Jak na arenie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Sesje Parlamentu Europejskiego coraz częściej przypominają arenę sportową, na której dochodzi do walk bokserskich. Na razie ciągle jeszcze na słowa.
Do takiej akcji doszło w czasie dyskusji z okazji rocznicy obalenia dyktatury generała Franco w Hiszpanii. Polski eurodeputowany Maciej Giertych stanął w obronie Franco, na co ciosem mu odparował lider socjalistów Martin Schultz i zabawa zaczęła się na dobre.

Obiektywnie patrząc taka dyskusja jest czymś naturalnym, jeśli weźmie się pod uwagę, że w PE zasiadają przedstawiciele nie tylko różnych sił politycznych, ale i 25 narodów o odmiennej historii i mentalności. Zwłaszcza podczas debat na tematy historyczne i moralno-etyczne uwypuklają się różnice. Debata np. o zakończeniu II wojny światowej pokazała, że dla części zachodnich Europejczyków stalinizm nie był zbrodniczym systemem, a Auschwitz był obozem wymyślonym przez pozbawionych narodowości nazistów, w którym ginęli głównie Żydzi, homoseksualiści, Cyganie, ale Polacy raczej już nie.

Maciej Giertych wypowiedział dzisiaj w Strasbourgu słowa, które były wodą na młyn. Bo dla PE, jak i części zachodnich mediów, źli są tylko prawicowi faszyści, a socjaliści i komuniści są bez grzechu poczęci. W myśl logiki Martina Schultza (tak przynajmniej wynikało z jego wypowiedzi) wina Giertycha polegała nie tyle na próbie usprawiedliwienia czy nawet uhonorowania gen. Franco, ale na skrytykowaniu hiszpańskich socjalistów. Giertychowi gwoli uczciwości trzeba po części oddać rację - hiszpańska lewica faktycznie antyklerykalizm wcieliła w czyn, represjonując tamtejszy Kościół katolicki. I jest to prawda historyczna. Natomiast nazwanie gen. Franco "jednym z mężów stanu, jakich dzisiaj brakuje" zwłaszcza na arenie PE jest jawną prowokacją. I można podejrzewać, że prof. Giertych był tego w pełni świadomy.

Czy jednak Giertychowi należy odmówić prawa zabierania głosu nawet z tak kontrowersyjnymi tezami? W takim razie należałoby też zakazać wypowiedzi publicznych Martinowi Schultzowi, który w prowokacjach, ocierających się o brednie, nie jest bynajmniej gorszy.

Demokracja pozwala na wypowiadanie kontrowersyjnych sądów. Zarówno lewej, jak i prawej stronie sceny politycznej. I chcąc uszanować samą demokrację nie można jej stosować tylko do "politycznie akceptowalnych i poprawnych" wypowiedzi.

Ostatnie sesje PE są teatrem dwojga aktorów: Macieja Giertycha i Martina Schulza - tak przynajmniej wynika z medialnego odbioru. Szkoda, ze gros zainteresowania koncentruje się wówczas właśnie na ich wypowiedziach. Giną rozsądne przemówienia innych posłów (niestety nie ma ich zbyt wielu) a dyskurs idzie w złym kierunku - ośmieszania przeciwnika, przez co kompletnie znika temat debaty.

Dominika Ćosić
Bruksela