Rafał Fronia po powrocie z wyprawy na K2: Łzy się kręciły. Czuję się trochę jak dezerter

Rafał Fronia po powrocie z wyprawy na K2: Łzy się kręciły. Czuję się trochę jak dezerter

K2, widok od południa
K2, widok od południa Źródło: Wikipedia / CC BY 2.0
W wywiadzie dla TVP Rafał Fronia opowiada o przyczynach opuszczenia Narodowej Wyprawy na K2. Himalaista zdradza kulisy wypadku, w którym złamał rękę i przekreślił szansę zdobycia ośmiotysięcznika.

Pęknięta ręka

Pod koniec ubiegłego tygodnia Fronia wraz z Piotrem Tomalą wspinał się z bazy pod K2 do obozu pierwszego. Wtedy też kamień uderzył go w rękę. W mediach szybko pojawiła się informacja o możliwym złamaniu kończyny. Po powrocie do kraju okazało się, że jest pęknięta i wymaga rehabilitacji. – Ten kamień nadleciał. Wcześniej odbił się i przyleciał z kosmosu. Uderzył we mnie, bo szedłem pierwszy. Oderwało nas od lin poręczowych, zawiśliśmy. To był dramat – opowiada Fronia.

„Góra mnie nie chciała”

Dalsze wspinanie się do obozu z kontuzjowaną ręką nie miało sensu. Himalaiści postanowili więc wrócić do bazy. Podczas schodzenia uderzyła w nich lawina. Fronia podkreśla, że przymusowe zejście spowodowane urazem ręki uratowało im życie. – Rąbnął w nas serak. Jakby przejechało 10 Pałaców Kultury śniegu i lodu. To ręka uratowała mi życie i partnerowi. Góra ewidentnie mnie nie chciała w tym roku – relacjonuje himalaista.

Jak w saunie

Fronia opowiada, że największym mankamentem wyprawy były mocne wahania temperatur i różne anomalie pogodowe. – W dzień było tak gorąco, że mimo iż wszystkie wywietrzniki w kombinezonach były otwarte, pociliśmy się jak w saunie. W słońcu mogło być nawet +10 stopni, podczas, gdy w nocy temperatura spadała nawet do -50 stopni – opowiada Fronia. – I to stanowiło wielkie zagrożenie. Lód i śnieg zaczynały wariować, robiło się niebezpiecznie. Dwa razy byłem zabierany przez lawinę w zimie, na drodze na której nie powinny schodzić lawiny – dodaje.

Himalaista twierdzi, że pozostali członkowie wyprawy na K2 mają szansę na zdobycie góry. Podkreśla, że mocno przeżył fakt, iż musiał wrócić do kraju. – Łzy kręciły się, jak wyjeżdżałem, bo czuję się trochę jak dezerter. Złamałem rękę i uciekłem spod góry, a oni tam zostają. Muszą walczyć dalej – opowiada.

Czytaj też:
Urubko zdziwiony decyzją Wielickiego. Musiał wrócić do bazy

Źródło: TVP