Związek na umowę zlecenie

Związek na umowę zlecenie

Para w łóżku
Para w łóżku Źródło: Fotolia / Andriy Bezuglov
Zasady związków śmieciowych są proste – możemy uprawiać seks, wspólnie mieszkać w wynajętym lokalu, razem gotować i przygarnąć psa ze schroniska. Ale uczucia lepiej trzymać w ryzach. Bo kto się zakocha – wypada z gry. I z łóżka.

O stały etat w życiu prywatnym jest niemal tak samo trudno, jak o umowę na czas nieokreślony podpisaną z pracodawcą. Coraz częściej i chętniej tworzymy związki o dzieło lub na zlecenie. Co o związkach dyktowanych analizą zysków i strat, zamiast porywami serca, myśli artystka i pisarka Hanna Bakuła oraz felietonistka i dziennikarka Paulina Młynarska?

Hanna Bakuła, choć sama była mężatką cztery razy, dziwi się, dlaczego młodzi ludzie tak szybko decydują się na ślub. – Gdyby w Polsce było prawo pozwalające żyć w konkubinacie, ludzie nie musieliby od razu brać ślubu, a małżeństwa byłyby zawierane z miłości i wewnętrznej potrzeby, a nie dyktowane potrzebami ekonomicznymi lub społecznymi. Z konkubinatu zawsze można zrezygnować, z małżeństwa już nie tak szybko, zwłaszcza gdy trzeba podzielić majątek i kredyt – mówi. I popiera tych, którzy w celach ekonomicznych bądź towarzyskich zamieszkują razem, choć łączy ich jedynie przyjaźń. – To na zachodzie rzecz powszechna. Tam nikt nie kupuje mieszkań na kredyt, jak u nas, ale wynajmuje się je, żeby mieć swobodę dalszych decyzji. Sama mieszkałam dziewięć lat z przyjacielem w Nowym Jorku na Manhattanie. Nie, nie byłam studentką, miałam ponad 30 lat, gdy zamieszkaliśmy razem. Było taniej i raźniej, ale mieliśmy umowę – nie uprawiamy ze sobą seksu. Oboje chodziliśmy na randki i mieliśmy partnerów, rozglądaliśmy się za miłością. Wyprowadziłam się, bo wyszłam za mąż, bez żalów, wyrzutów. Do dziś się przyjaźnimy – opowiada. Jej zdaniem taki układ jest zdrowy i wygodny, ale tylko wtedy, gdy nie ma wspólnych kredytów ani dzieci. Inaczej traci sens. Jeśli chodzi o pełen, trwały i stabilny związek, artystka uważa: – Na zimno można uprawiać seks. Ale wspólne życie na zimno traci na jakości.

Paulina Młynarska co roku co najmniej sześć miesięcy spędza w Azji, gdzie prowadzi warsztaty jogi dla kobiet. – Wśród moich przyjaciół z Indii czy Sri Lanki niemal wszystkie małżeństwa są aranżowane przez rodzinę. Choć mnie, Europejce, trudno to zaakceptować, absurdem jest wyrywanie tego aspektu z kulturowego kontekstu i przyrównywanie do naszych tradycji – tłumaczy. Z jej obserwacji wynika, że takie małżeństwa są szczęśliwe, trwałe, a małżonkowie są dumni ze swojej relacji. Jednak zastrzega, że jej przyjaciele to ludzie obyci, związani z jogą i turystyką, a więc wnioski z obserwacji pewnie nie są miarodajne. Dla nich „love marriage” jest taką samą abstrakcją jak dla nas „arranged marriage”. – Francuzi mają powiedzenie: kto się pobiera szybko, ten pobiera się źle. Tymczasem wszyscy uczestniczymy w zbiorowej hipnozie nakazującej pędzić za wielką miłością. W pierwszej fazie zakochania koktajl hormonalny działa prawie tak silnie jak narkotyki, podejmowanie racjonalnych decyzji w takim stanie jest niemal nierealne. Sama nieraz podejmowałam decyzje niesiona namiętnością, a potem tego żałowałam. A więc lekki przechył w stronę zdrowego rozsądku może podziałać na korzyść przyszłości relacji. Przykro mi, że kobiety, które myślą racjonalnie, dbają o własny interes, są wciąż postrzegane jako wyrachowane i interesowne – mówi, jednak nie ma pewności, czy chłodna kalkulacja wystarczy. – Z drugiej strony nie wyzbywajmy się fazy fascynacji i motyli w brzuchu, bo przecież wtedy rodzi się intymność i właśnie ten czas po latach wspomina się najczulej – radzi.

Więcej możesz przeczytać w 38/2018 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.