O co chodzi z tą całą rotacyjną prezydencją?

O co chodzi z tą całą rotacyjną prezydencją?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Przypadkowy Brytyjczyk, Duńczyk, Litwin czy Włoch zapytany, kto jest prezydentem Stanów Zjednoczonych natychmiast odpowie: Barack Obama. Jednak kiedy spyta się go o prezydenta Unii Europejskiej, najpewniej nie będzie miał pojęcia. Po podpowiedzi: Vaclav Klaus, na sto procent powie ze zdziwieniem: ‘Kto?’ – pisze „International Herald Tribune”.
Europejczycy mogą tylko siebie winić za swoją niewiedzę, biorąc pod uwagą, że prezydencja w Unii zmienia się co pół roku.

Tym razem padło na Czechy – kraj zaledwie 10 milionowy, znany ze swojej niechęci do Unii.

„Czeskie przywództwo – a raczej jego brak – powinno stanowić ostateczny argument za stałą prezydencją w Unii, która nadałaby kontynentowi znaczenie, na które zasługuje i którego potrzebuje", pisze dziennik.

Obecny system rotacyjny powstał, by dać każdemu z członków Unii szansę na stanie się „Królową dnia" i działał dość dobrze dopóty dopóki Unia miała tylko sześciu członków.

Jednak teraz, gdy jest ich 27 powstaje nieprzewidywalna sytuacja, biorąc pod uwagą ogromne rozbieżności między np. 82-milionowymi Niemcami z PKB powyżej 3 bilionów dolarów i Maltą, w której mieszka 403 tys. ludzi, a PKB wynosi 7,5 mld.

Czechy nie ratyfikowały dotąd traktatu reformującego Unię, ani nie przyjęły wspólnej waluty euro.

Europa z pewnością zasługuje na kogoś lepszego niż Klaus – gburowaty eurosceptyk, który woli trzymać się w cieniu i nie chce nawet wywiesić flagi Unii na zamku w Pradze, ocenia dziennik.

Małe kraje lepiej radzą sobie w nudnych czasach. To nie wina Czech, że ich prezydencja przypadła w czasie kryzysu, wojny na Bliskim Wschodzie i rosyjsko-ukraińskiego konfliktu gazowego.