Kibice z autobusu nr 118

Kibice z autobusu nr 118

Dodano:   /  Zmieniono: 
W zgiełku medialnym poświęconym konieczności zmiany przepisów dotyczących bezpieczeństwa na stadionach, w kłótni między politykami, działaczami, byłymi piłkarzami i trenerami, w mentorskich wywodach dziennikarzy - w tym wszystkim zapomina się o ludziach, którzy cierpią najbardziej z powodu tego, co dzieje się wokół polskiej piłki nożnej. O prawdziwych kibicach.
W ubiegły piątek, wiele godzin po dobranocce, wracałem do domu miejskim autobusem linii 118. Było cicho i całkiem bezpiecznie. Jedynie trzy młode Japonki wymieniały między sobą uwagi - i zapewne nie rozmawiały o rozpoczynającej się wówczas kolejce Ekstraklasy. Autobus podjechał na przystanek. Wtem dobiegły mnie dobrze znane dźwięki. Drzwi autobusu otworzyły się z sykiem, a do środka wpadła kilkunastoosobowa grupa kosmonautów okutanych w zielono-czarno-czerwono-białe szaliki i rozległo się gromkie: „Legio! Legio! Legio! Legio! Legio! Na na na na! Na na na na! Na na na na o o o!". Przełknąłem ślinę. Oczekiwałem najgorszego. „Cholera, zawsze uczyłem się składu Legii. Że niby taki kibic ze mnie. Zawsze mogłem jakoś się wybronić. Hej, chłopaki, no co Wy? Druha bijecie? Co by na to Leszek Pisz powiedział?" - pomyślałem zdając sobie jednak sprawę, że najmłodsi miłośnicy futbolu Leszka Pisza mogą już nie kojarzyć. A kiedyś miałem nawet koszulkę Legii. Z czasów Janasa.

Tymczasem kibicowska pieśń wypełniła cały autobus. Idą do mnie. "Mayday! Mayday!" - przebiegło mi przez głowę. Przed spuszczeniem łba i pochwyceniem paciorków, zdążyłem dokładnie przyjrzeć się twarzom moich przyszłych oprawców. Przekrwione ślipia, czarne dziąsła, łyse czerepy, pożółkłe paznokcie, ponure spojrzenia, dwa metry trzydzieści centymetrów. Brali ze dwieście na klatę. Potworność. Do wyboru cztery taktyki: albo zgrywać twardziela, mając nadzieję, że uznają mnie za groźnego szaleńca, albo udawać Japończyka, albo ziomala, albo po prostu zniknąć. Zdecydowałem się na połączenie pierwszej i drugiej taktyki. „Chodźcie tu, zrobię wam z tyłków sashimi!".

Ale kosmonauci przeszli obok mnie, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem. Moje zdziwienie było większe niż ulga. Kosmonauci zainteresowali się Japonkami. „O nie! Teraz jeszcze będę musiał odegrać rycerza na białym koniu. Zostaw tę niewiastę w spokoju! Ale ja nie mam topora" - i już nie czułem ulgi.

Ale kosmonauci, nadal ponurzy i niebezpieczni, znów mnie zaskoczyli. Najpierw spojrzeli na zainteresowane przebiegiem sytuacji obywatelki kraju kwitnącej wiśni, po czym spojrzeli po sobie i jak jeden mąż ryknęli: „Chinese! Chinese! Chinese! Chinese! Chinese! Na na na na! Na na na na! Na na na na o o o!". Japonki zaniosły się gromkim śmiechem. „No, no, no. No chinese. Japan" - wyjaśniły kosmonautom istotę ich błędu. Więc kosmonauci w kolorowych szalikach zmienili nieco tekst swojej piosenki: „Japonia! Japonia! Japonia! Japonia! Japonia!”. W centrum stolicy, w miejskim autobusie trwała niezwykle sympatyczna, gwarna, rozbujana zabawa. Kosmonauci obejmowali się, śpiewali, wiwatowali. Wtórowały im Japonki, porwane falą entuzjazmu. „Ciau, ciau!”, rzuciły, opuszczając autobus. „Ohaio!” - pożegnali się kosmonauci.

Miejski autobus linii 118 podjechał na mój przystanek. Drzwi otworzyły się z sykiem. Przechodząc przez nie, rzuciłem ostatnie spojrzenie na rozśpiewanych kosmonautów. Wesołych, radosnych i już nie tak czarnych, niebezpiecznych. Kierowca autobusu zatrzasnął drzwi. Jeszcze przez kilka sekund spoglądałem przez szybę, jak kosmonauci bawią się na całego. Jak żywiołowo gestykulują, obejmują się, tańczą. Było w tym coś niezwykłego, żywego, magicznego, szczerego i nade wszystko ludzkiego.

Cóż, teraz powinna pojawić się mocna i zaskakująca puenta. Ale puenta jest oczywista. Nie zapominajmy, że piłka nożna to przede wszystkim dobra zabawa i szlachetna rywalizacja; że kibicowanie to wspólne przeżywanie sukcesów i porażek; to próba wyrażenia emocji. Nie zapominajmy, że prawdziwi kibice to stanowcza większość; że nie należy wyciągać pochopnych wniosków i oceniać ludzi po tym, co pokazują w dzienniku telewizyjnym. Proszę więc, by przy ocenianiu, podejmowaniu ważnych decyzji, kierować się nie stereotypami, ale faktami i zdrowym rozsądkiem. By, zanim zamknie się stadiony, zastosuje zbiorową odpowiedzialność i pokaże jakim jest się twardym komendantem/wojewodą/premierem (niepotrzebne skreślić) pomyśleć o tych, którzy cierpią najbardziej z powodu zamkniętych stadionów. O prawdziwych kibicach.