Arłukowicz - szeryf na pół gwizdka

Arłukowicz - szeryf na pół gwizdka

Dodano:   /  Zmieniono: 
Bartosz Arłukowicz (fot. Wprost) Źródło: Wprost
Opozycja znów będzie odwoływać ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza. I znów się jej nie uda. Tylko czy to dobrze dla szpitali i pacjentów?
Wielkie zadłużone szpitale stoją nad przepaścią. Pacjenci miesiącami czekają na wizytę albo zabieg. W aptece coraz więcej wydają na leki. Co na to Bartosz Arłukowicz?

1.

Znalazł formułkę, jak odpowiadać na stale powracające do niego pytanie: „Jak to jest być najgorzej ocenianym ministrem?”.

Tłumaczy wówczas cierpliwie, że nie szedł do resortu po zaszczyty i popularność, lecz po to by reformować służbę zdrowia.

A prawda o służbie zdrowia jest prosta. Kiedy kolejki do lekarzy są niewielkie, a za leki płaci się mało – jest dobrze. Kiedy kolejki są duże, a leki drogie – jest źle.

Jak jest w Polsce? Źle. A jeśli wierzyć dyrektorom dużych szpitali, instytutów medycznych albo na przykład rzeczniczce praw pacjenta – fatalnie.

Pani rzecznik pod koniec ubiegłego roku napisała do Narodowego Funduszu Zdrowia i samego ministra dramatyczny list.

Co z niego wynika?

Dyrektorzy dwóch wielkich ośrodków pediatrycznych – Centrum Zdrowia Dziecka oraz Instytutu Matki i Dziecka – zmuszeni byli stanąć w progu swoich placówek i odsyłać interesantów z kwitkiem.

Dlaczego?

Skończyły im się pieniądze.

Tak dramatycznej sytuacji nie było jeszcze nigdy – skargi od pacjentów napływające do urzędu pobiły wszelkie rekordy.

Kasy w szpitalach – nie tylko pediatrycznych – zaczęło brakować już w sierpniu.

Ograniczono dostęp do opieki z zakresu chirurgii urazowej, okulistyki, kardiologii, neurologii, reumatologii, endokrynologii – a pisząc w skrócie, do wszystkiego.

Dostęp do rehabilitacji?

„Niemal niemożliwy”.

Kobiety w ciąży?

Wiele z nich pozbawiono opieki medycznej, muszą ją kupować prywatnie.

Konkluzja?

Pani rzecznik uważa, że system ochrony zdrowia jest zagrożony.

2.

Arłukowicz – otoczony rzecznikami i fachowcami od PR – urzęduje w pięknym barokowym pałacu Paca w centrum Warszawy. Opozycja nazywa pałac „wieżą z kości słoniowej”, z której minister coraz mniej wyraźnie widzi otaczającą go rzeczywistość.

Jak zwał, tak zwał. W każdym razie w pałacu trwają przygotowania, jak podczas dyskusji nad wotum nieufności wytłumaczyć, dlaczego jest dobrze, skoro wszyscy widzą, że jest źle.

Koronny argument będzie oczywisty.

Budżet Narodowego Funduszu Zdrowia (czyli kasa na leczenie podatników) zwiększył się od 2005 r. z 35 mld do 65 mld zł.

Statystycznie wygląda to więc nieźle, tyle że statystyka nie uwzględnia tego, że my, Polacy, jesteśmy coraz starsi i coraz słabszego zdrowia, a nasze leczenie jest coraz bardziej specjalistyczne, więc coraz droższe. No i tego, że choć stanowimy siódmą gospodarkę w UE, to na zdrowie obywatela wydajemy jedną z najniższych kwot w Unii. Czesi, Słowacy, Węgrzy wydają dwa razy więcej.

3.

Dalszą linię obrony też łatwo można przewidzieć. Pieniędzy jest tyle, ile jest. Za mało? Na zdrowie zawsze będzie za mało. Dlatego trzeba się zastanowić, jak je racjonalnie wydawać.

Dług szpitali jest ogromny – 10 mld zł. Problem w tym, że mamy ponad tysiąc szpitali, a zadłuża się regularnie tylko kilkadziesiąt. Pozostałe radzą sobie dobrze.

Konkluzja ministerstwa jest prosta – trzeba rozprawić się z pasożytami. Tyle że rzeczywistość jest bardziej skomplikowana. Wśród tych zadłużonych są największe placówki oraz instytuty medyczne. Szpitale od najcięższych, najtrudniejszych przypadków. Urzędnicy resortu zdrowia nie ukrywają – większość z nich stoi nad przepaścią.

Co robić?

Znowu – tak jak co roku – dosypać pieniędzy? Ulegać szantażowi, jak minister określał zapowiedzi dyrektorów: „Za chwilę przestaniemy leczyć”, „Ludzie zaczną umierać” – czy wziąć to wszystko za twarz?

Bartosz Arłukowicz opowiada się za tą drugą opcją – tak przynajmniej brzmiał na ostatniej komisji zdrowia.

Machał szabelką – czyli raportem, skąd się bierze dług placówek ochrony zdrowia. Raportu nie ma, ale są przecieki.

Głównym negatywnym bohaterem dokumentu ma być Centrum Zdrowia Dziecka zadłużone na 200 mln zł.

Podobno szefowie Centrum zamiast racjonalnie wydawać środki, wyrzucają je w błoto: na pensje, administrację. Hodują w szpitalu dziwne prywatne spółki, wchodzą w podejrzane konszachty z firmami skupującymi długi.

Czas z tym skończyć!

Z „podobno” trudno dyskutować, więc trzeba poczekać na ostateczny raport.

Jednak już dziś są przynajmniej dwie wątpliwości. Po pierwsze, gdzie był przez lata resort zdrowia, który nadzoruje wielkie szpitale? To przecież właśnie minister odpowiada za to, co dzieje się w podległych mu instytutach.

I czy mityczny raport o długach nie jest wyważaniem otwartych drzwi albo zwykłym trikiem PR- -owskim. Przecież raport o wielkich szpitalach i instytutach zrobił już NIK, we wrześniu zeszłego roku.

4.

Jeśli są patologie – a są – to resort zdrowia powinien o nich wiedzieć, a nawet jest za nie odpowiedzialny.

Bo patologie zaczynają się na samej górze.

Podległy ministrowi Narodowy Fundusz Zdrowia określa, ile płaci za jaką procedurę medyczną. Jedne są wyceniane marnie (np. leczenie pediatryczne), na innych – jak na jednodniowej chemioterapii – można zarobić kokosy.

(Takie na przykład Centrum Zdrowia Dziecka jest placówką szczególną, która leczy tylko dzieci. A leczenie dzieci jest przez Fundusz bardzo źle wyceniane).

Duży szpital, który ma obowiązek leczyć kompleksowo, odwala więc czarną robotę: musi wykonywać trudne i tanie zabiegi.

Te najbardziej intratne często przejmuje ktoś inny.

Kto?

Powstające wokół szpitala, jak huby, prywatne ośrodki zdrowia. Robią tylko to, co chcą, czyli co się najbardziej opłaca, a państwo im za to płaci.

– To jak ja mam nie zadłużać? – rozkłada ręce dyrektor dużego szpitala.

Zgoda – w tych małych prywatnych ośrodkach pracują lekarze z dużych szpitali. Zarabiają na chorych, których sami sobie przysyłają. Nieetyczne? Jest ich za co winić?

Działają zgodnie z prawem dzięki przedziwnym działaniom NFZ, który dzieli publiczne pieniądze. Jeśli więc minister chce zmuszać dyrektorów, by robili porządek u siebie w placówkach, powinien zacząć też porządki u siebie i w NFZ.

Arłukowicz zapowiada, że NFZ zostanie zdecentralizowany, a pieniądze będą dzielone inaczej. Już nie przez Fundusz – ma do tego powstać nowa agencja. Kiedy? Nie wiadomo.

Obracamy się wciąż w sferze zapowiedzi i słów.

5.

Arłukowicz za wszelką cenę chce pokazać za to, że walczy z ciemną stroną służby zdrowia – lobby, poczuciem, że niektórzy stoją ponad prawem, koncernami farmaceutycznymi.

Sięga jednak po metody, które niektórym przypominają IV RP. Zwłaszcza upodobanie do „trzech liter”. Może jego zacięcie bierze się jeszcze z czasów komisji hazardowej.

– Jemu zostało z tamtych czasów przekonanie o życiu w świecie spisku – opowiada jeden z prominentnych polityków PO.

Latem do CBA Arłukowicz skierował sprawę prof. Jerzego Szaflika i odwołał go z funkcji konsultanta krajowego okulistyki. Poszło o to, że Szaflik w swojej prywatnej klinice mikrochirurgii Oko Laser przeprowadzał przeszczepy rogówki poza kontrolą Poltransplantu.

Z punktu widzenia ministra sprawa była prosta. Profesor, konsultant ds. okulistyki, miał dbać o czystość procedur. A jego klinika procedury łamała.

Dlatego minister musiał działać.

Jakie są efekty?

CBA sprawą się nie zajęło, przekazało ją do prokuratury. Prokuratura bada i będzie badała jeszcze wiele miesięcy.

Minister wystąpił w roli szeryfa, ale dostał błyskawiczną kontrę ze strony autorytetów medycznych. Profesorowie, Naczelna Izba Lekarska, Polskie Towarzystwo Okulistyczne słali protesty. „Takie postępowanie godzi w dobre imię prof. Szalika, ale także kładzie niesłusznie cień na całą okulistykę polską (…) uderza w rozwój transplantologii” – napisał szef PTO.

Co na to Arłukowicz? Niewiele. Mógłby poskarżyć się na lobby profesorskie, mógłby powiedzieć, że sławy medyczne nie stoją ponad prawem. Tyle że musiałby pójść na kolejną wojnę – której mógłby nie przeżyć.

Tak naprawdę sprawa prof. Szaflika może być symboliczna dla całości działań ministra zdrowia.

To, że konsultanci krajowi i wojewódzcy – którzy mają wpływ na wycenę świadczeń medycznych, kierunki polityki zdrowotnej – działają w prywatnym biznesie, współpracują z koncernami farmaceutycznymi, nie jest nowością.

Już Julia Pitera jako pełnomocnik rządu ds. korupcji ustaliła, że wielu konsultantów kieruje prywatnymi klinikami. Uznała, że to może rodzić konflikt interesów.

Ponad rok temu wysłała interpelację do Arłukowicza. W odpowiedzi mogła przeczytać, że „prace są prowadzone”.

Dlaczego tak długo?

Resort regularnie zapowiada, że w najbliższym czasie je ogłosi.

Zamiast więc zająć się ustawowym rozwiązaniem nabrzmiałego od lat problemu, Arłukowicz wdał się w Szaflik show i dostał kolejny raz po głowie.

6.

Czy ma się czym pochwalić?

Tak, tym razem koniec roku obył się bez medycznych protestów. Szpitale i lekarze podpisali kontrakty z NFZ, lista leków refundowanych budzi coraz mniej emocji.

To powody do optymizmu o tyle sztuczne, że kontrakty wielu z tych szpitali są wieloletnie, a lista refundacyjna działa, ale – jak wynika z badań – Polacy coraz więcej płacą za leki z własnej kieszeni.

Dlaczego? Resort nie wymyślił jeszcze, jak wymuszać na lekarzach i aptekach, by polecali pacjentom najtańsze tabletki.

Czym jeszcze może się pochwalić minister?

Ciągle ma plan!

Decentralizacja NFZ, regionalizacja polityk zdrowotnych, rzetelna wycena procedur, naprawa instytutów i szpitali klinicznych, refundacja in vitro, dodatkowe ubezpieczenia i dyskusja o koszyku świadczeń gwarantowanych. Do tego jeszcze informatyzacja ochrony zdrowia.

Może tak wymieniać w nieskończoność.

Tyle że wszystkim powoli przestaje starczać cierpliwości, by słuchać kolejnych zapowiedzi.

Arłukowicz obrywa więc z każdej strony – nieważne, czy robi coś dobrze, czy źle.

Przykład?

Gdy wprowadzono system elektroniczny e-WUŚ, który pozwala pacjentom łatwo, bez biurokratycznych barier rejestrować się do lekarza, ogólnopolska gazeta napisała: „e-WUŚ też spaprali”.

Arłukowicz uznał to za niesprawiedliwie, bo system akurat działa nieźle. I zdaje się, że miał rację.

Tylko co z tego?

Nawet premier miał wątpliwości, bo długo i szczegółowo pytał go: „O co chodzi?”.

Ministrowi na pocieszenie znajomi opowiadają żart, że następny, kompleksowy system informatyczny w służbie zdrowia będzie się nazywał „B-artuś”, na jego cześć. Pytanie tylko, czy minister doczeka na stanowisku na jego wprowadzenie.

Arłukowicz bardzo szybko z popularnego, energicznego polityka zmienił się w urzędnika – którego Polacy zwyczajnie nie lubią. Wygląda na to, że niezależnie od tego, co zrobi, będzie już tylko wizerunkowym obciążeniem dla rządu.

Ostatni cios pan minister zdrowia dostał od Jerzego Owsiaka – jednego z najpopularniejszych Polaków, szefa charytatywnej Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.

Owsiak stwierdził, że resort zdrowia w ogóle nie współpracuje z jego fundacją.

Bartosz Arłukowicz próbował łagodzić sprawę. Opowiadał, że jest osobiście zaangażowany w działanie Orkiestry, i to od lat.

Sugerował też, że „zna Jurka” osobiście.

Nie miał tylko odwagi przyznać, że Owsiak przestał odbierać od niego telefony.

I przekazał mu przez żonę, żeby minister – jeśli ma jakieś sprawy – kontaktował się bezpośrednio… z rzecznikiem WOŚP.