"Oburzeni" po warszawsku

"Oburzeni" po warszawsku

Dodano:   /  Zmieniono: 
Podczas warszawskiej odsłony międzynarodowej manify "Oburzonych", nie poczuliśmy zapachu płonących samochodów (albo chociaż opon...), nie usłyszeliśmy dźwięku tłuczonych witryn sklepowych, ani nie zobaczyliśmy wściekłego czerwono-czarnego tłumu starych anarchistycznych wyg. Marsz w stolicy zorganizowało kilkuset uczniów elitarnego płatnego liceum, którzy przedreptali ulicę w drogich butach i nie mniej kosztownych ciuchach. Do uczniów dołączyło (jakże by inaczej) paru głodnych poparcia polityków, a do pikietki chciał "wkręcić się" równie oburzony, co młody, Ryszard Kalisz.
Mamy od 18 do 25 lat. Jesteśmy Polkami, Polakami. Jesteśmy młodzi, inteligentni, utalentowani, spragnieni życia. Jesteśmy oburzeni. Bo rzeczywistość nie jest taka, jaką nam obiecano. Ba! Bo nie jest taka, na jaką zasługujemy. A zasługujemy na wiele. W zasadzie to na wszystko. My, młodzi, piękni, wspaniali. Lepsi.

Mam 25 lat. Skończyłem studia. Anglistyka w Wyższej Szkole Anglistyki, Ogrodnictwa i Bóg Wie Czego. Nie należę do najbystrzejszych i najbardziej utalentowanych, ale mierzę wysoko. Nie będę ślusarzem, murarzem, hydraulikiem, nie będę operował koparką i wyciągał z tego cztery tysiące miesięcznie. Siądę za kasą w supermarkecie i będę oburzony. Mam 23 lata, kończę socjologię na renomowanym uniwerku. Jestem bystra i utalentowana. Nie miałam lepszego pomysłu na studia. Nie mam pomysłu na życie. Boję się swojej przyszłości. Jestem oburzona.

Jesteśmy oburzeni, bo chcemy mieszkań w dobrych dzielnicach dużych miast, ale nie chcemy wstawać o szóstej rano w poniedziałki do pracy. Jesteśmy oburzeni, bo chcemy mieć pracę, dla której wstawalibyśmy o szóstej rano w poniedziałki, ale studiowaliśmy kierunki, które nie dały nam żadnych konkretnych umiejętności (chociaż były "fajne"). Jesteśmy oburzeni, bo chcemy być dobrze wykształceni, ale choć jesteśmy zdolni i mamy otwarte umysły, to zamiast uczyć się wolimy przesyłać sobie filmiki ze słodkimi kociakami, rozbijać się po imprezach i oglądać seriale. Jesteśmy oburzeni, bo chcemy pieniędzy, a kto je nam zabrał...? Bankierzy! Kapitalizm! System!

Winni naszej gehenny są pazerni bankierzy, którzy dając kredyty nam i naszym rodzicom, którym chciwość jest zupełnie obca, nie mierzyli naszych sił na nasze zamiary. Winny jest kapitalizm, bo bez niego nie byłoby przecież obrzydliwych reklam produktów, które tak bardzo chcemy mieć. Winny jest system, który daje nam wolność słowa, wolność osobistą i wolność zgromadzeń w stopniu, jakiego nie zna żaden inny (ale na pewno lepszy!) system - ale nie daje nam wszystkiego innego. My jesteśmy niewinni. I jesteśmy oburzeni.

Więc stajemy się "anty". Ale nie odwrócimy się plecami od dobrobytu, nie przetniemy karty kredytowych, nie zasiedlimy squatów, nie będziemy organizować spektakli niezależnej sztuki i nie zamierzamy żyć z naprawy rowerów. Kupimy koszulki z wpisaną w okrąg literą "A" w sklepie internetowym (jakieś pięć dych - drobiazg). Dorzucimy do zamówienia wisiorki, bransoletki i fajne antykapitalistyczne naszywki. Zostaniemy na kilka miesięcy weganami, bo krowy cierpią, gdy dają mleko - ale kupimy modne trampki, szyte przez wietnamskie dzieciaki (dolar za godzinę pracy). Zostaniemy antyglobalistami i skrzykniemy się na nasze manify na Facebooku i Twitterze, logując się z iPhone'ów i iPadów, które kupili nam nasi rodzice. A gdy - olaboga! - natkniemy się na wracającego na squat młodego mężczyznę w brudnych glanach, niemodnej bluzie z piwem w jednej i książką jakiegoś Kropotkina czy Goldmanowej w drugiej dłoni, prychniemy z pogardą zastanawiając się "co ona daje". My, młodsi, piękniejsi, inteligentniejsi. My, oburzeni po warszawsku.