„Dzienniki wojenne”. Petro ze Lwowa: Opowiem wam, jak wygląda prawdziwe piekło

„Dzienniki wojenne”. Petro ze Lwowa: Opowiem wam, jak wygląda prawdziwe piekło

Petro Kozak
Petro Kozak Źródło:Archiwum prywatne
Wtedy miałem okazję zobaczyć, co to jest panika. Przeraziły mnie bardzo długie kolejki do aptek, hoteli i banków. Z klatek schodowych wychodziły całe rodziny z walizkami. Po raz czwarty krzyczał alarm. Ludzie dookoła zaczęli chodzić szybciej i wydawało się, że spokój zachowali tylko właściciele psów i żule. Nie powiem, że im nie zazdrościłem.
Petro Kozak urodził się we Lwowie. Studiuje dziennikarstwo (I rok studiów magisterskich) na Lwowskim Uniwersytecie Narodowym im. Iwana Franki. Interesuje się historią i polityką. Prowadzi badania nad ekosystemami mediów oraz ich wpływem na zachowanie zwykłego użytkownika.

Mój każdy dzień wyglądał tak samo: był nudny i monotonny. Nienawidziłem wstawać o szóstej rano. Wątpię zresztą, żeby ktoś w ogóle to lubił robić. A jeżeli są takie osoby, to ja ich nie rozumiem.

Obudził mnie głośny hałas – był to ryk silników samolotów (mam to szczęście, że mieszkam obok samego lotniska). Wypiłem kawę, umyłem zęby i w pośpiechu wybiegłem na autobus. Znów zatłoczony i śmierdzący tanimi papierosami. Nie myślałem, że coś się zmieni: kiedy pracowałem, kiedy wracałem do domu tym samym śmierdzącym autobusem, kiedy szedłem spać… Byłem pewien, że jutro czeka mnie to samo.

Pomyliłem się.

Czytaj też:
„Gdy u nas słychać syreny, widać jak w Polsce podrywają się samoloty NATO”

W czwartek obudził mnie nie denerwujący ryk samolotów i wiadomość od mojego przyjaciela: „Zaczęła się totalna wojna. Rosja zaatakowała Kijów i Charków”. Pomyślałem, że to albo zły żart, albo kolejny fake news. Ale kiedy po 5-10 minutach przeczytałem wszystkie dostępne wiadomości w Internecie, zdałem sobie sprawę, że to prawda. 24 lutego wojska rosyjskie wtargnęły na terytorium Ukrainy.

Po co to wszystko teraz mówię?

Na pewno dlatego, żeby ostatecznie nie zwariować. Na pewno po to, żeby się uspokoić i zebrać myśli. Na pewno po to, żeby zacząć prowadzić swój dziennik. Dlatego codziennie wieczorem zapisuję swoje „podsumowanie dnia”. Opowiadam o swoim stanie, o tym, co robię, o tym, jak ja to wszystko widzę. Niektórzy psycholodzy mówią, że człowiek przyzwyczaja się do kryzysu w szósty bądź siódmy dzień. No cóż. Spróbuję przetestować to na sobie. Oto zatem mój „Dziennik inwazji”. Bardzo liczę na to, że będzie krótki.

Dzień pierwszy

Ranek, 24 lutego. Ataki z powietrza zaczęły się około 5 nad ranem. We Lwowie nadal było cicho. Jeszcze wtedy nie do końca zdawałem sobie sprawę z całej sytuacji i spokojnie jechałem tym samym autobusem do pracy, w międzyczasie czytając wiadomości, tak jak i inni pasażerowie. Nagle smród tanich papierosów przestał być ważny. Dotarłem do biura, ale jak tylko dotknąłem klamki, to rozległ się alarm. W tym momencie, gdy powietrze napełniło się niemożliwym hałasem, ostatecznie zrozumiałem, co się dzieje w moim państwie.

Ludzie zaczęli się denerwować. Biegnąc na przystanki autobusowe, telefonowali do rodzin i przyjaciół, szukali informacje w Internecie. Zrobiłem to samo.

Na autobus nie trzeba było długo czekać. W drodze do domu cały czas słyszeliśmy alarm. Głośno dyskutowaliśmy na temat nagłego . W tym momencie każdy zaczął interesować się polityką. Jedni się bali, inni chicho pociągali nosem lub robili wszystko, by nie płakać. Starałem się nie panikować, mając nadzieję, że szybko dotrę do domu, w którym została moja babcia. Ona i tak zawsze bardzo przeżywa informacje, a teraz.

Czytaj też:
Dyrektor ukraińskiej kopalni dla „Wprost”: Jak wyją syreny to przynajmniej chować się nie trzeba

Początkowo miałem nadzieję, że wszystko wróci do normy, ale ogłoszenia o atakach na wojskowe i cywilne lotniska wcale mnie nie uspokajały. Wtedy jeszcze nikt nie rozumiał, według jakiej logiki działa wróg, jak wybiera cele do ataku. Nikt nie wiedział, co jest prawdą, a co fałszem. Wtedy z jednej z rozmów dowiedziałem się o pożarze lotniska w Iwano-Frankiwsku. Wtedy zacząłem martwić się o mój dom.

Przez okno obserwowałem, jak ulice zapełniają się samochodami, których właściciele chcieli zatankować jak najwięcej paliwa. Wówczas zrozumiałem, że siedzenie w autobusie nie ma sensu. Wysiadłem na najbliższym przystanku i poszedłem do domu na piechotę.

Wtedy miałem okazję zobaczyć, co to jest panika. Przeraziły mnie bardzo długie kolejki do aptek, hoteli i banków. Z klatek schodowych wychodziły całe rodziny z walizkami. Po raz czwarty krzyczał alarm. Ludzie dookoła zaczęli chodzić szybciej i wydawało się, że spokój zachowali tylko właściciele psów i żule. Nie powiem, że im nie zazdrościłem.

Gdy dotarłem do domu, zacząłem uspokajać babcię, która zdążyła obejrzeć najnowsze wiadomości. Zobaczyłem prawdziwe piekło. Główna telewizja całego państwa prowadziła „całodobowe wiadomości z wojny”. Prezenterzy emocjonalnie – albo ze łzami w oczach, albo ze szczerą nienawiścią – opowiadali o zgonach wśród wojskowych i cywilów. Można ich zrozumieć, bo i do mnie dotarło, że takie emocje będą trwały jutro, pojutrze i…

Panika i zmartwienie we mnie narastały.

W pierwszy dzień uspokoił mnie telefon od brata, który jest wojskowym. Wesoły ton jego głosu był dla mnie bardzo ważny. Wydawało mi się, że on i inni żołnierze byli jedynymi osobami, które wiedziały, co się stanie i że tylko czekali na to, by wreszcie odegrać się na wojskach okupanta. I wygrać. Takie nastawienie nie mogło nie cieszyć.

Czytaj też:
„Zamknąć tę pieprzoną przestrzeń powietrzną”. Ostre słowa b. rzeczniczki Zełenskiego dla „Wprost”

Z polecenia brata poszedłem kupić parę bezprzewodowych ładowarek. Do domu wróciła już moja mama, która zaopiekowała się babcią. Okazało się, że spacer po wszystkich centrach handlowych jest bez sensu. Już wtedy większość sklepów z AGD było zamkniętych, pracowały tylko piekarnie i sklepy spożywcze. Ponownie widziałem tłumy z koszami załadowanymi niezbędnymi rzeczami, z pełnymi jedzenia torbami. Mimo to ten spacer miał jedną zaletę: nie czytałem newsów. Po prostu cieszyłem się ciszą… Dopóki mogłem.

Po informacje sięgnąłem wieczorem, razem z babcią i mamą. Brata nie było, więc postanowiliśmy trzymać się razem. Spakowaliśmy już „alarmową walizkę”. Po tym, jak obejrzeliśmy wiadomości, baliśmy się, że będziemy musieli z niej skorzystać.

Program poświęcony wojnie trwał cały dzień, a my do późnej nocy słuchaliśmy o atakach wojska rosyjskiego, o ciężkich walkach obok lotniska Kijów-Hostemel. Odczuwaliśmy na sobie atak rosyjskich „wyzwolicieli”, także na zachodni region. Media mówiły o napadach na bazy wojskowe we Lwowie. I teraz, kiedy opowiadam o tym wszystkich, odczuwam coraz większy strach. Wydaje się, że o tym mówili psycholodzy. To pierwszy etap martwienia. Liczę na to, że to szybko minie.

Czytaj też:
Znany polski pisarz pojechał na Ukrainę pomóc. Relacja dziennikarki „Wprost” z Jaworowa

Druga w nocy. Do tej pory nie mogę zasnąć. Zmęczony, leżę w łóżku i czytam wiadomości w telefonie. Cały czas nie mogę uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Ufam, że jutro w jakiś magiczny sposób wojna się skończy. Że psychopata, który zdecydował się zaatakować, jutro wróci do zdrowego rozsądku i przestanie, dopóki nie jest tak późno. Przypominam sobie wczorajszy dzień, początek tygodnia... Przecież jeszcze w poniedziałek wszytko było dobrze, przecież w środę wieczorem czekałem na kolejny nudny poranek!

Wszystko to przeszłość. Inna rzeczywistość. Teraz już jest nowa i wszyscy musimy nauczyć się w niej żyć.

Ostatnia wiadomość, którą przeczytałem, mówiła o możliwym ataku na Kijów i mieszkańcach przygotowujących się do obrony miasta. Z tym teraz spróbuje zasnąć. Nie wiem, jaki będzie kolejny dzień, ale liczę na to, że moja rodzina nie odczuje tego, co kijowianie odczuli rano, 24 lutego 2022. W pierwszy dzień ataku Rosji.

Ciąg dalszy nastąpi.

To pierwszy tekst w ramach cyklu pt. „Dzienniki wojenne”. „Wprost”, we współpracy z Uniwersytetem Warszawskim i Lwowskim Uniwersytetem Narodowym im. Iwana Franki, oddaje swoje łamy ukraińskim studentom dziennikarstwa. Regularnie będziemy publikować ich historie z pierwszych dni rosyjskiej inwazji na Ukrainę.

Współpraca „Wprost” z Uniwersytetem Warszawskim i Lwowskim Uniwersytetem Narodowym im. Iwana Franki

Artykuł został opublikowany w 12/2022 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.