"Wstyd" - seks i... nic ponadto

"Wstyd" - seks i... nic ponadto

Dodano:   /  Zmieniono: 
Walczący o Złotego Lwa na 68 Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji film Steve’a McQueena „Wstyd” mógł być prowokujący. Niestety, brytyjski reżyser zamiast zająć się stawianiem ważnych pytań, skupił się na wnikliwej wiwisekcji życia seksualnego głównego bohatera.
Brandon (Michael Fassbender) ma dobrą pracę, ekskluzywne mieszkanie i powodzenie u kobiet. Jest także seksoholikiem - uprawia seks z przypadkowymi kobietami, surfuje w internecie po pornograficznych stronach, onanizuje się w pracowniczej toalecie. Krótko mówiąc, jest w stanie myśleć jedynie o seksie. Frustracja Brandona zwiększa się jeszcze bardziej, gdy jego nieodpowiedzialna i znienawidzona siostra, Sissy (Carey Mulligan) postanawia zatrzymać się u niego na kilka dni.

 „Wstyd" Steve’a McQueena, zdobywcy Złotej Kamery za „Głód" (najlepszy debiut 2008 roku w Cannes), jest filmem o człowieku zagubionym w życiu, który niczego sobą nie reprezentuje. Nie ma przyjaciół, nie ma dobrych relacji z siostrą, nie ma niczego. Jego życie to wegetacja. Tego dowiadujemy się już po dwudziestu minatuch projekcji. Tylko co z tego wynika? Dlaczego do tego doszło? Tego się nie dowiemy, ponieważ reżyser nie wgłębia się w psychikę bohatera, nie daje nam szans, byśmy go zrozumieli. Postać grana – skądinąd bardzo dobrze – przez Michaela Fassbendera, szybko przestaje nas intrygować. Brandon zaczyna nam się jawić jako zwykły zboczeniec, który nie jest w stanie powstrzymać się od obnażenia się przed kobietą. W ten sposób „Wstyd” z dobrze zapowiadającego się dramatu, szybko przeistacza się w kiepski erotyk. Zupełnie tak, jakby opowiadana historia była tylko pretekstem do tego, by pokazać na ekranie nagie ciała.