Nie stać nas na integrację europejską!
Rząd ma dziś dwa wyjścia: albo szybko zmienić politykę fiskalną, odchudzić państwo, wprowadzić radykalny program oszczędnościowy, albo powiedzieć szczerze narodowi: nie stać nas na Unię Europejską.
Strategia Kutuzowa
Od 2004 r. Polska powinna ponosić koszty członkowskie. A są one niemałe: składka do unijnego budżetu - 2,49 mld euro, czyli około 10 mld zł, oraz utrata dochodów celnych. Ponadto, wykorzystanie pieniędzy unijnych wymaga współfinansowania inwestycji, a ponieważ powinny być to inwestycje infrastrukturalne, na których do tej pory oszczędzano, może się okazać, iż "wkład własny" będzie większy niż nasze dotychczasowe wydatki na te cele. Szacować można, że obecność w unii kosztować nas będzie około 15 mld zł rocznie, czyli 10 proc. dochodów budżetu.
"Kapitał wejściowy" pochodzić może z jednego tylko źródła - z racjonalizacji finansów publicznych. A tego nie da się zrobić z dnia na dzień, bez gruntownej reformy finansów państwa. Dlatego wielu życzliwych SLD obserwatorów uważało, że skoro celem strategicznym tej partii jest wejście do unii, to w pierwszym roku dokona ona takiej reformy. Niestety. Leszek Miller zamiast reform wolał zmodyfikowaną wersję "strategii Kutuzowa"- czyli grę na zwłokę. Strategia ta okazała się jednak kiepska. Pieniędzy na pierwszą składkę akcesyjną po prostu nie ma.
W stronę Białorusi
Wśród ekonomistów panuje generalna zgoda co do kierunku reformy finansów publicznych. Wcześniej czy później trzeba będzie:
Nie od rzeczy byłaby zmiana systemu podatkowego, zmierzająca - przy nie zmienionej skali obciążeń - w stronę jego uproszczenia i potanienia.
Przez rok żadnej z wymienionych reform nawet nie zapoczątkowano. Co wobec tego zrobi rząd, aby owe kilkanaście miliardów w roku 2004 wyskrobać? Najbardziej się obawiam, że nic nie będzie musiał zrobić, gdyż w połowie 2003 r. przegrane zostanie referendum unijne i trzeba będzie reorientować naszą politykę w kierunku zacieśniania współpracy z Białorusią. Być może jednak aż tak źle nie będzie, ale wtedy na gwałt będzie się szukać pieniędzy.
Skąd wziąć pieniądze?
Pieniędzy można szukać na dwa sposoby: przez "zamiatanie śmieci pod szafę" i przez wzrost deficytu budżetowego. Metoda pierwsza polega na powiększeniu zadań samorządów "parabudżetów" bez powiększania ich środków, co zmusza je do zaciągania kredytów. Metoda druga to emisja dodatkowych bonów i obligacji skarbowych. Konsekwencją obydwu jest to, że czyszczą rynek kapitałowy i utrzymują wysokie stopy procentowe w bankach komercyjnych. To jednak snu z powiek członkom rządu nie spędza, zwłaszcza że zawsze można próbować winę za drogi kredyt zwalić na Radę Polityki Pieniężnej.
Wspomniany wyżej "plan" nie uwzględnia faktu, że wejście do unii wymaga stałego wysiłku finansowego. Dlatego nawet zatkanie dziury w 2004 r. nie poprawi sytuacji w roku 2005 i następnym. W takim razie może lepiej powiedzieć jasno - dajmy sobie spokój z unią, bo nas na nią po prostu nie stać. Na gapę do Brukseli nie dojedziemy.
Strategia Kutuzowa
Od 2004 r. Polska powinna ponosić koszty członkowskie. A są one niemałe: składka do unijnego budżetu - 2,49 mld euro, czyli około 10 mld zł, oraz utrata dochodów celnych. Ponadto, wykorzystanie pieniędzy unijnych wymaga współfinansowania inwestycji, a ponieważ powinny być to inwestycje infrastrukturalne, na których do tej pory oszczędzano, może się okazać, iż "wkład własny" będzie większy niż nasze dotychczasowe wydatki na te cele. Szacować można, że obecność w unii kosztować nas będzie około 15 mld zł rocznie, czyli 10 proc. dochodów budżetu.
"Kapitał wejściowy" pochodzić może z jednego tylko źródła - z racjonalizacji finansów publicznych. A tego nie da się zrobić z dnia na dzień, bez gruntownej reformy finansów państwa. Dlatego wielu życzliwych SLD obserwatorów uważało, że skoro celem strategicznym tej partii jest wejście do unii, to w pierwszym roku dokona ona takiej reformy. Niestety. Leszek Miller zamiast reform wolał zmodyfikowaną wersję "strategii Kutuzowa"- czyli grę na zwłokę. Strategia ta okazała się jednak kiepska. Pieniędzy na pierwszą składkę akcesyjną po prostu nie ma.
W stronę Białorusi
Wśród ekonomistów panuje generalna zgoda co do kierunku reformy finansów publicznych. Wcześniej czy później trzeba będzie:
- zreformować administrację państwową, likwidując agencje i fundusze oraz konsolidując ich środki w budżecie
- zreformować system świadczeń społecznych, zwłaszcza w części zarządzanej przez KRUS (95 proc. świadczeń finansowanych jest z budżetu)
- wprowadzić współfinansowanie przez pacjentów usług medycznych
- upowszechnić opłaty za szkolnictwo wyższe, likwidując stan, w którym bogaci korzystają darmo z dobrych uczelni, a biedni płacą krocie za pseudonauczanie
- zaostrzyć kryteria pomocy dla przedsiębiorstw państwowych (w 2001 r. pochłonęła ona 12 mld zł).
Nie od rzeczy byłaby zmiana systemu podatkowego, zmierzająca - przy nie zmienionej skali obciążeń - w stronę jego uproszczenia i potanienia.
Przez rok żadnej z wymienionych reform nawet nie zapoczątkowano. Co wobec tego zrobi rząd, aby owe kilkanaście miliardów w roku 2004 wyskrobać? Najbardziej się obawiam, że nic nie będzie musiał zrobić, gdyż w połowie 2003 r. przegrane zostanie referendum unijne i trzeba będzie reorientować naszą politykę w kierunku zacieśniania współpracy z Białorusią. Być może jednak aż tak źle nie będzie, ale wtedy na gwałt będzie się szukać pieniędzy.
Skąd wziąć pieniądze?
Pieniędzy można szukać na dwa sposoby: przez "zamiatanie śmieci pod szafę" i przez wzrost deficytu budżetowego. Metoda pierwsza polega na powiększeniu zadań samorządów "parabudżetów" bez powiększania ich środków, co zmusza je do zaciągania kredytów. Metoda druga to emisja dodatkowych bonów i obligacji skarbowych. Konsekwencją obydwu jest to, że czyszczą rynek kapitałowy i utrzymują wysokie stopy procentowe w bankach komercyjnych. To jednak snu z powiek członkom rządu nie spędza, zwłaszcza że zawsze można próbować winę za drogi kredyt zwalić na Radę Polityki Pieniężnej.
Wspomniany wyżej "plan" nie uwzględnia faktu, że wejście do unii wymaga stałego wysiłku finansowego. Dlatego nawet zatkanie dziury w 2004 r. nie poprawi sytuacji w roku 2005 i następnym. W takim razie może lepiej powiedzieć jasno - dajmy sobie spokój z unią, bo nas na nią po prostu nie stać. Na gapę do Brukseli nie dojedziemy.
Więcej możesz przeczytać w 47/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.