Millenium bez fajerwerków – o kontynuacji bestsellerowej sagi Stiega Larssona

Millenium bez fajerwerków – o kontynuacji bestsellerowej sagi Stiega Larssona

Dodano:   /  Zmieniono: 
fot. mat. prasowe
"Co nas nie zabije" to bodaj najbardziej oczekiwana – po nowych Gwiezdnych Wojnach – premiera roku. Po 8 latach powraca saga Millenium, a wraz z nią Lisbeth Salander, Mikael Blomkvist i mroczny Sztokholm.
Pierwsze, co w nowej książce rzuca się w oczy to krótszy niż zwykle tytuł, o połowę mniejsza objętość i pisane wielkimi literami nazwisko nowego autora, Davida Lagercrantza, na okładce. Tak jakby wydawcy nie chcieli czytelnika wprowadzić w błąd, jakby chcieli wprost zakomunikować: „Twórcą tej kontynuacji jest zupełnie inny pisarz”.

Jednak już po rozpoczęciu lektury wyraźnej różnicy nie ma. David Lagercrantz najwyraźniej nie czuł potrzeby (a może potrzeba została ograniczona w kontrakcie?), aby odcisnąć na książce swoje piętno. Nowy autor Millenium sobie nie przywłaszczył, przeciwnie – stara się w żaden sposób nie odbiegać od oryginału. Lagercrantz, niczym zdolny kopista, imituje pisarski styl Larssona. Czyni to i na poziomie struktury narracyjnej (przeplatanka z punktu widzenia różnych bohaterów), i w drobnych szczegółach, takich jak opisy bohaterów przy pracy. Larsson miał jednak niesamowity talent narracyjny – w swojej prozie nawet opis śniadania bohatera czytało się z zapartym tchem. W Co nas nie zabije, obok naprawdę świetnie skomponowanych scen, zdarzają się takie sceny akcji, które nie budzą większych emocji.

Ciężko dokładnie opisać tę książkę, nie zdradzając za wiele z fabuły, która była przecież przez wydawców tak ściśle chroniona przed przeciekami. W skrócie można powiedzieć, że historia jest zdecydowanie „larssonowska”, w klimacie drugiego i trzeciego tomu sagi. Co nas nie zabije zbudowane jest z tych samych składników, co oryginalna saga. To thriller podszyty tematyką społeczną (kwestia inwigilacji i przemocy domowej) i, jak zawsze, sporą dawką informatyki i matematyki. Najciekawiej wypadają wątki dziennikarskie, konflikt między dziennikarstwem tabloidowym a ideologicznym. A do tego dochodzą tajne organizacje przestępcze, szyfry, sojusze, zdrady… Dużo wątków pojawia się w tej prostej w sumie intrydze i aż szkoda, że autor prowadzi ją czasem po zbyt oczywistych torach. Pomimo motywów, które można nazwać Millenium – geneza, nie serwuje nam właściwie żadnych niespodzianek. Właściwie tym, co zawodzi najbardziej, jest rozwiązanie całej intrygi.

Oczywiście, zanim do zakończenie poznamy, w historię się wciągniemy, bo nowe Millenium to, ogólnie rzecz biorąc, sprawny thriller poruszający ciekawe tematy. Ciąży jednak nad nim wielkość oryginalnych tomów, z którymi porównania nie wytrzymuje. Może szkoda, że autor nie puścił hamulców, nie dał sobie więcej swobody. Lagercrantz wykonał dobrą, rzemieślniczą robotę, ale zabrakło ducha, którego książce mógłby nadać chyba tylko jej właściwy autor.

Recenzja ukazała się w serwisie bookznami.pl