Śmiertelny brak rozsądku

Śmiertelny brak rozsądku

Dodano:   /  Zmieniono: 
Z ujawnionych przez stronę polską stenogramów rozmów w kabinie pilotów Tu-154M wynika tak naprawdę przede wszystkim jedno: w polskiej armii procedury są po to, aby je łamać, a żołnierze zamiast buławy noszą w plecakach spore pokłady ułańskiej fantazji. Przerażające jest to, że pilot samolotu, który wie, że na pokładzie wiezie m.in. prezydenta RP ląduje licząc na to, że „jakoś to będzie”.
Nie przekonują mnie argumenty tych, którzy stwierdzają, że decydującym czynnikiem miała być presja wywierana na pilota przez gen. Andrzeja Błasika, dyrektora Mariusza Kazanę, a może, pośrednio, przez samego Lecha Kaczyńskiego. Nie sposób rozstrzygnąć, czy taką presję wywierano czy nie. Nawet jednak, gdyby gen. Błasik przyszedł do kabiny, by zasugerować pilotom, że „może jednak spróbują" – nie powinno mieć to żadnego znaczenia dla przebiegu lotu. Piloci z 36 Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego wożą VIP-ów na co dzień. Prezydenci, premierzy, ministrowie mają to do siebie, że przyzwyczajeni są do sprawowania władzy i wydawania poleceń – więc pewnie nie raz zdarza się, że któryś podejmuje walkę o władzę z pilotem samolotu. Ale właśnie dlatego piloci 36 Specpułku powinni być (i jak zapewnia MON są) szkoleni m.in. z asertywności, odporności na stres i zdolności do przeciwstawienia się każdemu, z prezydentem włącznie. Bo błędna decyzja podjęta w czasie lotu może skończyć się tragicznie. Przykład Smoleńska pokazuje to bardzo brutalnie.

Kiedy czyta się zapisy z ostatnich kilkudziesięciu sekund lotu Tu-154 trudno nie odnieść wrażenia, że w programie szkolenia pilotów pułku brakuje nawet nie lekcji asertywności, ale po prostu zdrowego rozsądku. Jeżeli pilot z kilku źródeł słyszy, że warunki w zasadzie uniemożliwiają lądowanie, na wysokości 100 metrów nad ziemią wciąż nie ma pojęcia co znajduje się pod nim, wie że lotnisko w Smoleńsku jest kiepsko wyposażone – a mimo to decyduje się na ostry lot w dół ku nieznanemu – to jest to po prostu szaleństwo. Na wojnie być może takie heroiczne akty desperackiej odwagi byłyby uzasadnione. Ale w czasie pokoju, gdy wiezie się na pokładzie prezydenta i całe dowództwo armii, pilot nie ma prawa stawiać wszystkiego na jedną kartę.

Obawiam się, że kapitan podjął taką a nie inną decyzję dlatego, że wcześniej jemu i jego kolegom udało się skutecznie nagiąć przepisy, posadzić maszynę na pasie i wyjść z tego bez żadnych konsekwencji. W pewnym momencie nagrania słychać jak drugi pilot, po tym jak załoga dowiedziała się o fatalnej pogodzie na lotnisku w Smoleńsku mówi: „Miałem tak, miałem tak. A już wylądowaliśmy", a potem niezidentyfikowana osoba dodaje coś o Gdańsku. Wcześniej padają też słowa drugiego pilota „nie no ziemię widać, coś tam widać, może nie będzie tragedii". Czyli – procedury, procedurami – ale najważniejsze, że jakoś to będzie.

Gdyby piloci mieli więcej szczęścia i posadzili Tu-154 na ziemi – pewnie usłyszeliby oklaski od pasażerów samolotu (bo jak wiemy Polacy kultywują ten zwyczaj) a kontrolerzy lotów określiliby ich mianem „maładiec". Dziś eksperci mówią, że po powrocie do Polski czekałby ich proces i perspektywa stracenia uprawnień pilota – ale stawiam dolary przeciwko orzechom, że włos, by im z głowy nie spadł. Zadbaliby o to obecni na pokładzie generałowie. I to mimo tego, że wcześniej wszyscy otrzymali bolesne ostrzeżenie w postaci katastrofy CASY, gdzie również piloci lądowali na zasadzie „może się uda".

Wytępienie „jakośtobędzizmu" z armii to najważniejszy wniosek jaki powinniśmy wyciągnąć ze stenogramów. Bo jeśli ci, którzy mają nas chronić w warunkach pokoju nie potrafią chronić siebie przed własną ułańską fantazją to znaczy, ze nie jest dobrze.