45-letni Andrzej z Łodzi zleciał pół świata. Wielogodzinne loty na drugi koniec globu nie były żadnym problemem, po prostu je przesypiał. Ale 12 lat temu jego samolot wpadł w silne turbulencje, nagle opadł o 100 metrów. Z luku wysypały się bagaże, ludzie wpadli w panikę. Pasażer, który siedział obok, tulił synka na pożegnanie i lamentował: „Zaraz zginiemy”. Obok starsza pani krzyczała: „Józek, umieramy!”. Mąż próbował ją uspokoić: „Hanka, przecież ty masz nowotwór. I boisz się turbulencji?!”. Pasażerowie ucichli dopiero po lądowaniu. Od tamtej pory Andrzej nie lata, bo nie chce więcej przeżywać masowej paniki. Coraz częściej myśli też o katastrofie samolotu, którym będzie leciał. Dobija go wizja bezradnego oczekiwania na gwałtowną śmierć. Najchętniej zamknąłby temat latania raz na zawsze, ale żona i dzieci nalegają na wspólny wakacyjny lot.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.