Kto się boi losu Tymoszenko?

Kto się boi losu Tymoszenko?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Była ukraińska premier, gwiazda pomarańczowej rewolucji i liderka opozycji Julia Tymoszenko utrwala na kliszy kolejne siniaki, które nabili jej strażnicy więzienni w kolonii karnej w Charkowie i za pośrednictwem swojej córki oraz przychylnych jej europejskich polityków wysyła w świat dramatyczny apel niczym głodujący Mahatma Gandhi. - Moja matka zagłodzi się na śmierć - roni łzy Jewhenija Tymoszenko. Zszokowany Zachód rozmiłowany w prostych równaniach w stylu: "wschód plus więzienie równa się łamanie praw człowieka" wytyka palcami na salonach prezydenta Wiktora Janukowycza i grozi nawet odebraniem Ukrainie Euro 2012. Tyle, że Euro odebrać nie można, a multimiliarderzy nie zwykli umierać z głodu.
Cały Zachód uczy dziś Ukrainę demokracji, sądownictwa i tego jak przestrzegać praw człowieka (a zwłaszcza jednego człowieka - Julii Tymoszenko). Być może przykład dał Bronisław Komorowski, który stojąc twarzą w twarz z Janukowyczem tłumaczył głowie obcego państwa, co Ukraińcy powinni zapisać w kodeksie karnym, aby było demokratycznie. A może wystarczyły inspirujące do natychmiastowych działań zdjęcia siniaków Tymoszenko, które uświadomiły zaskoczonym Europejczykom, że w więzieniach można się dorobić sińców i zadrapań. Politycy i obrońcy praw człowieka przybywają dziś na Ukrainę całymi chmarami - i z wyrazem cierpienia na twarzy (spowodowanego współodczuwaniem z byłą premier) wyrażają swoje poparcie dla Tymoszenko. Co i rusz kolejne osoby, wśród uścisków dłoni i poklepywania się po plecach, dołączają do elitarnego grona strażników demokracji, którzy nie odróżniają polityka w więzieniu od politycznego więźnia.

Eurocyrk pod szyldem "do białoruskich więzień jechać to hard-core, pojedźmy więc na Ukrainę" trwa od 2011 roku, kiedy to na delikatnych nadgarstkach Julii Tymoszenko zatrzasnęły się policyjne kajdanki. Byłą premier oskarżono o zawarcie z Rosją niekorzystnej dla państwa umowy dotyczącej dostaw gazu dla kraju. Wysoką cenę za tę polityczną decyzję Tymoszenko Ukraina będzie płacić aż do 2019 r., kiedy to spędzająca sen z powiek członków zarządu Naftohazu Ukrainy umowa przestanie obowiązywać i przynosić kijowskiemu budżetowi wielomiliardowe straty. Podczas swojego procesu Tymoszenko, zamiast odpowiadać na pytania, wygłaszała szablonowe manifesty godne taniej kampanii wyborczej, drwiła z językowych zdolności powołanego na świadka premiera Mykoły Azarowa i raz po raz ujawniała przebieg rozprawy na Twitterze. Ostatecznie skazano ją na 7 lat więzienia.

Wyrok ukraińskiego sądu spotkał się ze stanowczym sprzeciwem i oburzeniem europejskich elit, które nie szczędziły i do dziś nie szczędzą Wiktorowi Janukowyczowi wyrzutów oskarżając go o zapędy totalitarne, budowanie na Ukrainie wschodniej despotii, a także babranie się w innych brzydkich "-izmach", o których słuchać hadko. Przy czym warto zauważyć, że psy na ukraińskich władzach wieszają przede wszystkich politycy pod pretekstem naturalnej koleżeńskiej solidarności ze współtwórczynią pomarańczowej rewolucji. W sprawie Tymoszenko nie chodzi jednak o prawa człowieka, kondycję ukraińskiego wymiaru sprawiedliwości czy w ogóle o samą piękną Julię. O co więc chodzi? Ano o to, że europejscy politycy zaczęli się po prostu bać.

Oto bowiem polityk - ba! była premier! - trafia za kratki za, mówiąc wprost, złe rządzenie krajem. Gdyby praktykę sądzenia polityków za ich wyniki w rządzeniu rozpowszechnić w całym skostniałym demokratycznym świecie przeżartym korupcją, kolesiostwem i skandaliczną niekompetencją przykrytą fasadą uśmiechów i wypucowanych wyborczych spotów, trzeba byłoby zacząć budować oddzielne więzienia dla byłych polityków. I dlatego rządzący z całej Europy roniąc łzy nad losem Tymoszenko, w istocie bronią swojego stylu życia. A wygląda on mniej więcej tak: chwytliwymi obietnicami zdobywamy mięciutkie fotele i immunitety, obsadzamy na państwowych stołkach Zbysiów, Krzysiów, Władziów i Mareczków, zadłużamy państwo na potęgę, zwiększamy podatki, likwidujemy ulgi, zawieramy niekorzystne dla obywateli umowy, sprzedajemy co się da z państwowego skarbca i przekazujemy stery następnym Zbysiom i Krzysiom, z którymi raz na kilka dni, z wypisaną na twarzach zadumą nad losami ojczyzny odgrywamy ideologiczne spory przed obiektywami kamer. Widzowie przyklaskują, bądź opluwają, ale do więzień przecież nie wsadzają. A więc hulaj dusza, piekła nie ma. A przynajmniej dotychczas nie było. I żeby nie było go również w przyszłości łapmy za transparenty i jedźmy na Ukrainę. Za wolność i wygodę naszą!