Pożegnanie z bronią

Pożegnanie z bronią

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dominująca pozycja krajów NATO na światowym rynku broni jest zagrożona. W walce o kurczące się zamówienia szczególnego znaczenia nabierają przetargi w Polsce i podtrzymywanie wojny na Ukrainie.

W setce największych firm zbrojeniowych świata, publikowanej co roku przez Sztokholmski Instytut Badań nad Pokojem SIPRI, dwie trzecie to firmy z krajów NATO. W Top 100 SIPRI jest jedynie dziesięć rosyjskich firm, z których największa, koncern rakietowy Ałmaz-Antej, nie mieści się nawet w pierwszej dziesiątce. Tam dominują Amerykanie i trzy firmy z Europy, choć coraz więcej wskazuje na to, że wielkie biznesowe eldorado nie będzie dla nich trwało wiecznie.

Zarządzone przez prezydenta Obamę cięcia w wydatkach obronnych i wycofanie armii z operacji w Afganistanie i Iraku, które przez ostatnią dekadę napędzały przychody firm zbrojeniowych, spowodowały spadek zysków branży za oceanem o 4,5 proc. Analitycy bagatelizują wpływ tych cięć na sektor zbrojeniowy w USA. W końcu Ameryka i tak wydaje na zbrojenia o 45 proc. więcej niż w 2001 r. Budowanie nowoczesnego sprzętu do zabijania wymaga jednak wielkich nakładów na badania, co znacznie zmniejsza zysk. Długofalowe skutki polityki Obamy dla amerykańskich firm zbrojeniowych nie są jeszcze znane, bo raporty SIPRI publikowane są z rocznym opóźnieniem. Wiadomo jednak, że w 2014 r. światowe wydatki na zbrojenia spadły o 0,4 proc. Z pozoru to niewiele, ale w przypadku 1,8 bln dolarów wydanych w tym czasie na broń na świecie to ogromna suma. Zwłaszcza gdy jedynymi liczącymi się krajami, które znacząco zwiększają budżety obronne, są Chiny, Rosja i Arabia Saudyjska. Dwa pierwsze są poza zasięgiem dostawców z USA, a w trzecim trwa ostra rywalizacja o zamówienia z konkurentami z Europy.

HYUNDAIZACJA ZBROJEŃ

Gdy Niemcy podpisały z Arabią Saudyjską kontrakt na dostawę 200 czołgów Leopard II, w Berlinie podniosło się larum w sprawie sprzedaży broni do kraju, w którym zakazuje się kobietom jazdy autem. Nikt się tym jednak nie przejął, bo umowa z Saudyjczykami, którzy zbroją się na okoliczność wojny z Państwem Islamskim, okazała się prawdziwą gratką. Wpływy europejskiego sektora zbrojeniowego stale spadają. W ostatnich latach Włosi, Niemcy, Francuzi i Brytyjczycy stracili lukratywne zamówienia na Bliskim Wschodzie, pogrążonym w chaosie z powodu arabskiej wiosny i wojny w Syrii. Gdy stare reżimy w regionie trzymały się mocno, biznes był stabilny, bo dyktatorzy uwielbiają bawić się bronią. Francuzi i Włosi słali nowe zabawki Kadafiemu w Libii i reżimowi Ben Alego w Tunezji, który rozpraszał antyrządowe demonstracje gazem łzawiącym dostarczanym z Francji. Brytyjczycy i Holendrzy z kolei zaopatrywali Bahrajn w broń gładkolufową, granaty hukowe i transportery opancerzone, wykorzystywane potem przeciw manifestantom. W Egipcie niemieckie transportery opancerzone rozjeżdżały Koptów protestujących przeciw pogromom organizowanym przez muzułmańską większość. Utrata tego rynku okazała się ciosem, który trudno zrównoważyć na rynkach innych krajów postkolonialnych. W Afryce i Azji dominującym graczem stają się Chiny. Tamtejsi dostawcy broni nie muszą martwić się opinią publiczną, która w Europie sarkałaby na zaopatrywanie armii Sudanu, Nigerii, Birmy czy Bangladeszu.

Poza Chinami natowskim producentom broni wyrasta kolejny poważny konkurent. To firmy z krajów wschodzących, takich jak Brazylia, Korea Południowa, Turcja czy Singapur, które oferują broń dorównującą jakością niemieckim czołgom czy amerykańskim samolotom, tyle że za niższą cenę. Ze statystyk SIPRI wynika, że producenci z tej grupy mają tylko nieco ponad 3 proc. światowego rynku broni. Ale wzrosty są imponujące. Korea Aerospace Industries notuje ponad 30-procentowe wzrosty zysków, a brazylijski Embraer i turecki Aselsan stale pną się w rankingach SIPRI, odkąd pojawiły się tam w 2011 r. Koreańczycy utrzymujący jedną z największych armii na świecie sami zaopatrują się w czołgi, doganiające jakością amerykańskie M1A2 czy niemieckie leopardy. Ich lotnictwo zamówiło duże partie rodzimych odrzutowców T-50, a także koreańską artylerię i kilka typów okrętów wojennych. Tylko patrzeć, jak południowokoreańska broń ruszy szlakiem przetartym przez ich smartfony, sprzęt AGD i samochody. T-50 już został zakupiony przez Filipiny i Irak, które dotąd zamawiały wyłącznie amerykańską broń. Na poważnego eksportera wyrasta też Brazylia. Zaprojektowany do zwalczania partyzantki samolot szturmowy A-29 Super Tucano wypiera z Ameryki Łacińskiej sprzęt amerykański. W obliczu narzuconych przez Obamę oszczędności Amerykanie rozważają zakup Super Tucano na potrzeby armii afgańskiej, jako idealną broń do walki z talibami. Z kolei wpływy firm europejskich w Afryce i na Bliskim Wschodzie umniejszają producenci z RPA i Turcji, oferując przyzwoitej jakości systemy rakietowe i transportery opancerzone.

ZAROBIĆ NA POLSCE I WOJNIE W DONBASIE

Gdy na świecie przybywa konkurencji, w krajach NATO niewiele się zmienia. Zakładane przez Pakt utrzymanie finansowania armii na poziomie 2 proc. PKB jest fikcją w większości państw. W tym roku w Europie jedynie Estonia, Polska, Wielka Brytania i Grecja dotrzymają tego zobowiązania. Przy tym Wielka Brytania jest praktycznie samowystarczalna produkcyjnie, a Estonia z powodu niewielkich rozmiarów kraju i jego PKB nie wnosi nic nowego do biznesplanów firm z Niemiec, Francji, Włoch czy USA. Przez lata prymusem była Grecja, nastawiona na rywalizację z sąsiednią Turcją, także znajdującą się w NATO.

Pod względem udziału wydatków na obronność w PKB Grecy ze swoimi 2,6 proc. ustępowali w NATO jedynie Amerykanom, którzy wydają astronomiczne 3,6 proc. Dla porównania, uważane za militarne potęgi Francja i Turcja przeznaczają na zbrojenia tylko 1,5 proc. PKB, a Kanada, Niemcy, Włochyi Hiszpania oscylują wokół 1 proc. Dla firm niemieckich i francuskich, które zmonopolizowały dostawy dla greckiej armii, te zamówienia były stałym źródłem dochodów. Tym boleśniej więc odczuły zapaść greckiej gospodarki i 20-procentowy spadek PKB, który wymusił cięcia w wydatkach na broń.

Tak naprawdę do wzięcia pozostaje więc w europejskiej części NATO tylko duży kontrakt w Polsce, chwalącej się dołączeniem do elitarnego natowskiego klubu 2 proc. PKB. O podniesieniu wydatków na obronność przebąkują także Niemcy, ale tu decyzje nie zapadną przed 2017 r. Nic więc dziwnego, że europejskie firmy łakomie zerkają na Ukrainę. SIPRI szacuje, że w ubiegłym roku wydała ona na wojnę z Rosją 4 mld dolarów. Szacunki te nie uwzględniają wydatków straży granicznej i sił MSW, które biorą na siebie duży ciężar działań. Prezydent Petro Poroszenko zapowiada, że w tym roku w budżecie armii przybędzie kolejne 4 mld dolarów. I nawet jeśli część z tego zostanie pochłonięta przez skorumpowaną wojskową biurokrację, do podziału i tak pozostają ogromne pieniądze.

W sytuacji, gdy Niemcy musieli zrezygnować z lukratywnego kontraktu na budowę centrum szkoleniowego rosyjskiej armii, a Francuzi ciągle nie mogą przeboleć fiaska kontraktu na mistrale, to właśnie na Ukrainie rysują się szanse na odrobienie strat z rynku rosyjskiego. To jeden z głównych powodów, dla których Francja i Niemcy upierają się przy porozumieniach z Mińska, które prowadzą do podtrzymywania stanu wojny na Ukrainie. Nie od dziś wiadomo, że na wojnie zarabia się lepiej niż na pokoju. ■

Więcej możesz przeczytać w 36/2015 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.