Anna szoruje umorusaną mułem szafkę nad potokiem, który zapamiętała jako sięgający do kostek strumyk. Dało się suchą nogą przejść na drugą stronę wsi. W 1997 roku do jej rodzinnego domu nie wlała się nawet kropla wody. Tym razem strumyk zamienił się w wartką rzekę, a potem wielką wodę, która zniszczyła wszystko, co stanęło jej na drodze. Wdarła się do domów, zalewając partery w całości, rozrzuciła po wsi płoty sąsiadów, konary drzew, kruszyła ulice. Mieszkańcy nie zdążyli uciec dalej niż na piętro.
Jednak nie wszyscy piętro w domu mają. Dom, w którym mieszkała już tylko mama Anny, jest parterowy.
– Mama się topiła, stała na stole i krzyczała. Na szczęście sąsiad ma łódź, bo jeździ nad jezioro na ryby, usłyszał i uratował ją. Potem jeszcze wrócił po psa, który też się topił – Anna milknie. – Nie wiem, co by było, gdyby nie on – dodaje po chwili.
Dziura na dwa metry, mułu po kolana
Woda przedarła się przez Głuchołazy i niemal wszystkie wsie na drodze do Nysy. Zalewała kolejne drogi, niszczyła domy w Bodzanowie, Rudawie i Nowym Świętowie, zrywała mosty, dlatego do niektórych wsi po drugiej stronie nie dało się dojechać. Wielu mieszkańców, również w Głuchołazach, nadal nie ma wody i gazu, czasem również prądu. Mówią, że woda ich nie zalewała, tylko bombardowała. Wszędzie słychać historie o tym, co zabrała. I co po sobie zostawiła.
Katarzyna: Ściany u mnie odpadają, takie było ciśnienie. Meble się rozchodzą, futryny do wywalenia, nawet fugi wymyło.