Reporter węgierskiego RTL Tamas Frei mógł sobie pozwolić na zrobienie wywiadu z rosyjskim płatnym mordercą, w którym pytał go, ile kosztowałoby zabicie premiera. To, że Frei wywiad sfabrykował, zatrudniając aktora udającego zabójcę, tylko dodawało skandalowi pikanterii.
Lewicowa opozycja w parlamencie jest słaba, skłócona i nękana prokuratorskimi zarzutami o brutalne rozpędzanie antyrządowych demonstracji w 2006 r. oraz domniemane przekręty przy próbie stworzenia węgierskiego Las Vegas na wyspie na Dunaju.
Węgry były jedynym krajem postkomunistycznym, w którym do ubiegłego roku obowiązywała stalinowska konstytucja uchwalona w roku 1949. Jej zmiana była konieczna, jednak Orbán przeprowadził ją w sposób ostentacyjnie przeczący akceptowanym w UE obyczajom. Konstytucja zaczynała się od słów: „Boże, pobłogosław Węgrów", które w coraz bardziej świeckiej Europie zabrzmiały jak próba zawracania rzeki kijem.
Konstytucja wzbudziła prawdziwy strach, że Węgry dryfują w stronę nacjonalizmu. Krytyka była przesadzona. Poza religijną preambułą konstytucja nie przyniosła wielkiej konserwatywnej rewolucji, którą lider Fideszu odmienia przez wszystkie przypadki. Nie zakazano w niej ani związków partnerskich, ani aborcji, która – w przeciwieństwie np. do Polski – jest na Węgrzech legalna.W najnowszym "Wprost" Jakub Mielnik przekonuje, że Węgry Orbana nie powinny być dla Polski wzorem. Tygodnik w sprzedaży od poniedziałku.