Do potwornego wypadku w Chorwacji z udziałem polskiego autokaru doszło w sobotę nad ranem na autostradzie A4, na północ od Zagrzebia między miejscowościami Jarek Bisaszki i Podvorec. Autokarem jechała grupa Polaków, którzy uczestniczyli w pielgrzymce do Medziugorje zorganizowanej przez Biuro Bractwa św. Józefa. Pątnicy wyruszyli w piątek z Częstochowy. W autokarze znajdowały się 43 osoby z okolic Sokołowa, Konina i Jedlni pod Radomiem.
W pewnym momencie autobus z niewiadomych przyczyn zjechał z drogi. MSZ potwierdziło, że zginęło 12 osób. Początkowo informowano o 11 ofiarach śmiertelnych, a 12. z nich zmarła w szpitalu. Chorwackie media, powołując się na tamtejsze służby, nieoficjalnie donoszą, że przyczyną wypadku było prawdopodobnie zaśnięcie kierowcy, obywatela Polski.
Wypadek autokaru z Polakami w Chorwacji. Jest śledztwo
Okoliczności zdarzenia na poleceni Prokuratora Generalnego Zbigniewa Ziobry zbada warszawska prokuratura. Śledztwo prowadzone jest pod kątem „sprowadzenia katastrofy w ruchu lądowym zagrażającej życiu lub zdrowiu wielu osób, w następstwie której śmierć poniosło 12 osób”. Chodzi o czyn z art. 173 par. 3 Kodeksu karnego. Zgodnie z nim, winnemu grozi kara od 2 do 12 lat więzienia.
Na miejsce tragedii udali się liczni politycy i urzędnicy z Polski i Chorwacji. Premier Mateusz Morawiecki delegował ministra zdrowia Adama Niedzielskiego. Są również polscy policjanci. Rzecznik Komendy Głównej Policji Mariusz Ciarka relacjonował, że ranni znajdują się obecnie w pięciu szpitalach. Mundurowi rozmawiają z osobami, których stan na to pozwala. Policjanci ustalili listę osób, które znajdowały się w autokarze i dane przewoźnika.
Przewoźnik zapewnia: Kierowcy nie byli zmęczeni
Do właściciela autokaru dotarła redakcja Business Insidera. To Jacek Antoszkiewicz, którego firma zarejestrowana jest w Płońsku. Mężczyzna w rozmowie z dziennikarzami zapewniał, że kierowcami byli doświadczeni Polacy i zapowiedział pełną współpracę ze służbami. Nie krył załamania sytuacją. – Wszystko było zorganizowane tak, jak należy. To mogę zaręczyć – zapewniał wcześniej mężczyzna w rozmowie z portalem Money.pl. Podkreślał też, że jego pracownicy nie mogli być zmęczeni. Jeden z kierowców nie żyje.
Czytaj też:
„To było straszne, jak w horrorze”. Strażak relacjonuje wypadek w Chorwacji