– Hakerzy wojskowi i programiści z Fort Meade przygotowali szeroki wybór złośliwego oprogramowania, które może zostać użyte do sabotowania działań IS - powiedział gazecie anonimowy przedstawiciel rządu USA.
Nie wypuszczać dżina z butelki
Czynnikiem stojącym na przeszkodzie do wykonania ostatniego ruchu w tym kierunku jest opór FBI i służb specjalnych, które nie chcą pozbawiać się dobrego źródła wiedzy o przywódcach i planach terrorystów.
"Istnieje również obawa, że cybernetyczna broń wymierzona w dżihadystów mogłaby rykoszetem uderzyć w sojuszników USA, lub podmioty bezstronne, takie jak organizacje humanitarne. Raz wypuszczonego wirusa trudno kontrolować" - pisze "LA Times".
Eksperci ostrzegają, że "wyciągnięcie wtyczki od Internetu" nie pomogłoby na długo, a mogło okazać się bronią obosieczną. Terroryści zaczęliby używać przenośnych dysków, telefonów satelitarnych albo innych trudnych do namierzenia środków komunikacji.
Metoda precyzyjnego uderzenia
Administracja Obamy na chwilę obecną skłonna jest do wybrania ścieżki pośredniej: uderzania w najbardziej niebezpieczne portale internetowe ekstremistów oraz wyławianie wyróżniających się radykalizmem jednostek.
Głośnym w Stanach przypadkiem było ostatnio aresztowanie 19-letniego Jalila Ibn Ameer Aziza. Nastolatek był jednym z najaktywniejszych propagandystów Państwa Islamskiego. Groził, że osobiście przybędzie do Białego Domu i wręczy prezydentowi Obamie jego własną głowę.
Los Angeles Times