Straceni nastolatkowie

Straceni nastolatkowie

Dodano:   /  Zmieniono: 
fot. hikrcn/ fotolia.pl
Zaledwie dziesięć procent dzieci wychowanych w pieczy zastępczej odnajduje się w dorosłym życiu. Reszta idzie w ślady rodziców.

Zaczyna się od listu. Przysyła go sąd. Informuje w nim, że skończyłeś właśnie 18 lat, jesteś pełnoletni, a więc w każdej chwili możesz opuścić placówkę pieczy zastępczej. Dla nastolatka to bardzo kusząca perspektywa. Ale pytania, co dalej, nikt już sobie nie zadaje – mówi Agnieszka Nowakowska z Fundacji Razem w Dojrzałość. To „dalej” dla wychowanków rodzin zastępczych, domów dziecka, a tym bardziej dla nastolatków z poprawczaków, wygląda nieciekawie. Od państwa na start w dorosłe życie dostają mglistą perspektywę na otrzymanie mieszkania socjalnego, wyprawkę 1,5 tys. zł oraz od 1,5 do 6 tys. zł na urządzenie się. Uczącym się przysługuje jeszcze stypendium 500 zł miesięcznie.

Dla większości nastolatków próba usamodzielnienia kończy się źle. Pozbawieni wsparcia, obciążeni dramatycznymi przeżyciami z dzieciństwa, oduczeni samodzielności, nie radzą sobie z najprostszymi sprawami. W najlepszym przypadku wracają do pieczy zastępczej, w najgorszym trafiają do patologicznych środowisk, z których wcześniej ich zabrano.

DOZNAĆ SZOKU

Ola miała za sobą całą serię życiowych niepowodzeń, kiedy trafiła do poprawczaka. Po 19. urodzinach postanowiła, że czas opuścić placówkę. – Moja matka jest alkoholiczką, wyrządziła mi ogromną krzywdę. Nie miałam dokąd iść, ale uznałam, że dalszy pobyt w poprawczaku też nie ma sensu, bo nic nie wnosi w moje życie – wspomina. Z braku innych możliwości wróciła tam, skąd przyszła. – Wychodząc z poprawczaka, podałam jako miejsce zamieszkania adres koleżanki. Nikt nie zadał sobie trudu, żeby sprawdzić, kim ona jest. A była narkomanką i alkoholiczką. Po chwili sama zaczęłam ćpać i kraść jak całe towarzystwo przewijające się w tym mieszkaniu – opowiada Olga. Udało jej się wyrwać stamtąd, ale nie dzięki pomocy społecznej czy opiekunom. Zawdzięcza to tylko sobie, bo miała na tyle siły, aby spakować się i uciec do innego miasta. Dziś sama prowadzi grupy wsparcia i treningi dla osób, które doświadczyły podobnych przeżyć. Wciąż jednak ma duży żal do państwa. – Jesteśmy ponownie oddawani ulicy. Nikogo nie interesuje, dokąd idziemy, gdy opuszczamy placówkę – mówi.

Co roku około 6 tys. wychowanków pieczy zastępczej w całej Polsce podejmuje próbę usamodzielnienia się. Wychodzą za drzwi placówek i doznają szoku. – Dzieci często zbyt szybko odchodzą, mają wyidealizowaną wizję przyszłości. Po chwili jednak okazuje się, że często nie potrafią wykonać samodzielnie najprostszych rzeczy, takich jak: załatwienie formalności w urzędach, zadbanie o swoje prawa, ugotowanie posiłku, wstawienie prania, zrobienie zakupów czy opłacenie rachunków. Wcześniej często robiono to za nich. W wielu domach dziecka na przykład cały tryb życia jest ustawiony jak w zegarku. Jedzenie o wyznaczonej porze czeka w stołówce, brudne rzeczy wystarczy zanieść do pralni. Wszystko samo się pojawia, nie wiadomo skąd. A kiedy nastolatek odchodzi, system nagle oczekuje, że błyskawicznie nauczy się całej praktycznej strony życia i sam sobie poradzi. Znajdzie sobie mieszkanie, będzie prowadzić dom, a w dodatku umiejętnie połączy pracę z nauką, no bo jak inaczej ma funkcjonować za 500 zł miesięcznie? – pyta Agnieszka Nowakowska. Toteż, jak pokazują badania, co czwarty nastolatek próbujący żyć samodzielnie ma zespół stresu pourazowego. Ponad połowa byłych wychowanków jedną formę pomocy zamienia na inną, zasilając kolejki bezrobotnych. 14 proc. dzieci popada w nałogi, wraca do środowisk patologicznych. Kolejne 14 proc. decyduje się przerwać tę przygodę i wraca do rodzin zastępczych czy domów dziecka, gdzie mogą pozostać do 25 roku życia.

– Obecny system wychowuje dzieci na ludzi niezaradnych życiowo – mówią przedstawiciele fundacji, które pomagają nastolatkom wejść w dorosłe życie. Według ich wyliczeń zaledwie co dziesiąty wychowanek radzi sobie po opuszczeniu pieczy zastępczej. – Polski system opieki społecznej jest niewydolny. Najpierw dzieci są zabierane z domów, gdzie dzieje się im krzywda. Czyli państwo bierze na siebie odpowiedzialność, chce zapewnić im bezpieczeństwo. Ale kiedy takie dziecko dorasta, okazuje się, że państwo nie jest w stanie wywiązać się ze swoich obowiązków i porzuca je na pastwę losu – mówi Nowakowska.

PAPIEROWY OPIEKUN

Dwa lata temu weszła w życie ustawa, która miała usprawnić proces usamodzielnienia się wychowanków domów dziecka i rodzin zastępczych. W rzeczywistości jednak sytuacja nastolatków, jeśli nawet się nie pogorszyła, to została bez zmian. Potwierdza to ostatni raport NIK, który nie pozostawia na tej ustawie suchej nitki. Urzędnicy wymyślili wiele nowych narzędzi, ale nie sprecyzowali, w jaki sposób mają być wprowadzane w życie.

W wersji idealnej wychowanek miałby wybrać sobie opiekuna, który pomagałby mu w procesie usamodzielniania się. Miesiąc przed 18. urodzinami wspólnie układaliby program, będący szczegółowym planem na życie: gdzie młody człowiek zdobędzie wykształcenie, jaką podejmie pracę, gdzie zamieszka. Ustawa jednak nie precyzuje, jakie kompetencje powinien mieć opiekun. W efekcie funkcję tę pełnią osoby przypadkowe. – Rola opiekunów ogranicza się najczęściej do opiniowania wniosków, na przykład o pomoc pieniężną lub o przyznanie mieszkania. Zdarza się też, że ci „papierowi opiekunowie” rezygnują w przypadku pierwszych kłopotów z wychowankiem. I nic dziwnego, bo, jak zaznacza NIK w raporcie, wykonują tę pracę nieodpłatnie, nie otrzymują żadnego wsparcia, np. psychologa, doradcy zawodowego lub prawnika. Jeszcze bardziej kuriozalny jest fakt, że opiekunowie nie mają żadnych uprawnień, aby pełnić swoją funkcję i pomagać podopiecznym. Ze względu na ochronę danych osobowych nie mogą się nawet dowiedzieć, jak wychowanek sobie radzi w szkole ani czy regularnie opłaca rachunki.

BEZDOMNI NASTOLATKOWIE

Najbardziej jednak dotkliwy problem wychowanków to brak własnego kąta. Teoretycznie przysługują im mieszkania socjalne, ale na nie czeka się w niekończących się kolejkach. – Obowiązek zakwaterowania leży po stronie samorządów. Trudniej jest w małych miastach. Niektórzy podopieczni naszej fundacji w ogóle rezygnują z zapisywania się na listę oczekujących. Uważają, że to i tak nie ma sensu. Inni czekają latami – mówi Agnieszka Nowacka. Z braku laku placówki kierują swoich wychowanków do mieszkań chronionych lub specjalnych hosteli. Tych jest jednak bardzo mało, więc nierzadko młodzież trafia do przytułków dla bezdomnych.

– U nas, w Płocku, co roku usamodzielnia się 10-15 osób, ale i tak nie wszyscy i nie od razu dostają mieszkania – mówi Jan Krzeski, stomatolog, który wraz ze znajomymi założył fundację Ich Dom. Zbierają fundusze, wyszukują okazje i kupują nastolatkom mieszkania. – Własne cztery kąty to podstawa. To coś, co daje poczucie bezpieczeństwa – mówi Krzeski. Agnieszka Nowakowska zwraca również uwagę, że ważne jest też, w jakiej okolicy zamieszka były wychowanek. – Opiekujemy się dziewczyną, która walczyła, żeby zacząć żyć inaczej niż jej rodzina. Ukończyła studia plastyczne, stała się kimś. Wtedy w końcu przyszła jej kolej na mieszkanie socjalne. Ale miasto zaoferowało jej lokum w patologicznej dzielnicy, takiej samej, z jakiej zabrano ją od rodziców jako dziecko. To kuriozalne samo w sobie. Jeśli człowiek ma słabą konstrukcję psychiczną, łatwo się załamuje w takich warunkach – mówi Nowakowska.

ŻYCIOWY PRZYPADEK

Zdaniem Daniela Faferko z fundacji Nasz Dom, która prowadzi program „Winda” wspierający usamodzielnianie się nastolatków, nawet mieszkanie nie rozwiązuje problemu. – To jakby dać samochód osobie, która nie umie prowadzić. Przyczyn tego, że te dzieci nie odnajdą się w życiu, trzeba szukać na początku ich edukacji – mówi Faferko. – W momencie, gdy są zabierane z domów, już są zaniedbane. Trafiają do placówek i przeżywają koniec świata. Żeby je wyrwać z tego stanu, trzeba o nie walczyć bez przerwy. A to jest rzadkie zjawisko w Polsce. Więc nic dziwnego, że wkraczając w dorosłość, są pełne goryczy. Mają ogromne deficyty emocjonalne, nie są w stanie uwierzyć we własne siły, często mają postawę roszczeniową. Dlatego nie są w stanie zdobyć nawet podstawowego wykształcenia, a potem utrzymać pracy – tłumaczy Faferko.

Anna należy do tych dziesięciu procent nastolatków, którym udało się z sukcesem przetrwać proces usamodzielniania. Dziś ma tytuł magistra i pracuje w opiece społecznej. Nie chce jednak zdradzać ani swojego nazwiska, ani nawet miasta, w którym mieszka i pracuje. Jak wielu byłych wychowanków pieczy zastępczej ukrywa swoje dzieciństwo. – Często słyszę u siebie w pracy, że takie dzieci nie powinny dostawać mieszkań, bo przecież zwykły człowiek też nie wyposaża swojego dziecka we własne lokum. Mało kto zdaje sobie jednak sprawę, jak trudny jest proces usamodzielniania – opowiada. Ona sama mogłaby służyć za wzorowy przykład, gdyby nie fakt, że jej sukces życiowy to efekt splotu szczęśliwych przypadków.

– Od razu z biologicznej rodziny trafiłam do udanego rodzinnego domu dziecka. To było najważniejsze. Miałam wspaniałych opiekunów, którym chciało się pracować nad moją edukacją, którzy włączali mnie i pozostałe dzieci w życie rodzinne – wspomina. Dlatego po osiągnięciu pełnoletności nie śpieszyła się z wyprowadzką. Skończyła szkołę, zaczęła studiować resocjalizację. – Kiedy byłam na trzecim roku, kolejny raz miałam wielkie szczęście. Miejscowa fundacja pomogła mi znaleźć mieszkanie w dobrej okolicy. Nie musiałam się o nic martwić, pomogli mi je urządzić – opowiada Anna. – Dopiero na studiach zdałam sobie sprawę ze swoich problemów emocjonalnych. Poszłam na terapię, która trwała trzy lata. Wtedy poczułam ulgę, zaczęłam normalnie funkcjonować – wspomina. Brat Anny już nie miał tyle szczęścia. – Ze względu na swoją niepełnosprawność spędził pierwszych kilka lat w domu dziecka. Niestety, to mocno wpłynęło na jego dalszy rozwój – mówi Anna. Podobnie jak ona brat dzięki pomocy fundacji dostał mieszkanie, ale po chwili je stracił. – Nie potrafił się odnaleźć w samodzielnym życiu, nie radził sobie z emocjami. Jak wielu takich nastolatków wpadł w uzależnienie. Na szczęście miał wsparcie we mnie i ze strony fundacji. W porę się zorientowaliśmy, trafił na terapię antyalkoholową, zanim jeszcze nałóg zdążył się utrwalić. Teraz ma pracę, nie jest mu łatwo, ale jakoś sobie radzi w życiu. Ale, niestety, ja i mój brat niewiele mamy wspólnego z przeciętnymi wychowankami domów dziecka czy rodzin zastępczych. 90 proc. tych nastolatków nie ma w nikim oparcia – mówi Anna. 

(Artykuł opublikowany w 9/2015 nr tygodnika Wprost)
Więcej ciekawych artykułów przeczytasz w najnowszym wydaniu "Wprost",
który jest dostępny w formie e-wydania na www.ewydanie.wprost.pl i w kioskach oraz salonach prasowych na terenie całego kraju.


"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na  AppleStore GooglePlay