W czwartek charkowskie metro znów przestało kursować po tym, jak Rosjanie rakietami zaatakowali jego zajezdnię. Wcześniej ruch pociągów był przywrócony, w różnym zakresie, a ludzie, którzy jeszcze w maju, gdy tu byliśmy, grupowali się na różnych stacjach, skupili się na jednej – Bohaterów Pracy, na Sałtiwce, notorycznie niszczonej przez wroga. – Mamy tu teraz 130 osób, w tym 10 dzieci, ale po ostatnich atakach rakietowych na Charków na pewno będzie ich więcej – mówi nam Jaworski, z którym spotykamy się przy charakterystycznym napisie „I love Charków” przy wejściu do metra, gdzie niedawno spadła rosyjska rakieta.
Kuba przyjechał tu 40 dni temu. Wcześniej pomagał, niezależnie od jakiejkolwiek organizacji, na granicy polsko-ukraińskiej. Wrócił do Wielkiej Brytanii, gdzie mieszka od kilkunastu lat, bo musiał wymienić prawo jazdy. Wtedy jeden ze znajomych poprosił go, by wybrał się do Charkowa i sprawdził sytuację „ludzi z metra”. Tak zrobił. I tak został od pierwszych dni czerwca.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.