Według polskich ekonomistów straszenie drożyzną po wprowadzeniu w Polsce europejskiej waluty nie jest uzasadnione. – Euro nie doprowadziło do wzrostu cen. Takie są fakty – powiedział w rozmowie z Wprost.pl Marek Zuber, niezależny analityk rynków finansowych.
Kandydat Prawa i Sprawiedliwości na prezydenta Andrzej Duda otworzył w poniedziałek Bronko-Market. W sklepiku wszystkie ceny są podawane w euro i w przeliczeniu na złotówki są znacznie wyższe, niż obecnie spotykane w polskich marketach. Duda twierdzi, że Polaków po wprowadzeniu unijnej waluty dotknie nagła podwyżka cen. Kandydat PiS przywołał w tym kontekście przykład Słowacji.
Z argumentami Dudy nie zgadzają się jednak polscy ekonomiści. – Prawdą jest, że wprowadzenie euro w pierwszym okresie, kiedy euro startowało w 2000 roku, doprowadziło w wielu krajach do wzrostu cen. Ale wtedy nikt tego specjalnie nie kontrolował, a po drugie mieliśmy do czynienia również z innymi przyczynami inflacji. Przykładowo doszło do wzrostu cen żywności. To nie jest tak, że każdy wzrost cen, który wtedy nastąpił, możemy zrzucać na kanwę tego, że wprowadzono wspólną walutę – powiedział Marek Zuber.
Ceny nie rosną z powodu przystąpienia do strefy euro
– Ponieważ wystąpił wzrost cen, kolejne kraje, które euro wprowadzały, starały się to bardziej kontrolować. Myślę, że najlepszym przykładem są dwa ostatnie kraje – Słowacja i Litwa. Słowacja miała potwornego pecha, ponieważ wprowadzała euro w apogeum największego kryzysu od lat 80-tych, czyli 1 stycznia 2009 roku. Doszło do bardzo wyraźnego spadku wartości złotego. Dla przeciętnego Słowaka polskie towary stały się wtedy dużo tańsze w stosunku do cen w jego nowej walucie, czyli euro. Złoty osłabił się właśnie z powodu kryzysu. Nastąpił efekt, który nie wiązał się wzrostem cen na Słowacji, tylko spadkiem cen w Polsce. Bardzo wielu Słowaków twierdziło, że u nich jest drogo, ponieważ w Polsce było tanio. A było tak, ponieważ złoty się osłabił w stosunku do euro. Zaobserwowaliśmy wzrost inflacji w samej Słowacji, która przed wprowadzeniem (euro - red.) była na poziomie 2,5-3 proc. W momencie wejścia wzrosła do 7 proc., ale wzrost był przejściowy, bo pod koniec 2009 roku wróciła do pierwotnego poziomu. Na pewno nie możemy mówić więc o tym, że inflacja wzrosła dwukrotnie. Być może jest artykuł, który mocno podrożał, ale pewnie znajdziemy też taki, który potaniał – wyjaśnił Zuber.
Do żadnego wzrostu cen nie doszło na Litwie, która do strefy euro wchodziła w styczniu tego roku. – Przez cały właściwie 2014 rok na Litwie mieliśmy zerową inflację, a pod koniec roku spadła poniżej zera. W tej chwili mamy deflację, która na Litwie wynosi minus 1,8 proc. Nie jest jednak tak, że wprowadzenie euro powoduje spadek cen. W większości krajów europejskich mamy do czynienia z deflacją. Wynika to ze spadku cen nośników energii i bardzo słabego popytu wewnętrznego, szczególnie konsumpcji w strefie euro. Nie zmienia to faktu, że wprowadzenie euro nie doprowadziło do wzrostu cen. Takie są fakty – zauważył.
Podobne argumenty podniósł prof. Ryszard Bugaj, były doradca ekonomiczny prezydenta Lecha Kaczyńskiego, i przyznał, że choć sam jest przeciwny wprowadzeniu euro w Polsce, to argumentacja Andrzeja Dudy była bardzo nieszczęśliwa. – Z danych, które ja znam, do żadnej drastycznej podwyżki cen ani na Litwie, ani na Słowacji, nie doszło. To dyżurny argument przeciwników euro, ale niestety używany dość bezrefleksyjnie – dodał.
Kary za podnoszenie cen?
Toku myślenia Dudy nie rozumie także prof. Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów. – Przez kilka miesięcy będą te same ceny w złotówkach i euro – powiedział o hipotetycznym wprowadzeniu euro do Polski. – Każdy więc będzie mógł sprawdzić, czy ceny zostały podniesione, czy nie. Można zarządzić nawet kary za zmiany w tym czasie. Myśmy wprowadzali podatek VAT w 1993 roku za rządu pani Suchockiej. Ministrem finansów był wtedy Osiatyński. Były również obawy, że przy tej okazji dojdzie do nieuzasadnionych podwyżek cen. Nic takiego się nie stało. Przeprowadziliśmy nawet eksperyment i przedstawialiśmy ceny przed i po wprowadzeniu VAT. Teraz sytuacja może być analogiczna – wyjaśnił.
– Mamy też doświadczenie krajów takich jak Słowacja czy Litwa. Wystarczy spojrzeć. Proponowałbym, żeby kandydat Duda wybrał się do tych krajów i zobaczył, czy tam doszło do podniesienia cen. A jeśli tak, to żeby podał dokładne dane. Na pewno można znaleźć jakieś artykuły, które mogły podrożeć, ale ważny jest wskaźnik inflacji – przypomniał Gomułka i potwierdził słowa innych rozmówców Wprost.pl.
– Duda powiedział także, że nie zgadza się na emeryturę w wysokości 200 euro, ale zgadza się na taką w wysokości 800 zł. To nie ma sensu. Przecież wszystkie ceny byłyby takie same, bo przeliczone po odpowiednim kursie. Siła nabywcza tej emerytury w wysokości 200 euro byłaby taka sama. Używanie tego argumentu jest wprowadzaniem w błąd, a podtrzymywanie tego mitu jest działaniem propagandowym i ideologicznym – stwierdził Gomułka.
Euro nie jest gwarancją bezpieczeństwa
Rozmówcy Wprost.pl odnieśli się także do słów Janusza Palikota. Lider Twojego Ruchu uważa, że przystąpienie do strefy euro jest najlepszą gwarancją bezpieczeństwa dla Polski w razie agresji innego państwa – w tym wypadku Rosji.
Marek Zuber i prof. Stanisław Gomułka z Palikotem zgadzają się jedynie częściowo. – To nie ma wiele wspólnego z konfrontacją pomiędzy Rosją a NATO czy UE. Wspólna waluta oczywiście ma pewien aspekt polityczny, ponieważ zwiększa integrację w ramach rodziny krajów ze wspólną walutą. Obok czynników ekonomicznych pojawiają się czynniki polityczne. Według prezesa NBP Marka Belki ten czynnik jest na tyle silny, że sam może powodować wejście do strefy. Tego czynnika nie braliśmy kilkanaście lat temu pod uwagę, ponieważ nie spodziewaliśmy się konfrontacji z Rosją. W tym sensie jest to jakiś środek obronny. Dzisiaj przeciw Rosji, w przyszłości może przeciw innemu państwu. Ale ma to znaczenie marginalne. Ważniejsza jest przynależność do NATO – powiedział prof. Gomułka.
– Nie wiem czy przystąpienie do strefy euro jest najlepszą formą obrony, natomiast z całą pewnością zacieśnienie relacji z Europą zwiększa nasze bezpieczeństwo. Jeżeli wejdziemy bardziej w Europę, będziemy bardziej integralną częścią UE, to chęć obrony Polski będzie większa. W takiej sytuacji wejście obcego państwa do Polski, oprócz negatywnych innych skutków, oznacza destabilizację całej strefy euro – dodał Zuber.
Innego zdania jest prof. Bugaj. – Nie widzę żadnego związku. Przykład Grecji dowodzi, że nie jest istotna obecność w strefie euro, a powiązania pomiędzy danymi państwami. Ewentualna agresja i powiązany z tym chociażby odpływ inwestycji zagranicznych nie jest zależy od obecności w strefie – powiedział.
Z argumentami Dudy nie zgadzają się jednak polscy ekonomiści. – Prawdą jest, że wprowadzenie euro w pierwszym okresie, kiedy euro startowało w 2000 roku, doprowadziło w wielu krajach do wzrostu cen. Ale wtedy nikt tego specjalnie nie kontrolował, a po drugie mieliśmy do czynienia również z innymi przyczynami inflacji. Przykładowo doszło do wzrostu cen żywności. To nie jest tak, że każdy wzrost cen, który wtedy nastąpił, możemy zrzucać na kanwę tego, że wprowadzono wspólną walutę – powiedział Marek Zuber.
Ceny nie rosną z powodu przystąpienia do strefy euro
– Ponieważ wystąpił wzrost cen, kolejne kraje, które euro wprowadzały, starały się to bardziej kontrolować. Myślę, że najlepszym przykładem są dwa ostatnie kraje – Słowacja i Litwa. Słowacja miała potwornego pecha, ponieważ wprowadzała euro w apogeum największego kryzysu od lat 80-tych, czyli 1 stycznia 2009 roku. Doszło do bardzo wyraźnego spadku wartości złotego. Dla przeciętnego Słowaka polskie towary stały się wtedy dużo tańsze w stosunku do cen w jego nowej walucie, czyli euro. Złoty osłabił się właśnie z powodu kryzysu. Nastąpił efekt, który nie wiązał się wzrostem cen na Słowacji, tylko spadkiem cen w Polsce. Bardzo wielu Słowaków twierdziło, że u nich jest drogo, ponieważ w Polsce było tanio. A było tak, ponieważ złoty się osłabił w stosunku do euro. Zaobserwowaliśmy wzrost inflacji w samej Słowacji, która przed wprowadzeniem (euro - red.) była na poziomie 2,5-3 proc. W momencie wejścia wzrosła do 7 proc., ale wzrost był przejściowy, bo pod koniec 2009 roku wróciła do pierwotnego poziomu. Na pewno nie możemy mówić więc o tym, że inflacja wzrosła dwukrotnie. Być może jest artykuł, który mocno podrożał, ale pewnie znajdziemy też taki, który potaniał – wyjaśnił Zuber.
Do żadnego wzrostu cen nie doszło na Litwie, która do strefy euro wchodziła w styczniu tego roku. – Przez cały właściwie 2014 rok na Litwie mieliśmy zerową inflację, a pod koniec roku spadła poniżej zera. W tej chwili mamy deflację, która na Litwie wynosi minus 1,8 proc. Nie jest jednak tak, że wprowadzenie euro powoduje spadek cen. W większości krajów europejskich mamy do czynienia z deflacją. Wynika to ze spadku cen nośników energii i bardzo słabego popytu wewnętrznego, szczególnie konsumpcji w strefie euro. Nie zmienia to faktu, że wprowadzenie euro nie doprowadziło do wzrostu cen. Takie są fakty – zauważył.
Podobne argumenty podniósł prof. Ryszard Bugaj, były doradca ekonomiczny prezydenta Lecha Kaczyńskiego, i przyznał, że choć sam jest przeciwny wprowadzeniu euro w Polsce, to argumentacja Andrzeja Dudy była bardzo nieszczęśliwa. – Z danych, które ja znam, do żadnej drastycznej podwyżki cen ani na Litwie, ani na Słowacji, nie doszło. To dyżurny argument przeciwników euro, ale niestety używany dość bezrefleksyjnie – dodał.
Kary za podnoszenie cen?
Toku myślenia Dudy nie rozumie także prof. Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów. – Przez kilka miesięcy będą te same ceny w złotówkach i euro – powiedział o hipotetycznym wprowadzeniu euro do Polski. – Każdy więc będzie mógł sprawdzić, czy ceny zostały podniesione, czy nie. Można zarządzić nawet kary za zmiany w tym czasie. Myśmy wprowadzali podatek VAT w 1993 roku za rządu pani Suchockiej. Ministrem finansów był wtedy Osiatyński. Były również obawy, że przy tej okazji dojdzie do nieuzasadnionych podwyżek cen. Nic takiego się nie stało. Przeprowadziliśmy nawet eksperyment i przedstawialiśmy ceny przed i po wprowadzeniu VAT. Teraz sytuacja może być analogiczna – wyjaśnił.
– Mamy też doświadczenie krajów takich jak Słowacja czy Litwa. Wystarczy spojrzeć. Proponowałbym, żeby kandydat Duda wybrał się do tych krajów i zobaczył, czy tam doszło do podniesienia cen. A jeśli tak, to żeby podał dokładne dane. Na pewno można znaleźć jakieś artykuły, które mogły podrożeć, ale ważny jest wskaźnik inflacji – przypomniał Gomułka i potwierdził słowa innych rozmówców Wprost.pl.
– Duda powiedział także, że nie zgadza się na emeryturę w wysokości 200 euro, ale zgadza się na taką w wysokości 800 zł. To nie ma sensu. Przecież wszystkie ceny byłyby takie same, bo przeliczone po odpowiednim kursie. Siła nabywcza tej emerytury w wysokości 200 euro byłaby taka sama. Używanie tego argumentu jest wprowadzaniem w błąd, a podtrzymywanie tego mitu jest działaniem propagandowym i ideologicznym – stwierdził Gomułka.
Euro nie jest gwarancją bezpieczeństwa
Rozmówcy Wprost.pl odnieśli się także do słów Janusza Palikota. Lider Twojego Ruchu uważa, że przystąpienie do strefy euro jest najlepszą gwarancją bezpieczeństwa dla Polski w razie agresji innego państwa – w tym wypadku Rosji.
Marek Zuber i prof. Stanisław Gomułka z Palikotem zgadzają się jedynie częściowo. – To nie ma wiele wspólnego z konfrontacją pomiędzy Rosją a NATO czy UE. Wspólna waluta oczywiście ma pewien aspekt polityczny, ponieważ zwiększa integrację w ramach rodziny krajów ze wspólną walutą. Obok czynników ekonomicznych pojawiają się czynniki polityczne. Według prezesa NBP Marka Belki ten czynnik jest na tyle silny, że sam może powodować wejście do strefy. Tego czynnika nie braliśmy kilkanaście lat temu pod uwagę, ponieważ nie spodziewaliśmy się konfrontacji z Rosją. W tym sensie jest to jakiś środek obronny. Dzisiaj przeciw Rosji, w przyszłości może przeciw innemu państwu. Ale ma to znaczenie marginalne. Ważniejsza jest przynależność do NATO – powiedział prof. Gomułka.
– Nie wiem czy przystąpienie do strefy euro jest najlepszą formą obrony, natomiast z całą pewnością zacieśnienie relacji z Europą zwiększa nasze bezpieczeństwo. Jeżeli wejdziemy bardziej w Europę, będziemy bardziej integralną częścią UE, to chęć obrony Polski będzie większa. W takiej sytuacji wejście obcego państwa do Polski, oprócz negatywnych innych skutków, oznacza destabilizację całej strefy euro – dodał Zuber.
Innego zdania jest prof. Bugaj. – Nie widzę żadnego związku. Przykład Grecji dowodzi, że nie jest istotna obecność w strefie euro, a powiązania pomiędzy danymi państwami. Ewentualna agresja i powiązany z tym chociażby odpływ inwestycji zagranicznych nie jest zależy od obecności w strefie – powiedział.