Klich: Miller dwa razy poniżył mnie przy Rosjanach

Klich: Miller dwa razy poniżył mnie przy Rosjanach

Dodano:   /  Zmieniono: 
fot. Wikipedia 
Edmund Klich twierdzi, że szef MSWiA Jerzy Miller "dwa razy poniżył go w obecności Rosjan". Klich ujawnił posłom, że dwa razy pisemnie zwracał uwagę MAK na złą współpracę przy wyjaśnianiu katastrofy w Smoleńsku. Niewiele mówił zaś o jej przyczynach.
W czwartek wieczorem komisje infrastruktury i sprawiedliwości wysłuchały informacji o działaniach Klicha - polskiego eksperta akredytowanego przy MAK, który dostał w środę od MAK projekt raportu n temat katastrofy (jeszcze go nie czytał). Mówiąc o współpracy z polską komisją badającą katastrofę, Klich ujawnił, że "były przykre sprawy". W tym kontekście powiedział, że jej szef Jerzy Miler dwa razy poniżył go w obecności Rosjan. Stało się to, gdy Miller przyjechał do Moskwy odebrać zapisy "czarnych skrzynek". - Zadzwonił godzinę wcześniej, mówiąc, że nie życzy sobie, żebym przy tym był - powiedział Klich. Dodał, że powiadomił o tym wtedy szefa kancelarii premiera Tomasza Arabskiego, a na przekazanie nie poszedł.

- Załoga w tych warunkach nie miała prawa posługiwać się radiowysokościomierzem - ocenił Klich sprawę Tu-154. Dodał, że nie było różnic w wyposażeniu lotniska 7 i 10 kwietnia. - Nikt nie miał szans przeżycia tej katastrofy - zaznaczył. Ujawnił, że w końcówce nagrania polskiego rejestratora lotu wystąpiły "problemy techniczne".

Rosyjski zakaz nagrywania

Początkowo współpraca z Rosją przy wyjaśnianiu katastrofy była dobra - mówił Klich. - Mogliśmy wysłuchiwać pracowników, oglądać i fotografować radiolatarnie (jedna była uszkodzona), mieliśmy pełny dostęp do wraku, zrobiliśmy całą dokumentację i szkic terenu - opowiadał. Dodał, że nie pozwolono Polakom nagrywać rozmów z pracownikami lotniska; można było tylko je zapisywać.

Polacy mają pojęcie

Gdy 15 kwietnia Rosjanie wykonali tzw. techniczny oblot lotniska w Smoleńsku, Polakom nie pozwolono siedzieć przy stanowiskach dowodzenia "ze względów bezpieczeństwa". Zdaniem Klicha, było to pierwsze naruszenie załącznika do konwencji chicagowskiej. Gdy w końcu w sierpniu stronie polskiej zaprezentowano wyniki oblotu, (których formalnie nigdy nam nie przekazano) Klich ujawnił, że wtedy powiedział Rosjanom: "Proszę nie traktować nas, jak gdybyśmy nie mieli pojęcia o lataniu" - bo Polakom powiedziano wtedy m.in., że Tu-154 nie lądował, lecz "odchodził na drugi krąg".

Według Klicha, współpraca była dobra do chwili ujawnienia przez Polskę rozmów w kokpicie Tu-154M. Po tym zdarzeniu Klich nie dostał od Rosjan spisu rozmów na stanowisku dowodzenia w dniu katastrofy - co uznał za kolejne naruszenie konwencji. Potem zgodzono się, by polski tłumacz tłumaczył te rozmowy, których stenogramy Klich dostał dopiero w sierpniu. - Z tego materiału można wiele wniosków wyciągnąć - dodał Klich.

Dokumentów nie przysłali

Klich pytał też Rosjan o procedurę zamknięcia lotniska, gdy warunki są poniżej minimalnych. Usłyszał, że "decyzję podejmuje dowódca jednostki", ale żadnych dokumentów Polska w tej sprawie nie dostała. Według informacji Klicha, w Smoleńsku w dniu katastrofy powinno pracować urządzenie fotografujące ekrany kontrolne, ale stronie polskiej powiedziano, że urządzenie nie działało.

W lipcu Klich napisał do szefowej MAK Tatiany Anodiny, skarżąc się na wiele nieudzielonych odpowiedzi na pytania strony polskiej. Złożył też wtedy "oficjalny protest" przeciw niedopuszczeniu Polaków do obserwacji oblotu lotniska. - Powiadomiono nas, że udzielenie odpowiedzi na to pismo jest niemożliwe - powiedział Klich. Wtedy - widząc naruszenia procedur - zaczął każde swe pytanie do Rosjan uzasadniać załącznikiem do konwencji chicagowskiej; zaczął też wnosić o pisemne uzasadnianie rosyjskich odmów.

Klich podkreślił, że pod koniec września na sześciu stronach pisma do MAK wypunktował całość braków współpracy. Kolejne wysłał już z Polski w październiku. Na oba nie dostał odpowiedzi. Polski ekspert przy MAK mówił też, że wiele razy monitował Rosjan o zabezpieczenie wraku. Szczątki prezydenckiego samolotu ogrodzono i przykryto brezentem na początku października.

"Szkoda, że nie ujawnił pan wcześniej"

Posłowie, zwłaszcza z PiS, zadawali Klichowi wiele pytań. - Trudności w pracy w Rosji podważyły sens pana tam obecności. Czy informował pan o tym premiera Donalda Tuska? - pytał poseł PiS Antoni Macierewicz. - Uważam, że mój pobyt miał duży sens, bo inaczej o tych wszystkich niedociągnięciach byśmy nie wiedzieli - odparł Klich. - Szkoda, że pan tego wszystkiego wcześniej nie ujawnił - wypominano Klichowi. - Kto i jak panu pomagał w MSZ? - dociekali inni. - Nie było specjalnej osoby do tego w MSZ - padła odpowiedź. Komisja przyjęła wniosek PiS, by wystąpić do prokuratury o zbadanie, czy nie działano na szkodę Polski (chodzi m.in. o Millera i "brak reakcji premiera na informacje od Klicha").

Z braku quorum nie głosowano projektu dezyderatu autorstwa Macierewicza, by komisja spytała Tuska, czemu mimo informacji od Klicha nie wystąpił o przejęcie przez Polskę wyjaśniania katastrofy. Poseł Jerzy Polaczek (PiS) wniósł o ochronę BOR dla Klicha, co uzasadnił "wagą przekazanych przez niego informacji". Klich tego nie skomentował.

zew, PAP