Szwedzki potop

Dodano:   /  Zmieniono: 
Francuska prezydencja była podszytą butą i hiperenergią Sarkoz'ego walką z klęskami, jakie spadły na Europę; czeska - przetykaną mniejszymi i większymi skandalami próbą zmierzenia się z sytuacją. Szwedzkie przewodnictwo może natomiast pozamiatać i dokończyć sprawy po swych poprzednikach.
Tak naprawdę, to wszystkie priorytety szwedzkiej prezydencji są kontynuacją tego, co zaczęli Francuzi. Bo to za rządów Paryża świat i Europę dotknęła klęska kryzysu finansowego i Francuzi jako pierwsi starali się z tym uporać. Za ich kadencji nadano wstępny kształt Partnerstwu Wschodniemu, a na unijnym szczycie przyjęto pakiet klimatyczny. Paryż też wreszcie próbował szukać wyjścia z pata, w jakim Unia znalazła się po odrzuceniu traktatu lizbońskiego przez Irlandczyków.

Szwedzi wszystkie te punkty umieścili w swojej agendzie. Najbardziej paląca jest sprawa traktatu. Nie został on jeszcze ratyfikowany w czterech krajach: Irlandii, Niemczech, Czechach i Polsce. Na ostatnim unijnym szczycie ustalono, że ponowne referendum w sprawie tego dokumentu odbędzie się w Irlandii na przełomie września i października. Tym razem przedwyborcze sondaże dają przewagę jego zwolennikom, a porażka w wyborach do Parlamentu Europejskiego głównego przeciwnika Lizbony, Declana Ganleya, potwierdza te spekulacje. Ale sytuacja wcale nie jest prosta, bowiem decyzja niemieckiego sądu nie jest zielonym a zaledwie żółtym światłem dla ratyfikacji traktatu. Nie dość, że oznacza kolejne tygodnie oczekiwania, to w dodatku może nastręczyć problemów prawnych. Poza tym traktat czeka jeszcze na podpisy prezydentów Polski i Czech. A jak podejrzewają niektórzy europejscy politycy, być może Vaclav Klaus chce przeciągnąć procedurę aż do czasu nowych wyborów parlamentarnych w Wielkiej Brytanii. A wówczas, jeśli te wybory wygraliby konserwatyści, to mogliby oni zażądać referendum w sprawie traktatu u siebie w kraju.

Jeśli jednak ten scenariusz jest nadmiernie pesymistyczny, wówczas to Szwedzi zajmą się wcielaniem w życie postanowień traktatu, czyli reformą instytucjonalną i obsadą nowych stanowisk unijnych, m.in. tzw. prezydenta Unii i szefa dyplomacji. Na pewno zaś pod wodzą Sztokholmu wybierany będzie nowy szef i skład Komisji Europejskiej. I tu pojawia się problem, bo socjaliści i liberałowie chcieliby, by PE głosował w tej sprawie dopiero w październiku, natomiast chadecy i Szwecja chcą, by stało się to jeszcze w lipcu.

Z priorytetów wysuwanych przez tę prezydencję, dla Polski najważniejsze są dwie kwestie: Partnerstwo Wschodnie i konferencja klimatyczna w Kopenhadze. Choć to Szwedzi są współautorami projektu, sam Bildt wypowiada się na ten temat ostrożnie. Jego zdaniem, w najbliższym półroczu możliwe będą jedynie ustalenia szczegółów, nie będzie bowiem pieniędzy na program. Szwedzi nie ukrywają, że bardzo ważna jest dla nich grudniowa konferencja klimatyczna w Kopenhadze. Ma tam zostać przyjęty ostatecznie pakiet klimatyczny. Ale Sztokholm stawia też na tzw. politykę rozwojową, w skład której wchodzi i ekologia, i pomoc uboższym krajom. Chce, by kraje unijne wyasygnowały na ten cel nawet kilkaset milionów euro. Polskę stawia to w niewygodnej sytuacji, bo z jednej strony solidarność z biedniejszymi zobowiązuje, ale z drugiej strony na takie gesty nas nie stać.

Szwedzi mają więc podobną optykę (poza podejściem do protekcjonizmu) jak Francuzi. Różni ich za to bardziej pokorne i pragmatyczne podejście do rozwiązywania problemów. Może w czasach kryzysu szwedzki pragmatyzm okaże się panaceum na europejskie kłopoty?