Pilot śmigłowca Millera uniewinniony

Pilot śmigłowca Millera uniewinniony

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nie zawsze jest tak, że ktoś za coś jest winny; za wypadek śmigłowca Mi8 z premierem Leszkiem Millerem na pokładzie nikt nie ponosi odpowiedzialności karnej - stwierdził w poniedziałek Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie.

- Zgromadzony w sprawie materiał dowodowy, po jego rozważnej ocenie, nie pozwolił przypisać oskarżonemu zawinienia całej sytuacji i jej następstw - powiedział w ustnym uzasadnieniu orzeczenia sędzia Mirosław Kolankowski. Podkreślił, że należy całą sprawę oceniać na podstawie wiedzy pilota w trakcie lotu, a nie późniejszych ekspertyz i wiadomości.

Sąd uznał, że ppłk Marek Miłosz miał prawo nie wiedzieć o niekorzystnych warunkach pogodowych panujących 4 grudnia 2003 r. wokół Warszawy. Mówiła o tym cywilna prognoza meteo, ale oskarżony nie miał do niej dostępu, bo korzystał z wojskowej, która nie ostrzegała przed możliwością oblodzenia. To właśnie oblodzenie spowodowało wyłączenie pracy silników maszyny i konieczność awaryjnego lądowania.

Sąd ustalił, że załoga w czasie lotu sprawdzała temperaturę, a jej odczyty nie rodziły konieczności włączania instalacji przeciwoblodzeniowej. - Oskarżony nie wiedział jednak, że termometr ma błąd pomiaru plus minus trzy stopnie Celsjusza - podkreślił sąd.

Po wyroku prok. Ireneusz Szeląg powiedział, że "wysoce prawdopodobna" jest apelacja. 

Prokuratura wnosiła o karę roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata i 4,5 tys. zł grzywny, obrona chciała uniewinnienia.

Miłosz został oskarżony o nieumyślne spowodowanie wypadku oraz o umyślne sprowadzenie niebezpieczeństwa katastrofy. Miało się tak stać przez to, że nie włączył ręcznego trybu instalacji przeciwoblodzeniowej, choć na trasie śmigłowca występowała temperatura poniżej 5 stopni Celsjusza. W takich warunkach instrukcja zaleca przejście z trybu automatycznego na ręczny.

Śmigłowiec Mi-8 z 36. specjalnego pułku lotnictwa transportowego rozbił się 4 grudnia 2003 pod Warszawą, gdy wyłączyły się obydwa silniki. Miłosz, dowódca załogi (wtedy w stopniu majora), zdołał awaryjnie wylądować, stosując manewr autorotacji. Według komisji badającej przyczyny wypadku silniki zgasły wskutek oblodzenia. Komunikaty meteorologiczne, którymi dysponowała załoga, nie wskazywały na ryzyko oblodzenia, nie stwierdzili go także piloci samolotów lądujących krótko przed Miłoszem na Okęciu.

PAP, mm