Nowa miłość Bonda

Nowa miłość Bonda

Dodano:   /  Zmieniono: 
Pierce Brosnan (fot. Christopher Drost / Newspix.pl) Źródło: Newspix.pl
- Rola w „Weselu w Sorrento” zmusiła mnie do konfrontacji z własną przeszłością – opowiada jeden z najprzystojniejszych Bondów w historii serii o agencie 007, Pierce Brosnan, w rozmowie z Krzysztofem Kwiatkowskim.
„Wesele w Sorrento” to pierwsza komedia Susanne Bier. Znana, duńska reżyserka, laureatka Oscara za „W lepszym świecie”, nakręciła we Włoszech film lekki i bezpretensjonalna. Ale nie straciła poczucia realizmu. Opowiedziała o romansie dwojga dojrzałych ludzi. Kobiety, która pokonała nowotwór piersi i mężczyzny niemogącego podnieść się po stracie żony.

W głównej roli wystąpił Pierce Brosnan. Aktor, który wie, czym jest ból po śmierci bliskiej osoby. W 1991 roku na raka umarła jego żona Cassandra Harris. Brosnan w wywiadzie dla „Wprost” mówi m.in.:

O tym, jak ta rola obudziła bolesne wspomnienia:

Dużo mnie ona kosztowała. Wróciły wspomnienia, mój własny ból i cierpienie. Wściekłość na świat, która wciąż we mnie tkwi, po ponad dwóch dekadach. Ale ta konfrontacja z przeszłością była mi potrzebna. Przestałem tłumić uczucia. Wychowałem się w rodzinie irlandzkich katolików. W religii wszystko jest poukładane, życie i śmierć mają swoje miejsce. Rodzice przekazali mi klarowną wizję świata i kręgosłup moralny. Ale kiedy Cassandra umarła, wszystko posypało się jak domek z kart.

O pracy z Romanem Polańskim nad „Autorem widmo”:  

Od lat chciałem spotkać się na planie z Romanem Polańskim. Liczyłem się z tym, że może to być wymagająca, bardzo trudna współpraca. Bo to wybitny reżyser i skrajny perfekcjonista, a tacy ludzie wymagają maksimum zaangażowania. Czasem wybuchają, kiedy coś im nie odpowiada. Potrafią drwić, wyszydzić cudzy wysiłek. Trzeba zaciąć zęby, bo zwykle mają rację. Przy „Autorze Widmo” zrozumiałem, na czym polega reżyserska precyzja. A poza tym to było nie lada wyzwanie. Postać premiera była wzorowana na Tony’m Blairze, ale czułem, że gram trochę samego Romana – człowieka w potrzasku, przez wiele lat ściganego.

O pożytkach bycia agentem Jej Królewskiej Mości:

Bond poza przyjemnością dał mi rozpoznawalność i pieniądze. A w Hollywood oznacza to większą wolność. Niezależność w zawodzie, który z definicji czyni z człowieka ciało do wynajęcia. Dzięki Bondom mogłem założyć firmę, w której wyprodukowaliśmy m.in. „Matadora” Richarda Sheparda. Ale czy naprawdę muszę stale tłumaczyć się? Przecież seria o Bondzie to przede wszystkim świetna zabawa. Od dziecka marzyłem, żeby stać się jej częścią. Widziałem „Goldfingera”, gdy miałem 11 lat, właśnie przenieśliśmy się wtedy z Irlandii do Anglii i rodzice zabrali mnie w jakąś sobotę do kina. To był szok. Wspaniały, kolorowy świat pochłonął mnie bez reszty. Dlatego nie rozumiem, dlaczego miałbym – jak mówią dziennikarze - „walczyć z etykietą agenta 007”.

O rodzinnej Irlandii:

Korzenie są  piekielnie ważne dla człowieka. Tam wędruje moja wyobraźnia, kiedy otoczenie robi się zbyt opresyjne. Poza tym, kiedy zaczynam tracić kontakt z realiami, myślę o sobie sprzed lat. I wówczas widzę zwykłego chłopaka ze skromnej rodziny. Może dzięki temu mam większą satysfakcję? Zrobiłem karierę bardzo uczciwie. Nikt mi nie pomagał, nikt mnie nie forował. Sukces zawdzięczam ciężkiej pracy, łutowi szczęścia, no i prezentowi od losu – odrobinie talentu.

Cały wywiad z Brosnanem można przeczytać w najnowszym numerze tygodnika „Wprost”, który od niedzielnego wieczoru jest już dostępny w formie e-wydania.

Najnowszy numer "Wprost" jest także dostępny na Facebooku.