Oburzenie po decyzji proboszcza. „Kłamał nam w oczy”, „rzucimy mu na tacę żołędzie”

Oburzenie po decyzji proboszcza. „Kłamał nam w oczy”, „rzucimy mu na tacę żołędzie”

Cięte dęby ułożone w stos, zdjęcie ilustracyjne
Cięte dęby ułożone w stos, zdjęcie ilustracyjne Źródło: Shutterstock / Alex Boc
W Gieczynku proboszcz wyciął dęby, z czego jeden, który miał ponad 150 lat. Decyzja księdza wywołała awanturę. Duchowny może mieć kłopoty, ale część mieszkańców go broni i atakuje sołtysa.

Mieszkańcy Gieczynka (woj. wielkopolskie) popadli w konflikt z miejscowym proboszczem Tomaszem Styczniem. Do tej pory stosunki z księdzem nie układały się między nimi najlepiej, ale ostatnio miarka się przebrała. – My do niego do spowiedzi, a on nas w oczy kłamał – mówią „Gazecie Wyborczej”. Wszystko za sprawą wycinki siedmiu dębów. Najstarsze z drzew miało ponad 150 lat i wkrótce miało zostać uznane za pomnik przyrody.

Awantura po nielegalnym wycięciu przez proboszcza 150-letniego dębu. Wierny nie wytrzymał

– Nazbieramy żołędzi i rzucimy na tacę, by nowe dęby posadził – komentują. Jedna z parafianek oburzyła się, bo drewno podobno miało zostać przeznaczone na opał dla duchownego. Styczeń odmówił spotkania z wiernymi. Nie pomogła nawet prośba od sołtysa Pawła Aftarczuka. „Jeden z mieszkańców nie wytrzymał. Nazwał księdza chamem i prostakiem. A on nam mówił, że to nie nasza sprawa, że to jego teren” – czytamy w „GW”.

Okazało się również, że wbrew zapewnieniom księdza nie posiadał zgody na wycinkę z urzędu gminy. To nie pierwsza taka sytuacja, bo dwa lata wcześniej proboszcz wyciął drzewa na cmentarzu parafialnym. Wówczas mieszkańcy odpuścili, bo zaufali Styczniowi. – To był ogromny błąd. Ta wycinka to pokłosie tamtych działań – przyznaje mieszkaniec sąsiedniej wsi. Za nielegalne wcięcie drzew grozi kara finansowa. Według nieoficjalnych doniesień może być to nawet 200 tys. zł.

Proboszcz wyciął nielegalnie 150-letni dąb. Może mieć kłopoty

Wierni planują zgłosić sprawę do prokuratury, kroki prawne zapowiada też burmistrz Wielenia Elżbieta Rybarczyk. Z kolei sołtys zgłosił sprawę staroście i . Duchowny zabrał głos dopiero po publikacji w „Wyborczej” i przerzucał odpowiedzialność na inne osoby. Stwierdził, że mieszkańcy go nie lubią i nastąpiła „wioskowa wrzawa”. Tłumaczył, że wycinka drzew była „elementem uporządkowania działki za kościołem, co miało być wynikiem troski o funkcjonowanie parafii”.

Celem miało być zagospodarowanie ziemi, żeby „chociaż za prąd w świątyni było czym zapłacić”. Zdaniem Stycznia „działka przynosi dla parafii tylko koszty”. Proboszcz przekonywał również, że podczas wizji lokalnej urzędnik powiedział mu, że pozwolenie jest niepotrzebne. Zapewniał też, że dąb nie mógł być pomnikiem przyrody. Po publikacji tekstu Aftarczuk „zaczął otrzymywać telefony od popleczników proboszcza, że mieszkańcy Gieczynka będą się smażyć w piekle i powinni odpuścić”.

Czytaj też:
Ksiądz nie zgodził się na przemówienie podczas pogrzebu. Wierny zadzwonił do kardynała
Czytaj też:
Czy można wycenić jedno drzewo? „Produkują dla nas usługi warte setki milionów złotych”

Źródło: Gazeta Wyborcza