Fundacja na rzecz prezesa

Fundacja na rzecz prezesa

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jakub Śpiewak (fot. Facebook, Piotr Kowalczyk /SE/East News) 
Jakub Ś. sam stworzył fundację KidProtect.pl, A potem sam ją zniszczył. Za pieniądze fundacji kupił sobie m.in. egzotyczną wycieczkę i luksusowe ubrania. Teraz sprawą zajęła się prokuratura.

Jakub Ś. to wśród polskich społeczników człowiek instytucja. Jest założycielem i prezesem fundacji Kidprotect.pl, która zajmuje się zwalczaniem pedofilii, dbaniem o bezpieczeństwo dzieci w internecie i walką z pornografią. Media go lubią, nie ma tygodnia, żeby nie pojawiał się w roli eksperta w którejś ze śniadaniowych telewizji, regularnie odpytują go największe gazety w kraju. Wszędzie opowiada, jak chronić dzieci przed zagrożeniami. Fundacja, którą założył 11 lat temu i, jak lubi podkreślać, stworzył od zera, teraz właściwie przestaje istnieć. Jej konto na poczet długów zajął ZUS. Zresztą i tak nic już na nim nie ma. Z fundacją o zaległe pieniądze i świadczenia w sądzie pracy walczą byli pracownicy, a śledztwo w sprawie fundacji od listopada prowadzi prokuratura. Ś. mówi, że problemy biorą się z jego niefrasobliwości w sprawach formalnych. Tyle że to, co on nazywa bałaganiarstwem, tak naprawdę jest działaniem na szkodę fundacji.

1.

„Wprost” dotarł do wyciągów z kont bankowych fundacji za rok 2011. Na koncie znajdowały się tylko pieniądze fundacji uzyskane od prywatnych sponsorów i instytucji państwowych. Jedyną kartę płatniczą do konta posiadał Jakub Ś. Na co wydawał pieniądze przeznaczone na pomoc dzieciom i kampanie przeciwko pedofilii? Na przykład na luksusowe ubrania. Na wyciągu z konta znajdujemy kilkadziesiąt płatności w sklepach z luksusową odzieżą (m.in. Peek and Cloppenburg, Van Graaf, TK Maxx, Timberland). Jednorazowo Ś. potrafił tam zostawić ponad 2 tys. zł. W sumie w samych tylko sklepach z ubraniami w ciągu roku wydał prawie 30 tys. zł. U jubilera zostawił 685 zł, u optyka ponad 3 tys. zł, w perfumeriach i sklepie z zegarkami prawie 6 tys., a w aptekach, księgarniach i sklepie muzycznym ponad 4 tys. zł. Na wyciągu można również znaleźć przelew na konto biura turystycznego TUI na prawie 6 tys. zł. To opłata za wakacje Ś. i jego narzeczonej w Turcji. Trudno którykolwiek z tych wydatków zaliczyć do związanych z działalnością fundacji.

Zastanawiających wypływów pieniędzy z konta fundacji jest więcej. W sklepach firmy Apple wydano wydano prawie 10 tys. zł. Ś. zapewnia, że to sprzęt dla fundacji, chociaż pracownicy przekonują, że w jej biurze wszyscy pracowali na zwykłych laptopach i nikt nie widział na oczy sprzętu firmy Apple. W ciągu kilkunastu miesięcy (od stycznia 2011 do marca 2012 r.) uwzględnionych na wyciągach kilkadziesiąt razy Ś. podejmował też gotówkę z bankomatów – od 300 zł do 5 tys. zł. W sumie uzbierało się tego aż 170 tys. zł. Pracownicy fundacji, którzy chcą zachować anonimowość, mówią, że nie wiadomo, co stało się z tymi pieniędzmi, bo wszystkie zobowiązania (wobec zatrudnionych w Kidprotect.pl, organizatorów szkoleń, podwykonawców itd.) były płacone za pomocą przelewów bankowych. Ś. tłumaczy, że to były pieniądze na opłacenie delegacji, podróży i hoteli dla pracowników prowadzących szkolenia w całym kraju. Biorąc pod uwagę to, że w fundacji pracowały w szczytowych momentach trzy osoby, musiałyby podróżować bez przerwy i spać w najdroższych hotelach kraju. Ś. mówi, że gotówką płacono także za taksówki, kiedy trzeba było szybko dojechać na spotkanie z kontrahentem albo coś przewieźć. Tyle że za taksówki też płacono kartą. Średnio kilkanaście razy w tygodniu. Ś. przyznaje, że sporo jeździł. Ale gdyby za kursy, oprócz płatności kartą, miał płacić jeszcze gotówką, musiałby chyba zamieszkać w taksówce.

2.

Jak to możliwe, że nikt nie zauważył wyparowujących z konta fundacji dziesiątków tysięcy złotych? Kidprotect.pl od lat żyła przede wszystkim z dotacji prywatnych sponsorów. Niektórym z nich wystarczało to, że ich logo pojawiało się przy programach fundacji lub na jej stronie internetowej. Inni zadowalali się tym, że mogli zobaczyć, jak działają konkretne akcje, na które dali fundusze. Nie prosili o szczegółowe sprawozdania finansowe. Według pracowników fundacji Jakub Ś. do wielu z nich wysyłał identyczne sprawozdania. Bardzo ogólnie opisywał w nich, że za pieniądze od firmy udało się zrealizować projekt i poprawić bezpieczeństwo dzieci w sieci. Ale wśród licznych sponsorów fundacji są też tacy, którym to nie wystarczało.

Firma T-Mobile, która w zeszłym roku przekazała na konto fundacji 300 tys. zł, nie dostała jeszcze szczegółowego sprawozdania od fundacji. – Razem z fundacją stworzyliśmy akcję edukacyjną KidMobile, w której uczyliśmy młodzież, jak bezpiecznie korzystać z technologii mobilnych. W ramach akcji, która rozpoczęła się w czerwcu, uruchomiono specjalną stronę, nakręcono film edukacyjny i przeprowadzono szkolenia. Aktualnie strona już nie działa, a my nie dostaliśmy sprawozdania z akcji. W grudniu umówiliśmy się, że ostateczny deadline to koniec stycznia, ale niestety nie mamy żadnych dokumentów, a kontakt z panem Ś. jest znacznie utrudniony – mówi Małgorzata Rybak z T-Mobile.

Dużo gorzej szło fundacji Ś. rozliczanie publicznych pieniędzy. Tutaj nie wystarczyło już powiedzenie kilku okrągłych zdań. Kidprotect.pl dwa razy był beneficjentem akcji 1 proc. z podatku. W Departamencie Pożytku Publicznego w Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej pytamy o to, jak fundacja rozliczyła te pieniądze. W odpowiedzi dostajemy informacje, że Kidprotect.pl złożył ministrowi pracy i polityki społecznej jedynie sprawozdanie finansowe i merytoryczne za rok 2010. „Z kolei za 2011 r. fundacja nie dopełniła obowiązku sprawozdawczego. W związku z powyższym minister pracy i polityki społecznej stosownie do ustawy wystąpił z wnioskiem do sądu rejestrowego o wykreślenie informacji o posiadanym statusie organizacji pożytku publicznego przez fundację” – czytamy w liście od Departamentu Pożytku Publicznego.

Na tym problemy z funduszami państwowymi się nie kończą, bo w 2011 r. fundacja uzyskała 130 tys. zł z programu Fundusz Inicjatyw Obywatelskich na realizację zadania publicznego. Środków z FIO też nie udało się jej rozliczyć. „Do dnia dzisiejszego fundacja nie złożyła sprawozdania końcowego z realizacji tego zadania. Departament Pożytku Publicznego wystosował w tej sprawie wezwanie do zapłaty tytułem zwrotu całej dotacji. Po upływie terminu wskazanego w wezwaniu do zwrotu dotacji departament wszczął postępowanie administracyjne”– czytamy w piśmie, które dostaliśmy od DPP. 130 tys. zł trudno będzie jednak odzyskać, bo lista wierzycieli fundacji jest znacznie dłuższa.

3.

Konto fundacji zablokował ZUS, bo Ś. jako pracodawca nie opłacał składek za pracowników fundacji. Nie przeszkadzało mu to podpisywać druków RMUA, które stanowią potwierdzenie opłacania składek. Ś. tłumaczy, że robił to dlatego, żeby pracownicy mogli skorzystać z pomocy lekarza. Dlaczego po prostu nie płacił składek, wytłumaczyć nie potrafi. Podobnie jak tego, dlaczego trzem pracownicom przez kilka miesięcy nie wypłacał pensji. Sprawa przeciwko niemu od listopada toczy się w sądzie pracy.

W październiku 2012 r. informacje o możliwych nieprawidłowościach w fundacji dotarły do Doroty Zawadzkiej. Zawadzka, znana z telewizyjnej roli „Superniani”, była członkiem rady fundacji (chociaż nigdy nie należała do samej fundacji Kidprotect.pl). Przyznaje, że próbowała wyjaśnić sprawę podejrzanych wydatków z samym Ś. Co jej odpowiedział? – Nie powiem panu, bo to była rozmowa prywatna. Ale jego odpowiedź wcale mnie nie uspokoiła. Na podstawie tej rozmowy podjęłam decyzję o odejściu z rady fundacji. Kiedy zaś przedstawiłam pozostałym członkom rady swoją wiedzę, rada się rozwiązała – opowiada Zawadzka, która w październiku 2012 r. doradziła pracownikom fundacji, żeby zgłosili w prokuraturze zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa w związku ze sprzeniewierzeniem publicznych pieniędzy i majątku fundacji Kidprotect.pl. Na podstawie dostarczonych dokumentów w listopadzie 2012 r. roku Prokuratura Rejonowa Warszawa-Wola wszczęła postępowanie. Do tej pory przesłuchano pracowników fundacji. Sam Jakub Ś. twierdzi, że o postępowaniu prokuratury nie ma zielonego pojęcia.

4.

Przez lata obecności w mediach Ś. dorobił się wielu znajomych wśród znanych i ważnych postaci. Od lat pozostaje w dobrych stosunkach z rzecznikiem praw dziecka Markiem Michalakiem. W nieoficjalnych rozmowach pracownicy fundacji i przedstawiciele sponsorów Kidprotect.pl nazywają go przyjacielem, a nawet „prawą ręką” Michalaka. Od 2011 r. Ś. był członkiem Społecznej Rady Doradczej RPD (razem z m.in. Dorotą Zawadzką, Henryką Krzywonos i Anną Dymną). To on najgłośniej bronił Michalaka, kiedy w lipcu opieszałość i bezradność zarzucał RPD Jerzy Owsiak. Według naszych informacji o podejrzeniach wobec Ś. rzecznik praw dziecka dowiedział się w listopadzie od Doroty Zawadzkiej. – Rozmawiałam z ministrem Michalakiem po rozwiązaniu rady fundacji Kidprotect.pl. Podałam mu informacje, które mnie zaniepokoiły. Powiedziałam, że coś złego dzieje się w fundacji. Nie wiem, co minister zrobił z tą wiedzą – mówi Dorota Zawadzka.

Kiedy pytamy o to w Biurze Rzecznika Praw Dziecka, dostajemy odpowiedź, że Michalak nie zna szczegółów zarzutów wobec fundacji ani z oficjalnych, ani nieoficjalnych źródeł. Ale według nieoficjalnych informacji Michalak, gdy dowiedział się o nieprawidłowościach w fundacji, miał zażądać od Ś. złożenia odwołania z funkcji społecznego doradcy do końca listopada. Tak się jednak nie stało. 31 stycznia wziął udział w spotkaniu rady u rzecznika praw dziecka. W środę pytaliśmy o to w Biurze RPD. Odpowiedź dostaliśmy dopiero w piątek: „Pan Jakub Ś. w styczniu br. złożył rezygnację z członkostwa w Społecznej Radzie Doradczej Rzecznika Praw Dziecka. Rzecznik praw dziecka rezygnację przyjął i od 31 stycznia pan Jakub Ś. nie jest członkiem tej rady”. Podobną wersję wydarzeń przedstawia Jakub Ś.. Dziwić może tylko to, że na stronie internetowej rzecznika praw dziecka nie ma w tej sprawie żadnego komunikatu i dopiero za sprawą naszego pytania ta informacja wychodzi na światło dzienne.

5.

Pracownicy fundacji przyznają, że Ś. przez ostatnich kilka lat bardzo się zmienił. Wcześniej był po prostu roztargnionym społecznikiem, który wszędzie jeździ tramwajem. Nie dbał o to, jak wygląda. Czasami do tego stopnia, że sponsorzy nie traktowali go poważnie. Zmienić miał się mniej więcej cztery lata temu. Wtedy kiedy do fundacji zaczęły spływać większe pieniądze. – Od tamtej pory od góry do dołu ubierał się w firmowe ciuchy. Nawet skarpetki musiał mieć przynajmniej od Hugo Bossa – mówi jedna z byłych pracownic fundacji.

Jak to wszystko tłumaczy sam Ś.? Przedstawia się jako człowiek, który z powodu własnego bałaganiarstwa i braku głowy do papierów zniszczył stworzoną przez siebie fundację. – Tak, to prawda. Konta zostały zajęte przez ZUS, fundacja nie ma pieniędzy. Nie da się jej uratować – mówi Jakub Ś. w rozmowie z „Wprost”. – To, że w fundacji dzieje się źle, to moja wyłączna odpowiedzialność. Nieprawidłowości wynikają z tego, że ja umiem pomagać ludziom, ale jestem kiepskim szefem – mówi. Brzmi jak duże dziecko, które chciało dobrze, ale przez roztrzepanie popełniło kilka błędów. Jak to możliwe, że przez tak długi czas, bez najmniejszych skrupułów używał karty fundacji do prywatnych zakupów? Ś. mówi, że nigdy nie był zatrudniony w fundacji i co jakiś czas podpisywał umowy o dzieło. Zamiast przelać sobie na konto pieniądze z tytułu tych umów, płacił za zakupy kartą fundacji. – Mój błąd, jedyne, co może mnie tłumaczyć, to moje bałaganiarstwo, ale to mnie nie usprawiedliwia – mówi.

Czy mówi prawdę? Na wyciągach, do których dotarliśmy, jest kilkanaście przelewów na konto Jakuba Ś. lub jego firmy. Wpłaty w wysokości od 1,7 do 6 tys. zł. – Jeśli więc oprócz tych pieniędzy płacił pan za zakupy na poczet swoich umów, to miał pan jedną z lepszych pensji w tym kraju – mówię. Ś. milczy przez kilka sekund. W końcu odpowiada: – Tak, straciłem kontrolę nad wydatkami. Wie pan, jak to działa. Człowiek zrobi coś raz i mówi sobie, że jakoś to będzie, a potem to kontynuuje. Tak, straciłem rachubę i funkcjonowałem rozrzutnie. W którymś momencie straciłem instynkt przyzwoitości, który powinien człowieka zatrzymywać. Pycha uderzyła mi do głowy. Popularność medialna mnie popsuła, bo nie ukrywam, że to mile łechce próżność człowieka. Uległem jeszcze jednej pokusie, której większość społeczników nie ulega. Miałem poczucie, że skoro robię coś dobrego, to mi odpuszczą. Kiedy się połapałem, że jest inaczej, było już za późno – wyznaje Ś.

Prosi, żeby dać mu szansę na rehabilitację. – Ja w życiu umiem tylko pomagać ludziom. Chciałbym spróbować pracować dla innych od zera, zacząć jeszcze raz. Mogę tylko pana poprosić, żeby pan pozwolił mi to samemu wyczyścić. Jeśli „Wprost” napisze ten tekst, nie będę miał już takiej możliwości – mówi. Mówi przekonująco. W końcu ludzie popełniają błędy, mają prawo dostać szansę na ich naprawienie. To dobrze, jeśli chcą się przyznać przed innymi, że zrobili coś źle. Szkoda tylko, że wpadają na ten pomysł dopiero wtedy, kiedy dziennikarz dzwoni do nich przed publikacją materiału. Panie Jakubie, miał pan naprawdę mnóstwo czasu, żeby o wszystkim opowiedzieć. Szkoda, że musieliśmy zrobić to za pana.

PS Z Jakubem Ś. rozmawiałem w czwartek późnym wieczorem. W piątek rano na swojej stronie internetowej opublikował długi list, w którym przeprasza, wyznaje winy, zapowiada zniknięcie z mediów i znowu tłumaczy się niefrasobliwością. Szkoda, że zdecydował się na niego dopiero, kiedy zdał sobie sprawę, że tekst o jego „niefrasobliwości” za chwilę opublikujemy we „Wprost”.


Bartosz Janiszewski został nominowany w kategorii DetonaTor za tekst "Fundacja na rzecz prezesa" ujawniający kulisy działania Jakuba Ś., założyciela fundacji Kidprotect.pl doprowadził do wszczęcia śledztwa prokuratury ws. nieprawidłowości w fundacji.