Wyrok nie jest prawomocny. Oskarżonego, który nie przyznaje się do winy, nie było na ogłoszeniu; prawdopodobnie będzie wnosił apelację. Odwołania od wyroku nie wyklucza także prokuratura i oskarżyciel posiłkowy. Według prokuratury znęcanie dotyczyło stada liczącego 54 konie; w przypadku 10 zwierząt zagrażało ich życiu. Mężczyzna odpowiadał także za niepowiadomienie o hodowli koni Powiatowego Inspektora Weterynarii i uniemożliwienie skontrolowania stadniny przez Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowlanego, już po wszczęciu śledztwa przez prokuraturę. Od tego ostatniego zarzutu został uniewinniony.
Znęcał się przez zaniechanie
Zarzuty znęcania dotyczyły lat 2000-2006 oraz okresu od czerwca do sierpnia 2009 r., kiedy to Pogotowie dla Zwierząt z Trzcianki wywiozło ze stadniny w sumie ponad 50 koni. Według przedstawicieli straży zwierzęta były tam trzymane w skandalicznych warunkach; od wielu miesięcy żyły w odchodach, bez ściółki i czystej wody do picia. Konie były zarobaczone, miały wszy i grzybicę. Z opinii powołanej przez prokuraturę wynika, że konie były przetrzymywane w warunkach "rażącego niechlujstwa i zaniedbań". Część z nich miała obrażenia. Zostały narażone na urazy psychiczne z powodu bólu i głodu. 10 najciężej rannych koni odebrano właścicielowi w trybie administracyjnym. Pozostałe, zostały zabezpieczone jako dowód w sprawie, poddano leczeniu i opiece.
Przed sądem Krzysztof K. nie przyznał się do zarzucanych mu czynów. Utrzymywał, że nigdy nie był i nie jest właścicielem koni. Jego zdaniem zwierzęta ze stadniny w Prądzewie należały do spółki Komercyjne Nieruchomości. Opiekę nad końmi miała sprawować inna spółka - Byszew, w której oskarżony był prezesem. Oskarżony mówił, że nie zajmował się jednak końmi, gdyż to nie należało do jego obowiązków, a konie, które widział, "były w dobrej i bardzo dobrej kondycji". Mówił także, że nigdy bezpośrednio nie rozmawiał z ludźmi zajmującymi się stadniną i pracującymi przy koniach i nie wyobraża sobie, żeby "ktoś śmierdzący gnojem" podszedł do niego, gdy był "w białym garniturze i czystym mercedesie".
Władał jak właściciel
Sąd uzasadniając wyrok podkreślił jednak, że z zeznań świadków - pracowników stadniny czy osób współpracujących z Krzysztofem K. - wynika jednoznacznie, że "oskarżony władał końmi jak właściciel" i był odpowiedzialny za zwierzęta. - To właśnie oskarżony rozpoczął hodowlę koni w Prądzewie, to on przedstawiał się wszystkim osobom jako właściciel koni i dworu - mówił sędzia Wojciech Wysoczyński.
Sąd uznając go za winnego znęcania, nie przyjął jednak, że znęcał się ze szczególnym okrucieństwem. - Wina oskarżonego polegała na zaniechaniu. Mimo, że miał pełną świadomość co się dzieje, to nie podjął żadnych kroków żeby temu przeciwdziałać - mówił sędzia. Sąd nie orzekł przepadku koni i przyznał jednocześnie, że nie wie komu je ma wydać, bo prawo do nich rości sobie kilka firm. Oddał je pod nadzór Grzegorzowi Bielawskiemu z Pogotowia dla Zwierząt do czasu wyjaśnienia, kto będzie miał prawo do ich odbioru.
Po wyroku prokurator zapowiedział, że choć w jest w "umiarkowanym stopniu" zadowolony z orzeczenia, to nie wyklucza wniesienia apelacji z powodu przyjęcia przez sąd łagodniejszej kwalifikacji czynu. Grzegorz Bielawski z Pogotowia dla Zwierząt uważa, że wyrok jest sprawiedliwy. - Nie ma zgody na to, żeby zwierzęta w Polsce cierpiały i sąd dał temu wyraz. Jest to sygnał dla społeczeństwa, że nie wolno się znęcać nad zwierzętami i za to grożą kary - dodał. Krzysztof K. to znany łódzki biznesmen i były radny sejmiku województwa. Gdy sprawa wyszła na jaw, w rozmowach z mediami bagatelizował ją i zapewniał, że koniom nie dzieje się krzywda.
zew, PAP