Kiedy Facebook wybierze prezydenta?

Kiedy Facebook wybierze prezydenta?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy w przyszłości kampanie prezydenckie będą się rozstrzygać na Facebooku?
Politycy za pomocą mediów społecznościowych mogą w niemal darmowy sposób stworzyć dowolną kreację. To, czy przyciągną wyznawców, czy doświadczą ośmieszenia, jest już inną kwestą - napisała w swojej pracy Agnieszka Łaszczuk, wyróżniona w konkursie dla młodych dziennikarzy organizowanym przez "Wprost" i ambasadę Stanów Zjednoczonych w Polsce.
W naukach politycznych chętnie przypomina się, jak w 1858 roku o fotel senatora stanu Illinois rywalizowali Abraham Lincoln i sędzia Stephen Douglas. Słynne debaty odbyły się w 7 miejscach stanu, a brało w nich udział za każdym razem od 10 do 20 tys. słuchaczy. Mikrofonów nie było. Kandydat przemawiał przez godzinę, konkurent odpowiadał półtoragodzinną ripostą,  żeby znowu głos oddać pierwszemu przemawiającemu, tym razem na pół godziny. Opis spotkań polityków zajął 440 znaków. Tylko ostatnie 2 cyfry się zgadzają. To znak, że faktycznie wkraczamy w erę Twittera. Ale czy w powszechnym szumie o ogromnym wpływie mediów społecznościowych na zbliżające się wybory prezydenckie w Stanach są prawdziwe głosy?

Amerykański think tank Pew Reserch Center twierdzi, że nie. To telewizja kablowa dostarcza Amerykanom najważniejszych informacji z prezydenckiej kampanii wyborczej. Facebook i Twitter odgrywają skromną rolę według raportu instytucji opublikowanym na początku tego roku. Ale twórcy raportu naprawdę rozumieją o co w tym wszystkim chodzi? Nowe technologie zawsze zmieniały kampanie w Stanach, a zwykle działo się to w zaskakujący sposób. Zjazdy partii amerykańskich zostały nagrane w 1952 roku i wkrótce stały się jedynie przedstawieniem. Mówi się, że Nixon stracił głosy z powodu nadmiernego pocenia się w czasie telewizyjnej debaty z JFK, wywołanego zbyt silnym oświetleniem. Clinton ominął tradycyjne media informacyjne i zagrał na saksofonie "Heartbreak Hotel" w popularnym programie rozrywkowym. Wkrótce powstał YouTube, a na nim w 2008 roku mogliśmy obejrzeć amatorski klip wspierający kampanię Baracka Obamy autorstwa "Obama Girl".

Czy więcej znaczy więcej?

Zresztą to kampania Obamy ze względu na intensywne wykorzystywanie mediów społecznościowych uważana jest za jedną z najbardziej udanych w historii. YouTube, Facebook i MySpace były w tw jej trakcie używane w celu zbierania funduszy, organizowania i mobilizowania głosujących. Nie dziwi zatem, że media społecznościowe stają się w 2012 roku głównym celem organizatorów kampanii prezydenckiej. Notabene prezydent Obama ogłosił ubieganie się o reelekcję w zamieszczonym w internecie filmie, a Mitt Romney wyraził chęć zostania prezydentem przez Tweetera. Niezaprzeczalna rola w tegorocznej kampanii staje się bardziej wyraźna w obliczu następujących liczb. W październiku 2008 roku Twitter miał ok. 4 mln. użytkowników, a obserwujących kandydat na prezydenta Obama miał 100 tys. osób. Dziś tweety Obamy obserwuje prawie 16 mln. Użytkowników (Mitt Romney ma niewiele ponad 500 tys. obserwujących). W 2008 roku Facebook miał ok. 50 mln. użytkowników, dziś to nawet 900 mln.

Ale zainwestowanie 10 mln. dolarów w kampanię na Facebooku i oczekiwanie, że przełoży się to na głosy jest oznaką naiwności. Reklamy telewizyjne są bardziej efektywne przez swoją ogromną perswazyjność, o czym świadczyć może ich wartość w zbliżającej się kampanii -  przekroczy 3 miliardy dolarów (w 2008 r. były to 2 mld.). Facebook w Stanach to grupa prawie 157 mln. użytkowników. (ponad połowa społeczeństwa). Liczba ta jest ogromne, ale pytanie na ile promocja na Facebooku przekłada się na rzeczywiste pójście do urn pozostaje otwarte.Andy Kessler w swym artykule w "Wall Street Journal" z początku tego roku twierdzi, że największy efekt mediów społecznościowych będzie miał miejsce za kulisami. Wpływowi użytkownicy Facebooka, niekoniecznie z największą liczbą znajomych, i Twittera, wcale nie z największą liczbą obserwujących, podzielą się swoimi opiniami i ideami, a te będą przekazywane dalej, innym użytkownikom. Powstają nawet strony, które badają na ile nasze słowa i linki przekazywane są dalej i określają nasz społecznościowy wpływ, dziedzina która się tym zajmuje to PeopleRank.

Mistrzowie polskich tweetów

Jeśli po wpisach na Twitterze w świecie arabskim wybuchały rewolucje, awantura, jaka rozpętała się po słowach Radosława Sikorskiego na temat Powstania Warszawskiego, zdaje się znaczyć niewiele, a na pewno nie zaskakuje. Potwierdza natomiast nawet zadziwiającą, acz coraz bardziej widoczną opinię, że media społecznościowe, przede wszystkim Twitter i Facebook, zmieniają również polską politykę. Symptomatyczny wydaje się fakt, że to minister spraw zagranicznych naszego kraju najlepiej odrobił pracę domową z rosnącej roli tych serwisów w innych krajach. „Warto wyciągnąć lekcje także z tej narodowej katastrofy” – napisał tuż przed 67. rocznicą godziny W, a obok umieścił link do krytycznej wobec Powstania Warszawskiego strony Powstanie.pl. Sikorski (50 tys. obserwujących) musiał bowiem założyć, że jego wpis wywoła polityczną burzę, gdyż już kilkakrotnie jego wpisy na Twitterze budziły kontrowersje. Ostatnio można by wspomnieć o sugerowaniu konieczności kary śmierci dla mordercy - zamachowca Breivika  czy nieeleganckie poinformowanie o masowych zwolnieniach w resorcie.

Odzew był oczywiście ogromny, a ministra skrytykowali nie tylko kombatanci, lecz także większość mediów, opozycja i prezydent, który zazwyczaj stoi z boku takich sporów. I tu pojawiła się wypowiedź, która rozwiała wszelkie wątpliwości niedowiarków. O przepraszam nie było mowy, Sikorski tylko dolał oliwy do ognia, mówiąc że nikt go nie zwalnia „z obowiązku analizy naszych klęsk”. Czy jego zachowanie nie wynika przypadkiem ze świadomości, że na takim zachowaniu polityk może tylko zyskać na popularności?

Wpisy na Twitterze mogły jednak mieć wpływ o wiele większy na polską politykę, niż to się powszechnie uważa. Czy podejrzenia o brak lojalności wobec prezesa Kaczyńskiego nie zaczęły się właśnie po wpisie Poncyljusza, podsumowującym kongres partii słowami „Szkoda PiS-u”. Czy grupa PJN powstałaby, gdyby nie ta krótka i dosadna wiadomość? A może gdyby nie wpis grupa posłów z Pawłem Poncyljuszem na czele wciąż zasilałaby szeregi PiS-u?

Politycy za pomocą mediów społecznościowych mogą w niemal darmowy sposób stworzyć dowolną kreację. To, czy przyciągną wyznawców, czy doświadczą ośmieszenia, jest już inną kwestą. Choćby niedawno mieliśmy do czynienia ze sprawą amerykańskiego kongresmena Anthony’ego Weinera z Partii Demokratów, którego kariera skończyła się jak tylko zaczął przesyłać innym użytkowniczkom swoje nagie zdjęcia. Choć w polskiej polityce tak efektownych przykładów nie ma, często tematem żartów były wcześniej wazeliniarskie tweety senatora Janusza Sepioła wychwalające premiera i władze Platformy.

Zmienianie świata?

Na kampaniach wyborczych wpływ mediów społecznościowych się nie skończy. Wszyscy obserwowaliśmy jak Facebook i Twitter napędzał Arabską Wiosnę. Cały świat mógł zobaczyć obywatelskie filmiki z Syrii czy z Egiptu, które sprowokowały dalsze protesty. Kiedy jakaś organizacja lub grupa społeczna potrzebuje zwrócić uwagę na istotną kwestię, często zwraca się właśnie ku mediom społecznościowym. Z rosnącą rolą Facebooka, Twittera i blogów każda sprawa może sprowokować wśród społeczeństwa potrzebę zmian. Facebook w Polsce to grupa ponad 8 milionów użytkowników, co zostało zauważone przez rząd polski chyba dopiero podczas niedawnej walki z ACTA. Na protesty Polacy umawiali się właśnie za pomocą Twittera i Facebooka, tam ogłaszano miejsca zbioru podpisów przeciw umowie,  a wszyscy użytkownicy internetu czekali na kolejne tweety użytkownika Anonymous  Gdyby nie ogromna aktywizacja społeczeństwa za pośrednictwem przede wszystkich serwisów społecznościowych, umowa mogłaby zostać, a pewnie nawet zostałaby ratyfikowana w kształcie, w jakim została podpisana. Utrata wyborców to dla politycznych decydentów zawsze najsilniejszy bodziec.

Wpływ mediów społecznościowych to z pewnością kwestia przyszłości. Nie wiadomo jeszcze na ile udział w serwisach społecznościowych pociąga za sobą określone działania i w tej kwestii wielu badaczy ma sprzeczne opinie. Najbliższa kampania prezydencka w USA i kolejne wybory parlamentarne w Polsce pokażą, którzy mają rację.