Rekonstrukcja rekonstrukcji

Rekonstrukcja rekonstrukcji

Dodano:   /  Zmieniono: 
Donald Tusk rozpoczyna drugą kadencję na stanowisku premiera od odwołania jednej z przedwyborczych obietnic. I nie jest to dobra wróżba na nadchodzące cztery lata.
Tuż przed wyborami szef rządu zapowiedział, że jego gabinet po wyborach zostanie gruntownie zrekonstruowany. Zresztą PO w kampanii wyborczej przyznawała wielokrotnie, że nie wszystko w ciągu mijających czterech lat poszło tak jak należy, a Polska - zamiast zmienić oblicze - znalazła się „w budowie". Skoro więc rząd ma za sobą „błędy i wypaczenia", logicznym następstwem wysłuchania przez społeczeństwo przedwyborczych apeli o danie Platformie drugiej szansy, byłoby przedstawienie po wyborach nowego, lepszego rządu. I tak właśnie miało być – według przedwyborczych słów premiera pracę w jego gabinecie miało zachować pięciu ministrów.

Tymczasem wyborczy kurz jeszcze na dobre nie opadł, a premier już zdążył oświadczyć, że do rekonstrukcji rządu owszem dojdzie – ale w przyszłości, czyli po 1 stycznia. Dlaczego po 1 stycznia? Ano dlatego, że do końca roku Polska sprawuje przewodnictwo w UE. Można oczywiście zadać w tym miejscu pytanie, czy bez ministra Cezarego Grabarczyka, albo bez minister Barbary Kudryckiej, Bruksela zatrzęsie się w posadach – ale odłóżmy te wątpliwości na bok i przyznajmy, że prezydencja w UE może być jakimś uzasadnieniem powyborczego trwania nowego-starego rządu. Jest tylko jedno małe „ale" – fakt, że Polska będzie sprawować prezydencję w UE do 1 grudnia, nie powinien być niczym zaskakującym i można przypuszczać, że premier obiecując rekonstrukcję rządu po wyborach wiedział o tym, iż prezydencja trwa i trwa mać, jak mawia lider koalicyjnego PSL. Mógł więc już wtedy zdradzić swoje powyborcze plany. A jednak tego nie zrobił. Dlaczego?

Jan Rokita stwierdził ostatnio, że o tym czy rząd podejmie się reform, czy może skupi się na administrowaniu (słynnym „ściboleniu"), decyduje pierwsze siedem dni jego pracy. Jeśli w ciągu siedmiu dni premier nie wyznaczy klarownych celów, jakie mają osiągnąć jego ministrowie  (dzięki czemu może ich wtedy łatwo rozliczać sprawdzając, czy zbliżają się do wyznaczonego celu, czy może maszerują w zupełnie innym kierunku) – to potem rząd skupia się już tylko na trwaniu. Być może Rokita przesadził stwierdzając, że jeden tylko tydzień decyduje o wszystkim – ale rzeczywiście pierwsze miesiące działania nowego rządu to jedyny w czasie czterech lat moment, kiedy można podjąć bolesne społecznie reformy i poświęcić czas, pozostały do zakończenia kadencji, na łagodzenie społecznych skutków tychże. I teraz pytanie – czy ministrom rządu „tymczasowego", jaki proponuje nam de facto Tusk, można wytyczać jakieś długofalowe cele, skoro ten właściwy, zrekonstruowany rząd, powstanie dopiero w styczniu? A nawet jeśli – to czy ministrowie, którzy przyzwyczaili się już do dbania przede wszystkim o to, żeby w naszych kranach płynęła ciepła woda – będą umieli zerwać z tą rutyną?

Rekonstrukcja rządu nie jest oczywiście wartością samą w sobie – i nie jest wcale gwarancją, że nowy rząd poradzi sobie lepiej z wyzwaniami jakie przed nim stoją. Jest jednak czytelnym sygnałem zmiany i szansą na dostarczenie Radzie Ministrów nowej energii. Tusk mówił w czasie kampanii, że czekają nas trudne lata – i to prawda. Trudne lata, będą wymagały trudnych decyzji – z bolesną reformą finansów publicznych na czele. Zamiast spokojnego administrowania, trzeba zacisnąć zęby i zacisnąć pasa. Skończyć z mnożeniem urzędniczych etatów, być może na długie lata zapomnieć o podwyżkach, czy choćby waloryzacji pensji w budżetówce, powiedzieć „nie" nauczycielom, etc. etc. Tusk, zapowiadając przed wyborami wymianę większości swoich ministrów, dał sygnał, że – świadom zagrożeń – jest gotów na reformy, których dotychczas starał się unikać.

A po wyborach zmienił zdanie, co oznacza de facto trwanie dotychczasowych ministrów przy administracyjnej rutynie. Bo motywowanie ich do intensywniejszej pracy perspektywą rychłych (styczniowych) roszad w gabinecie raczej się nie sprawdzi. W poprzedniej kadencji Tusk rekonstruował już bowiem rząd co najmniej kilka razy. Werbalnie.