Matura za mercedesa

Matura za mercedesa

Dodano:   /  Zmieniono: 
Ponad milion polskich rodzin o przeciętnych dochodach wydaje co najmniej równowartość nowego mercedesa na edukację swoich dzieci: od podstawówki do matury.
Czy rodzinę o przeciętnych dochodach stać na kupno nowego mercedesa? Większość pytanych odpowiedziałaby - nie. Tymczasem ponad milion rodzin o przeciętnych dochodach wydaje co najmniej równowartość nowego mercedesa na edukację swoich dzieci: od podstawówki do matury. Drugie tyle Polaków dopłaca do wykształcenia dzieci od 5 tys. zł do 30 tys. zł. Matura to poważna inwestycja.
Aż 75 proc. badanych przez CBOS przyznaje, że kształcenie dzieci jest jedną z najważniejszych inwestycji - po kupnie domu lub mieszkania i na równi z wydatkami na ochronę zdrowia. Aż 42 proc. Polaków twierdzi, że łożenie na edukację dzieci jest dla nich priorytetem. By pokryć koszty kształcenia, 18 proc. respondentów CBOS jest gotowych zastawić dom lub mieszkanie, 27 proc. mogłoby sprzedać samochód. 56 proc. zaciągnęłoby na ten cel kredyt bankowy.
Ponad 80 proc. umiejętności potrzebnych, aby się dostać do dobrego liceum lub na renomowaną uczelnię, zdobywa się dziś poza szkołą, a nawet wbrew programom szkolnym - dowodzą badania prof. Aleksandra Nalaskowskiego z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Według badań przeprowadzonych przez Pentor, 61 proc. uczniów przyznaje, że uczestniczy w dodatkowych, opłacanych przez rodziców lekcjach i kursach. Oprócz tego już prawie pół miliona dzieci i młodzieży uczy się w szkołach prywatnych. Kiedy w czasach PRL wieszano hasła "Wiedza to największy skarb", nie przypuszczano, że kiedyś będą rozumiane dosłownie. Obecnie "skarb wiedzy" daje się realnie wycenić - chodzi o równowartość mercedesa.
- Polska staje się normalnym krajem: rodzice i dzieci zdają sobie sprawę, że wykształcenie znacznie zwiększa ich szanse życiowe. W wielu kręgach panuje przekonanie, że to najważniejszy kapitał, który warto dziecku przekazać - uważa Bronisław Komorowski, poseł Platformy Obywatelskiej, ojciec piątki dzieci. Wiktor Kulerski, wiceminister edukacji w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, wyliczył, że jedna złotówka wydana na dofinansowanie państwowych zakładów pracy za 10 lat będzie kosztować podatnika dodatkowe 2-3 zł. Złotówka wydana na edukację przyniesie w ciągu dekady około 10 zł zysku. I choć studia nie gwarantują już zatrudnienia, znacznie zwiększają szanse na rynku pracy. Spośród prawie 3 mln bezrobotnych jedynie 3 proc. to osoby legitymujące się wyższym wykształceniem. Według danych OECD, w Korei Południowej i Singapurze wzrost gospodarczy spowodowany inwestowaniem w oświatę był o 3-4 proc. wyższy od przewidywanego. Osoby dobrze wykształcone wypracowywały nawet o 800 proc. wyższe zyski niż zatrudnieni na podobnych stanowiskach, ale słabiej wyedukowani pracownicy.
Płacimy coraz więcej za edukację dzieci, bo stale rosną wymagania na kolejnych szczeblach kształcenia. Pierwszą weryfikację umiejętności dzieci przechodzą już po szóstej klasie. Jeśli wybierają się do renomowanego gimnazjum rejonowego, muszą nie tylko bardzo dobrze zdać tekst, ale także mieć świetne wyniki na świadectwie ukończenia szkoły podstawowej. Potem jest jeszcze trudniej. O miejsce w dobrych liceach ubiega się co najmniej po pięciu kandydatów, a na niektórych wydziałach uczelni - nawet powyżej dwudziestu. Konkurencja jest tak duża, że już prawie dwa miliony rodzin płacą za dodatkowe lekcje i kursy przygotowawcze dla swoich dzieci. Jeśli na edukację dziecka wydajemy około 400 zł miesięcznie (lekcje języków, basen, zajęcia w domu kultury), po trzynastu latach nauki daje to 52 tys. zł. Za taką sumę można kupić mercedesa A 140.

Pół miliona dzieci uczy się w szkołach niepublicznych nie tylko ze względu na lepszą jakość nauczania. Niewielkie placówki niepubliczne gwarantują też znacznie większe bezpieczeństwo: rzadko zdarza się, by do takiej szkoły przedostał się dealer narkotyków. Wychowawca kilkunastoosobowej klasy wie o podopiecznych niemal wszystko, a o ich nieobecności natychmiast powiadamia rodziców. Szkoły niepubliczne są także szansą dla rodziców pracujących dłużej niż osiem godzin dziennie. - Szukaliśmy niewielkiej, cieszącej się dobrą opinią szkoły, w której dziecko miałoby czas zajęty przynajmniej do 16.00, ponieważ oboje pracujemy. Czesne w Chrześcijańskiej Szkole Społecznej Arka wynosi około 600 zł miesięcznie, ale za to córka uczy się dwóch języków obcych, chodzi na basen, ma dużo zajęć sportowych - mówi Grzegorz Schetyna, poseł Platformy Obywatelskiej, ojciec dwunastoletniej Natalki. - Moi synowie (9 i 13 lat) chodzą do katolickiej szkoły. Płacimy 800 zł czesnego za obu chłopców, ale oferta edukacyjna jest bogatsza niż szkołach publicznych - uważa Kazimierz M. Ujazdowski, poseł Prawa i Sprawiedliwości.
Dobra edukacja nigdzie nie jest tania, dlatego nawet w USA na kształcenie dzieci odkłada się przez kilkanaście, kilkadziesiąt lat. - Gdy mieszkaliśmy w Polsce, zapisałem dzieci do francuskiej szkoły, bo wówczas była ona tańsza niż polskie szkoły społeczne. W Anglii moje dzieci też uczą się we francuskiej szkole. Płacimy około 15 tys. funtów rocznie, szkoły brytyjskie są znacznie droższe - opowiada Jan Krzysztof Bielecki, były premier, od kilku lat mieszkający w Londynie, ojciec Kuby i Hani. W krajach zachodnich nie ma konstytucyjnych zapisów o bezpłatnym szkolnictwie, są za to różnorodne stypendia państwowe i prywatne, umożliwiające mniej zamożnym zdobycie wiedzy. Jasne są także reguły gry - płacimy wszyscy, więc de facto - w porównaniu do zarobków - odpłatność jest niższa niż w Polsce.
Dorota Macieja Współpraca: Magda Rychter
Pełny tekst "Matury za mercedesa" w najnowszym, 1014 numerze tygodnika "Wprost" w kioskach od poniedziałku 29 kwietnia.