarzy do bólu pacjentów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Mówi się: jak boli, to znaczy, że żyjesz. Tyle że z bólem czasem żyć się nie da. A w Polsce często trzeba.

Pani Małgorzata dobę po skomplikowanej operacji nogi czuła tak silny ból, że płacząc, poprosiła o jakiś lek. Dostała, ale nie zadziałał. Płakała więc dalej. – Dopiero gdy odwiedziła mnie koleżanka, kobieta słusznej postury, i wtargnęła z awanturą do pokoju lekarskiego, podano mi silniejszy środek. Pomógł – opowiada. Pan Władysław, 75-latek z nowotworem nerki, trzykrotnie się skarżył, że boli. W efekcie od lekarza usłyszał: "Tyle lat pan na tym świecie żyje, a tak się nad sobą rozczula!”.

Pani Dorota cierpiąca na nowotwór jelita grubego wielokrotnie z silnymi bólami trafiała na oddział ratunkowy. – Zanim mogłam poczuć ulgę, zawsze musiałam swoje odczekać. No i odcierpieć – mówi. To tylko trzy wybrane przypadki. Nie są odosobnione. Tak się dzieje, bo w polskiej medycynie ciągle panuje mit, że ból jest złem koniecznym i naturalnym objawem towarzyszącym chorobie. Eksperci zwracają też uwagę na problem bólu przewlekłego. W Polsce wielu pacjentów, którzy się z nim zmagają, niepotrzebnie cierpi. Powód? Nie tylko mentalność lekarzy, ale także brak wiedzy samych chorych. Nie bez znaczenia jest też niedostateczne finansowanie opieki paliatywnej.

Międzynarodowe badanie przeprowadzone przez Open Minds, stowarzyszenie ekspertów europejskich, którzy specjalizują się w badaniach i leczeniu bólu, pokazało, że problem bólu przewlekłego zgłosiło u nas 27 proc. respondentów, co daje nam przedostatnie miejsce na kontynencie. Dla porównania, w Hiszpanii zaledwie 12 proc. Koalicja na rzecz Walki z Bólem, polska organizacja, która zajmuje się tym problemem, zapytała ostatnio pacjentów, jak lekarze uzasadniają odmowę przepisania leku przeciwbólowego. Przykładowe odpowiedzi: „Trzeba nauczyć się z tym żyć” i „Rak musi boleć”. Padały też argumenty o „braku wykwalifikowanego personelu do wypisania recepty”. Aż 73 proc. uczestników ankiety narzekało, że przyjmowane leki nie uśmierzają wystarczająco ich cierpienia. Blisko 90 proc. uznało, że ból ma wpływ na ich życie zawodowe i prywatne. A 43 proc. podkreślało, że lekarz ich nie poinformował o dostępnych sposobach leczenia i możliwościach profilaktyki w tej dziedzinie. – To bardzo duży problem – komentuje Szymon Chrostowski, założyciel Koalicji, który sam przeszedł chorobę nowotworową. Wspomina, że z powodu bólu zdarzało mu się spędzać całe noce w pozycji klęczącej. To doświadczenie sprawiło, że postanowił działać.


Ból to choroba

– Mamy skuteczne i bezpieczne środki przeciwbólowe na rynku, mamy ich refundację, a jeśli chodzi o podejście do cierpienia pacjenta, jesteśmy w ogonie Europy – ocenia dr Jadwiga Pyszkowska, prezes Polskiego Towarzystwa Medycyny Paliatywnej i kierownik Poradni Leczenia Bólu w Centralnym Szpitalu Klinicznym w Katowicach. Lekarzem jest od 45 lat, medycyną bólu zajmuje się od 38. Często obserwując to, co się dzieje, zastanawia się, czy lekarz jest Panem Bogiem, żeby decydować, jakie cierpienie jest do wytrzymania, a jakie nie. Przecież, jak podkreśla, o tym może mówić tylko ta osoba, która to sama odczuwa. Jej zdaniem środowisko lekarskie jest kompletnie bezkarne. – Proszę sobie wyobrazić takie faktyczne zdarzenie. U pacjentki lekarz bez znieczulenia zrobił łyżeczkowanie jamy macicy. Skierowała sprawę do rzecznika odpowiedzialności zawodowej. Sprawę umorzono, bo nie dopatrzono się błędów w sztuce lekarskiej – opowiada Pyszkowska. Przekonuje, że ból jest chorobą samą w sobie. – Cierpienie może zostawić w naszym organizmie spustoszenie dużo większe niż niejeden błąd lekarski – przekonuje.

Przekonała się o tym Dorota Kaniewska z Warszawy, u której zdiagnozowano nowotwór jelita grubego. Przeprowadzaną "na żywca” nefrostomię, gdy po operacji jelita nie podjęły pracy, a w nerkach nastąpił zastój moczu, wspomina jako traumę. – Na wysokości pasa, przez skórę pleców wprowadza się do nerki plastikową rurkę. Musiałam leżeć na brzuchu, który tydzień wcześniej miałam operowany. Lekarz tłumaczył, że nie podał mi znieczulenia, żeby współpraca podczas zabiegu była lepsza. To była tortura. Dopiero gdy darłam się przez pół godziny, zrozumiał, że z tej współpracy nic nie będzie, i dał mi zastrzyk – opowiada.

System nieświadomości

– Przychodzą do mnie pacjenci po kilku latach cierpień, pokazują zdjęcie rentgenowskie i mówią: jestem u granic wytrzymałości, ale mój ortopeda mówi, że tu nic nie ma prawa boleć. Ja wtedy odpowiadam: a czy ktoś kiedykolwiek widział ból na zdjęciu? Pacjenci nie powinni odpuszczać takich sytuacji. Ludzie muszą reagować, a oni są niestety jak otępiali w tym swoim bólu i nieświadomości praw, które mają – denerwuje się dr Pyszkowska. Jak na razie w Polsce takich spraw sądowych jest bardzo mało. Głośnym echem odbił się właściwie tylko przypadek Anny Kleszcz, pacjentki, która cierpiący z powodu ropnia w kręgosłupie szyjnym. Twierdziła, że w pięciu szpitalach została skazana na cierpienie. – Sąd zadał jej pytanie: „Jak panią bolało: jak ząb czy jak poród?”. Ona się wściekła i powiedziała: „To był taki ból, że chciałam wyskoczyć z siódmego piętra”. W końcu sprawę skierowała do Strasburga – mówi Chrostowski.

Dorota Kaniewska o sądzie nie myśli. – Już mi chyba wszystko jedno. Cieszę się, że po latach gehenny udało się dobrać odpowiednie leki. Teraz funkcjonuję w miarę normalnie. Bo to nie jest tak, że w ogóle nie boli, ale gdyby nie leki, to nie wyobrażam sobie życia i nie wiem, czy w ogóle byśmy rozmawiały – mówi. Kaniewska jest przykładem pacjentki cierpiącej na przewlekły ból nowotworowy. Szacuje się, że takich osób może być w Polsce nawet 200 tys. Do tego dochodzą kolejne tysiące cierpiących na ból przewlekły spowodowany innymi czynnikami niż rak. Ci, którzy doświadczają bólu przewlekłego, twierdzą, że kładzie się on cieniem na całym życiu chorego i jego bliskich. Bo o cierpieniu pooperacyjnym można mimo wszystko zapomnieć. Gorzej, gdy ból pozostaje na stałe.

Najważniejsze to dobrze dobrać leki, a z tym bywają problemy. W badaniu przeprowadzonym przez Koalicję na rzecz Walki z Bólem większość osób w skali od jednego do dziesięciu oceniła swój ból na poziomie siedmiu. To zdaniem ekspertów ból bardzo silny, wymagający silnych leków. Tymczasem w Polsce używamy niemal najwięcej w Europie zwykłych leków przeciwbólowych dostępnych w aptece czy supermarkecie. Natomiast kilkakrotnie mniej niż w innych krajach leków specjalistycznych. Średnia europejska wynosi 135 mg na mieszkańca, podczas gdy w Polsce zaledwie 33 mg. – Oznacza to, że często cierpiący pacjenci są najzwyczajniej pozbawiani tej metody uśmierzania bólu – przekonuje Chrostowski.

Narkomania w bramach

Zdaniem dr Pyszkowskiej sprawę pogarszają też pewne zaszłości historyczne. Choćby stare przepisy, które w czasach socjalizmu miały być orężem w walce z narkomanią. W Związku Sowieckim pacjent, któremu była podawana morfina, musiał być ze względu na zagrożenie hospitalizowany nawet w szpitalu więziennym. – Przecież nie o to chodzi. Z narkomanią trzeba walczyć, ale w bramach, nie w medycynie – podkreśla. Stosunkowo niedawno zniesiono w Polsce tzw. różowe recepty na tego typu leki, ale i tak wypełnienie obecnych druków jest wyjątkowo skomplikowane. Trzeba na przykład dodatkowo wypisać słownie dawkę dobową, postawić wykrzykniki przy dawkach przekraczających dawkę jednorazową i dobową, zamieścić czytelny podpis na recepcie, mimo że pod spodem znajduje się pieczątka z danymi. Lekarka obliczyła nawet, ile to zabiera czasu. – Zakładając, że lekarz przyjmuje pięciu chorych z silnym bólem wymagających recepty na silne analgetyki opioidowe trzy razy w tygodniu, dodatkowe pisanie restrykcyjnych informacji na recepcie zabiera lekarzowi 25 godzin w ciągu roku. Czyli jakieś trzy pełnoetatowe dni robocze – wylicza. I dodaje: – Cała ta atmosfera powoduje zresztą, że lekarz może się czuć jak przestępca.

Podkreśla też, że lekarze nadal mówią o lekach opioidowych jako o odurzających i narkotycznych. Tym samym niekiedy przerażają i zniechęcają pacjentów. – Tymczasem w medycynie to nie jest żaden narkotyk, bo nie uzależnia. Dawka jest dokładnie dopasowywana do potrzeb pacjenta i natężenia jego bólu. Bywa, że jestem wzywana na konsultację, pokazują mi pacjenta i mówią: pani doktor, on znów prosi o silne leki, chyba jest uzależniony. Ja odpowiadam: tak, jest uzależniony, ale nie od leków, tylko od waszej niewiedzy – tłumaczy Pyszkowska. Dlatego czasem lepiej jest zbyć pacjenta. – Ostatnio znany na Śląsku profesor powiedział mojej pacjentce: „Ja nie mam recept na leki przeciwbólowe”. A przecież takie druki powinien mieć każdy lekarz – podkreśla. O tym, że jest uzależniona, Dorota Kaniewska słyszała wiele razy. – Kiedyś pielęgniarka w nocy, gdy nie było lekarza, próbowała mnie oszukać, wstrzykując pyralginę. Zawołałam ją po jakimś czasie i mówię: „Przecież pani podała mi słabszy lek”. A ona na to: „No tak, bo lekarz śpi. A właściwie to pani jest po prostu uzależniona” – opowiada pani Dorota.

– Nadal wielu lekarzy niestety uważa, że rak musi boleć albo że na przykład nie ma odstępstw od zasady, że między jedną a drugą dawką leku musi minąć sześć godzin. Chyba że dojdzie do sytuacji ekstremalnej, kiedy pacjent z bólu spada z łóżka – relacjonuje. Problem dostrzega Ministerstwo Zdrowia.– Mamy dużo skutecznych, nowoczesnych leków, wiele jest na listach refundacyjnych. Tylko nie można się bać ich zapisywać. To często kwestia stereotypów i niewiedzy – przekonywał ostatnio na spotkaniu z pacjentami Igor Radziewicz- -Winnicki, podsekretarz stanu w resorcie.

Szpital bez bólu

W Polsce zdaniem Chrostowskiego problem rozbija się też o brak porozumienia między lekarzami specjalistami a medycyną paliatywną. – Chodzi np. o to, żeby pacjent z przerzutami nie był wypychany do poradni leczenia bólu, tylko żeby każdy onkolog mógł to leczyć. A nie na zasadzie: ja zrobiłem operację, a jak boli, to proszę do poradni. Zwłaszcza że poradni zajmujących się bólem jest mniej, niż zakładano, bo proponowane im kontakty z NFZ nie są najlepsze. – Nie jesteśmy rentowni. Żeby wizyta miała sens, musi trwać około półtorej godziny, powinna być wyszkolona pielęgniarka, psycholog. A w naszym systemie opieki zdrowotnej promowana jest bylejakość. Owszem, powstają nowe placówki bez kontraktów, tyle że nastawione np. na akupunkturę. Znam przypadki, kiedy pacjent z nowotworem jest traktowany przeciwbólowo taką właśnie akupunkturą! – oburza się dr Pyszkowska. Dr Jarosław Woroń z Polskiego Towarzystwa Badania Bólu widzi jednak światełko w tunelu. Przede wszystkim o sprawie zaczęło się mówić. Coraz więcej placówek stara się uzyskać certyfikat „Szpital bez bólu”. Teraz ma go już 155 szpitali i 32 szpitalne oddziały.

– To nie jest powalająca liczba, ale i tak jest lepiej. Ważne, że szpitalom na takim certyfikacie zależy i traktują sprawę prestiżowo – podkreśla Woroń. Przyznaje jednak, że jest jeszcze wiele do zrobienia. Chociażby walka z mitami, że lek podaje się tylko wtedy, gdy pacjent poprosi. A często przecież prosić nie ma siły. – Edukacja, edukacja, edukacja. Są szkolenia dla lekarzy rodzinnych. Polskie Towarzystwo Badania Bólu wydaje nawet kwartalnik „Ból”, w którym są publikacje przydatne w codziennej praktyce lekarskiej. Niestety zainteresowanie nim nie jest takie, jak byśmy chcieli – mówi Woroń, dodając, że nie dość, że źle leczony pacjent cierpi fizycznie i psychicznie, to jeszcze koszty w leczeniu skutków tych błędów bywają potem ogromne. – Jaką poniosłam psychiczną cenę cierpienia? – zastanawia się Dorota Kaniewska. – Chyba nawet nie potrafię tego ocenić. Dziwię się, że dałam radę. Nikt, kto sam tego nie przeszedł, nie zrozumie, co to znaczy, gdy straszliwie boli i nagle przestaje. Niebo a ziemia. Człowiek dostaje skrzydeł i znów wszystko się chce. To jest najpiękniejsza chwila.


Cały tekst u kazał się w  numerze 12/2014 tygodnik a "Wprost"

Najnowszy numer "Wprost" od poniedziałku rano będzie dostępny w formie e-wydania.
Najnowszy "Wprost" będzie  także dostępny na Facebooku.
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.