Cała prawda o wyłudzaczach

Cała prawda o wyłudzaczach

Dodano:   /  Zmieniono: 
biznes fot. shou1129/fotolia.pl 
Fałszywy dowód odbierzemy w tydzień. Zaświadczenie o zarobkach można podrobić na biurowej drukarce. To wystarczy, żeby dostać kilka tysięcy złotych pożyczki. Miliony wyłudza się zresztą równie łatwo.

Jestem w dramatycznej sytuacji. Potrzebuję dowodu osobistego do zaciągnięcia pożyczki. Udałoby się coś takiego załatwić? – Tak, tylko potrzebuję dane, jakie chce pan mieć w dowodzie, no i zdjęcie jakieś. – I co dalej? – Wysyła mi pan to wszystko na mejla razem z potwierdzeniem przelewu i za pięć dni dowód gotowy. Bez historii kredytowej. Parę tysięcy da się wziąć. Koszt 250 zł. – Mam podać swoje dane? – Napisałem, że dane, jakie pan chce. Piszą do mnie osoby o różnych historiach kredytowych, czasem też poszukiwane listem gończym. Generuję inny PESEL, jeżeli nie chcą swojego, to nie problem. – Wszystko wyślę. Gotówkę wolałbym przekazać osobiście. Bez żadnych przelewów. – Muszę mieć zaksięgowane wpłaty, poza tym takich spraw nie załatwiam osobiście.

– To będzie już ten dowód nowego typu? Bo słyszałem o zmianach [od początku tego roku wchodzą dowody osobiste nowego wzoru – red.]. – Nowe mamy już dostępne, ale myślę, że stare są bardziej wiarygodne. Najlepiej taki wydany kilka miesięcy temu, jeżeli chce pan brać na niego kredyt. – Ile pieniędzy wezmę na fałszywkę? – Od kilku do kilkunastu tysięcy złotych. Dają bez problemu w firmach pożyczkowych i SKOK-ach.

– Dlaczego tylko tyle? – Wie pan, jakby się dało wziąć pół miliona, tobyśmy teraz z sobą nie pisali, tylko bym sobie cztery dowody załatwił i opalał się na Hawajach. To tylko jedna z kilkunastu rozmów, jakie w ostatnich tygodniach odbyłem z fałszerzami dokumentów reklamującymi się w internecie. W większości to pośrednicy. Jedni, jak twierdzili, brali dowody od zaufanego człowieka w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Kilku innych chwaliło się znajomością z utalentowanym fałszerzem. Podrobiony dowód mogłem mieć w portfelu w tydzień. A później bez problemu wziąć na niego kilka pożyczek. Według raportu infoDOK, przygotowywanego przez Związek Banków Polskich, co kwartał w Polsce udaremnia się ponad dwa tysiące prób wyłudzenia kredytu. W pierwszym półroczu ubiegłego roku próbowano wyłudzić kredyty na 250 mln zł. I to tylko na podstawie skradzionych dokumentów.

NA FAŁSZYWKĘ

Rafał w żadne fałszowanie dowodów się nie bawił. Zbyt skomplikowana sprawa. I kosztowna, a pieniądze chciał przecież wyłudzić, dlatego że ich nie miał. Był na utrzymaniu rodziców. Po gimnazjum postanowił skończyć swoją przygodę z edukacją. Rodzice zbytnio się nim nie interesowali. Ich oczkiem w głowie była córka, studentka medycyny.

Zamiast dowodu chłopak spreparował więc wyciągi ze swojego konta bankowego. Nie potrzebował żadnego specjalistycznego sprzętu. Użył zwykłego edytora tekstu. Dokumenty wydrukował na drukarce rodziców. W sumie trzy zaświadczenia, że pewien pracodawca przelewa co miesiąc na jego konto 3 tys. zł pensji. Przedsiębiorstwo rzeczywiście istniało, ale chłopak nigdy nie miał z nim nic wspólnego. Żeby rozwiać ewentualne wątpliwości w firmie pożyczkowej, Rafał dołączył do fałszywych wyciągów numer telefonu swojego pracodawcy. W rzeczywistości była to komórka kolegi. W rozmowie z pożyczkodawcą kolega potwierdził, że Rafał solidnie pracuje. I że zarabia rzeczywiście tyle, ile sobie wypisał w podrabianych papierach. Firma udzielająca pożyczki na tym zakończyła weryfikację klienta. Chłopak dostał od ręki tysiąc złotych. Wpadł przy niespłaconej drugiej racie. Pożyczkodawca wysłał kogoś do firmy, w której chłopak miał tak dobrze zarabiać. Okazało się, że nikt nigdy o żadnym Rafale tam nie słyszał. Sprawa trafiła na policję. W zeszłym roku chłopak usłyszał wyrok: osiem miesięcy w zawieszeniu na trzy lata. Dodatkowo grzywna w wysokości wyłudzonej kwoty.

– Pożyczki wyłudza się w Polsce najłatwiej. Na lewy dowód czy zaświadczenie z banku jest w stanie to zrobić każdy, bo w tych firmach klientów weryfikuje się byle jak. Liczy się wciśnięcie pieniędzy i szybki zarobek na astronomicznych odsetkach – mówi Łukasz Baranowski, szef Zarządu Wywiadu Ekonomicznego, prywatnej wywiadowni gospodarczej, która pomaga różnym instytucjom finansowym ścigać wyłudzaczy.

Nie inaczej było w przypadku skazanego chłopaka. Jego ojciec usłyszał od pracownika firmy pożyczkowej, że sprawa nie trafiłaby nawet na policję, gdyby pieniądze były regularnie spłacane. Nieważne, że klient posługiwał się podrabianymi dokumentami. Niektórzy pożyczkodawcy starają się trochę bardziej. W celu weryfikacji klienta przyjeżdżają do jego domu i tam jest podpisywana umowa. Ale to też dla wyłudzaczy nie problem. Szukają ofert mieszkań na wynajem, wpisują adres do podrabianego dowodu, instalują się na parę godzin w nowym lokum i po sprawie. Ci najlepsi potrafią nawet kupić świeże kwiaty i postawić na komodzie ramkę ze zdjęciem bliskich, żeby pokazać, że szczęśliwa rodzina mieszka w tym miejscu od pokoleń.

NA SŁUPA

Prawdziwa inwencja twórcza wyłudzaczy pojawia się dopiero wtedy, kiedy w grę wchodzą naprawdę duże pieniądze. W wyłudzanie kredytów nie bawią się pojedynczy śmiałkowie, ale zorganizowane grupy z wieloosobową kadrą. Obowiązkowe stanowiska: fałszerz, który przygotowuje dokumenty. Słup, który bierze na siebie kredyt. Pracownik banku, bo zawsze musi być jakaś zaprzyjaźniona osoba po drugiej stronie kasy. I koordynator nadzorujący całą akcję. Najmniej z tego zarobi słup – zwykle 10 proc. wartości całego kredytu. Gdzie znaleźć słupa? – To może być bezrobotny, bezdomny, wesoły pan spod monopolu, który chce sobie dorobić parę złotych. Słupami zostają też osoby nieuleczalnie chore. Wyłudzaczy widuje się w hospicjach i domach starców, gdzie od ludzi na łożu śmierci pobiera się dowody albo prosi, żeby jeszcze za życia zrobili dla kogoś dobry uczynek, czyli wzięli na siebie kredyt – opowiada Baranowski z ZWE.

Pan Wojciech, 35-letni bezrobotny z Łodzi, nie miał za bardzo wyboru. O pomoc poprosił go kolega z osiedla. Spytał wprost, czy nie chce sobie dorobić paru złotych i wziąć na siebie kredytu dla jego koleżanki. Mężczyzna najpierw nie chciał się zgodzić, ale kiedy prośby kolegi stawały się coraz bardziej uciążliwe, zgodził się dla świętego spokoju. Spotkał się z kobietą, dla której miał wziąć kredyt. Układ był prosty: jego dane będą we wszystkich papierach, a ona będzie spłacać raty. Sama nie mogła wziąć pożyczki, bo nie miała czystej historii w Biurze Informacji Kredytowej.

Umowę mieli podpisać w jednej z łódzkich kawiarni. Na spotkanie przyjechał pan Wojciech, kolega z osiedla i owa kobieta. Do stolika po chwili przysiadło się kilku panów w eleganckich garniturach, jak się okazało, byli to pracownicy banku. Z panią, która miała kredyt spłacać, rozmawiali jak ze starą przyjaciółką. Podała dane pana Wojciecha, wyciągnęła sfałszowane zaświadczenie, że jest zatrudniony w jakiejś firmie, gdzie dostaje co miesiąc średnią krajową. Mężczyzna podpisał umowę, a pożyczone pieniądze, kilkaset tysięcy złotych, wylądowały na jego koncie. Ale tylko na chwilę, bo zaraz zniknęły w torbie kobiety, z którą pojechał do oddziału banku po odbiór gotówki. Po miesiącu do klienta zadzwonił bank z wezwaniem do zapłaty pierwszej raty. Sprawę zignorował do czasu, kiedy w jego skrzynce pojawiło się takie samo wezwanie. Tym razem na papierze. Poszedł do kasy i wpłacił 2 tys. zł – tyle dostał za bycie słupem i mniej więcej tyle wynosiła jedna rata kredytu. Później nie miał już z czego płacić. Na konto wszedł mu komornik. Kolega z osiedla i tajemnicza kobieta zniknęli bez śladu. Sprawa trafiła do prokuratury. Zarzut oszustwa postawiono kilku osobom, w tym pracownikom oddziału jednego z banków. Grozi im od sześciu miesięcy do ośmiu lat pozbawienia wolności.

NA SPÓŁKĘ

Żeby wyłudzać, wcale nie trzeba chodzić po osiedlach i hospicjach w poszukiwaniu słupa. Można go po prostu kupić. W internecie kwitnie handel zadłużonymi spółkami, których właściciele nawet dopłacają śmiałkom gotowym na taką trefną ofertę. Przed zakupem sprawdza się, czy spółka ma zobowiązania wobec ZUS, skarbówki i innych banków. Jeśli nie, to można śmiało brać na nią kredyt, bo banku nie interesuje na przykład to, że dana firma ma milionowe długi względem podmiotów prywatnych. Wystarczą dokumenty o niezaleganiu ze składkami, podatkami i czyste konto w innych bankach.

Po zakupie zaprzyjaźniona księgowa z reguły fałszuje też bilanse. Minusy w polu strat przerabia się na plusy w polu zysków. Jeżeli bank otrzyma wszystkie papiery, czasem chce jeszcze skonfrontować je z rzeczywistością. Z tym też nie ma problemu. – Znam przykład spółki z branży budowlanej, która starała się o duży kredyt. Przeszła całą papierkową procedurę, ale bank postanowił sprawdzić, czy firma naprawdę działa. Wysłano któregoś z bankowców pod wskazany przez właścicieli adres. Była budowa, były pozwolenia, byli pracownicy, którzy przerzucali worki z cementem w uniformach z logo spółki. Kredyt został przyznany. Pech chciał, że kilka tygodni później przejeżdżał tamtędy dyrektor oddziału banku. Budowa była. Pracownicy też, ale w innych uniformach, bez logo spółki. Okazało się, że inwestycję realizowała zupełnie inna firma – opowiada Baranowski. Wyłudzacze wykazali się kreatywnością. Ktoś musiał zwerbować pracowników, zorganizować im firmowe ubrania, w końcu wyszkolić ich na wypadek wizyty kogoś z banku. Operacja była skomplikowana, ale przeprowadzona profesjonalnie i zakończona pomyślnie.

Zdaniem Baranowskiego w Polsce kredyty wyłudza się łatwo, bo banki nie mają jednolitego systemu zapobiegającego oszustwom. Każdy stosuje własne procedury, nie zawsze skuteczne. Poza tym udzielając kredytu, bank nie może się zwrócić do ZUS czy urzędu skarbowego, żeby spytać o rzeczywisty bilans klienta. Musi polegać jedynie na przedłożonych przez niego zaświadczeniach.

GARNITUR ZAMIAST DRESU

Według statystyk ogólnych przestępczość w Polsce maleje, rośnie natomiast liczba przestępstw ekonomicznych. W 2013 r. policja wykryła ich blisko 160 tys. (rok wcześniej 141 tys.), wszczęła ponad 95 tys. postępowań, ponad 40 tys. osób usłyszało zarzuty. Wyłudzaczy nie odstrasza polskie prawo. – Za przestępstwa gospodarcze sądy wolą posyłać na kilka lat do więzienia, zamiast wymierzać grzywny. Dla tego typu przestępców to właśnie kary pieniężne są najbardziej dotkliwe. Na Zachodzie w przypadku wielomilionowych wyłudzeń delikwent trafia do aresztu, z którego może wyjść po wpłaceniu ogromnego poręczenia. W przypadku skazania wymierza się wysokie kary i sankcje finansowe – tłumaczy mec. Łukasz Chmielniak, adwokat, specjalista z zakresu przestępczości gospodarczej.

Według niego dzisiaj przestępcy często zamieniają dresy na garnitury. Ci, którzy jeszcze parę lat temu kradli, ściągali haracze, wymuszali okupy, wolą teraz oszukiwać firmy albo banki. To czystszy interes. Więzienie ich nie odstrasza, bo po wyłudzeniu kilku milionów złotych wyrok traktują jak inwestycję. Warto przesiedzieć tych kilka lat, a po wyjściu dobrać się do kasy i zacząć nowe życie. Albo zaplanować kolejny numer. 


(Artykuł opublikowany w 5/2015 nr tygodnika Wprost)
Więcej ciekawych artykułów przeczytasz w najnowszym wydaniu "Wprost",
który jest dostępny w formie e-wydania na www.ewydanie.wprost.pl i w kioskach oraz salonach prasowych na terenie całego kraju.


"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na  AppleStore GooglePlay