Londyńczycy znad Wisły

Londyńczycy znad Wisły

Dodano:   /  Zmieniono: 
Londyn (fot. sxc.hu)Źródło:FreeImages.com
Polacy przysparzają Wielkiej Brytanii dochodu narodowego i spowalniają starzenie się społeczeństwa. A jednak są solą w oku premiera Davida Camerona.

Można powiedzieć, że tworzymy tam już niewielkie państwo. Około 600 tys. – według najnowszych danych tylu Polaków przebywa teraz w Wielkiej Brytanii. Więcej jest tylko samych Brytyjczyków i Hindusów. Stanowimy więc najliczniejszą europejską mniejszość na Wyspach. W naszym państewku są polskie stowarzyszenia, polskie wydarzenia kulturalne, sklepy i hurtownie z polskimi produktami, a nawet małe kluby sportowe. Przez lata wtopiliśmy się w brytyjską rzeczywistość, a coraz więcej Polaków traktuje Wielką Brytanię jak drugą ojczyznę. Podkreślają, że nie czują wrogości nawet wtedy, gdy prasa podgrzewa antyimigrancką atmosferę. Dlatego zabolały ich słowa brytyjskiego premiera o zasiłkach dla dzieci polskich imigrantów.

Północny Londyn. Tu Dariusz Zeller, dziennikarz polskiego pisma „Cooltura”, założył w 2006 r. piłkarski klub London Eagles FC. – Inicjatywa powstała po to, żeby rodzice i dzieci wspólnie nauczyli się funkcjonować w nowym środowisku. Widziałem, że Polacy dosyć trudno się aklimatyzują, a zupełnie inaczej zachowują się w „swoim”, polskim otoczeniu – opowiada Zeller. Przyznaje jednocześnie, że w miarę upływu czasu sprawa aklimatyzacji przestaje być problemem. – Coraz więcej osób zna język angielski i brawurowo wchodzi w nowe życie. A dzieciaki? One chłoną błyskawicznie. Gładko przechodzą z angielskiego na polski i odwrotnie – dodaje. London Eagles FC pomogło też w polsko-brytyjskiej integracji. Odbyły się mecze z drużynami angielskimi, chłopcy poznali nawet gwiazdy brytyjskiego futbolu.

Polakom nie sprzedam

Anna i Radek, małżeństwo z Lublina, zdecydowali się przyjechać w 2010 r. Ona jest pielęgniarką, on pracuje w małej firmie transportowej. Czy kiedykolwiek spotkali się z niechęcią? – Tu jest trochę inaczej. Nie tak jak w Polsce, że od razu wielka przyjaźń albo wielka niechęć. Brytyjczycy zachowują pewien dystans także wobec siebie. Ale mamy znajomych, są wspólne grille i oczywiście wypady do pubu – śmieje się Ania.

Tadeusz Stenzel, prezes Zjednoczenia Polskiego w Wielkiej Brytanii, przyznaje, że nowa imigracja działa prężnie. Jedni wspierają drugich. Są tacy, którzy wciąż potrzebują kontaktów z innymi rodakami. – Szczególnie poza Londynem skupiają się w niewielkie grupki po kilka rodzin. Tworzą sobie taką małą Polskę – mówi Stenzel. Inni jednak się odżegnują od polskości. – Trochę się tego obawiam. Chcą zapomnieć o swoich korzeniach i stać się Anglikami. A to się nie uda. Człowiek, który przyjedzie spoza Anglii, zawsze będzie określany przez tubylców jako foreigner, cudzoziemiec. Dodaje jednak, że Polacy są traktowani pozytywnie, bo Brytyjczycy wiedzą, że jest obopólna korzyść w imigracji z Polski. – David Cameron najwyraźniej o tej korzyści zapomniał – mówi Monika Tkaczyk, która w Wielkiej Brytanii mieszka od 2004 r. Pracuje w sklepie, ułożyła sobie życie. Nie ukrywa jednak lęku, że słowa brytyjskiego premiera mogą podgrzać antypolskie nastroje, które media od jakiegoś czasu kreują. – Ludzie czytają gazety i nie myślą. Na forach internetowych pojawiają się ogłoszenia w stylu: nie sprzedam tego Polakom, nie zatrudnię Polaka, bo... Na szczęście to incydenty, ale takie wypowiedzi tylko wzbudzają nienawiść między ludźmi – przekonuje.

Wyjazdy z dziećmi

Gdy David Cameron zapowiedział, że będzie dążył do ograniczenia zapomóg na dzieci imigrantów (tych, które zostały w kraju ojczystym), zawrzało wśród Polaków w Polsce i na Wyspach. Rozgorzała też dyskusja w mediach i na internetowych forach. Polacy czują się skrzywdzeni pojawiającymi się teraz komentarzami, że „nieuczciwy Polak bierze zasiłek, do Polski na dziecko wysyła jedną trzecią, a resztę przejada na miejscu”. – Nie generalizujmy! – apelują. Zwłaszcza że, jak dodają, coraz więcej rodaków decyduje się na wyjazd razem z dziećmi albo ściąga je do siebie po kilku latach rozłąki. Potwierdzają to najnowsze badania. – Tak zwaną pierwszą falę imigracji stanowili głównie mężczyźni. Teraz, według badań Polskiej Akademii Nauk, przeważają kobiety. Bardzo wiele rodzin już się połączyło – przyznaje Krystyna Iglicka, demograf, rektor Uczelni Łazarskiego.

Z dziećmi chcą też wyjeżdżać ci, którzy dopiero emigrację planują. Z badań agencji pracy OTTO Work Force wynika, że trzy czwarte osób noszących się z zamiarem wyjazdu ma poniżej 40 lat. Spora część z nich wychowuje dzieci i aż 64 proc. deklaruje, że chce szybko je do siebie ściągnąć bądź nawet razem z nimi wyjechać. – Wcześniej, tuż po otwarciu granic UE, wyglądało to troszeczkę inaczej. Wiadomo, ktoś najpierw musiał tu przyjechać, zobaczyć, jak jest, jak się funkcjonuje. Teraz emigracja jest rodzinna, bo rynek został zbadany. Nas jest naprawdę bardzo wielu. Wszędzie są Polacy – mówi Zeller, który w Wielkiej Brytanii jest z trzema synami. – Samotnie wychowuję dzieci, więc korzystam z pomocy państwa, ale to niejedyne źródło moich dochodów – dodaje.

Bez kokosów da się żyć

Ania z Radkiem zdecydowali się ściągnąć dzieci po kilku miesiącach. – Na pewno to była dla nich rewolucja, ale rodzina powinna być razem. Córkę przyjęto w szkole bez najmniejszych problemów. Po angielsku nauczyła się mówić lepiej niż my. Poza tym nie jest jedynym dzieckiem imigranckim. Śmieję się, że jest tam takie małe polskie lobby – mówi Anna. Trochę trudniej poszło synkowi w przedszkolu. – Panie początkowo poświęcały mu więcej czasu i inne dzieciaki były zazdrosne, ale teraz jest OK. Tak jak inni Polacy pobieraliśmy i pobieramy zasiłki. To nie jest nic niezgodnego z prawem, a taką próbuje się wytworzyć atmosferę. Monika Tkaczyk też najpierw przyjechała sama. Teraz jest z nią syn. Podkreśla, że początkowo o zasiłkach w ogóle nie słyszała. – Ja nie wiedziałam nawet, że jest coś takiego. Nawet gdy mój syn przyjechał, to dopiero w szkole powiedziano mi, że mogę się starać o child benefit, czyli zasiłek rodzinny. To nie jest tak, że prowadzimy jakąś chorą, wyrachowaną grę, by dostać pieniądze.

Doświadczeniami związanymi z łączeniem rodziny Polacy chętnie się dzielą na internetowych forach. „Długo na odległość nie da się żyć. Teraz żona jest z dwuletnią córką w domu. Ja rozwożę kanapki. Nie zarabiam kokosów, ale daje się przeżyć na niezłym poziomie” – pisze 30-letni Tomek z Gliwic. Czasem początki bywają trudne. „Gdy córka przyjechała do nas, miała cztery lata i zaczął się prawdziwy koszmar. To, jak bardzo zbuntowała się przeciwko pobytowi tutaj, przeciwko rozłące z moimi rodzicami, było dla mnie kompletnym zaskoczeniem. Płakałam mamie do słuchawki, pytając, co mam robić… Trwało to prawie rok. Teraz jest super” – wspomina Justyna.

Godni zaufania

Eksperci podkreślają, że Polacy mogą się czuć skrzywdzeni wypowiedzią Camerona także dlatego, że na ich korzyść przemawiają poważne argumenty ekonomiczne i demograficzne. Z raportu University College London wynika bowiem, że od 2001 do 2011 r. osoby z krajów Europejskiego Obszaru Gospodarczego (UE plus Norwegia, Islandia i Liechtenstein) przysporzyły brytyjskiej gospodarce na czysto 22 mld funtów. Z tytułu podatków wpłaciły o 34 proc. więcej pieniędzy, niż wydało na nie państwo (na zasiłki, opiekę medyczną, edukację, więzienia). Dla porównania, imigranci spoza EOG oddali fiskusowi zaledwie 2 proc. więcej, niż otrzymali. A Brytyjczycy 11 proc. Polacy są też dobrze oceniani jako pracownicy. Portal Polemi.co.uk działający na Wyspach podkreśla, że pracodawcy uważają nas za osoby godne zaufania. Często podejmujemy się zajęć, których nie chcą wykonywać Brytyjczycy. Szefowie doceniają też wykształcenie, wiedzę i doświadczenie naszych rodaków.

Prof. Iglicka podkreśla z kolei, że m.in. Polacy zmienili brytyjską demografię. Polki rodzą w Wielkiej Brytanii najwięcej dzieci spośród wszystkich imigrantek. Ta liczba rośnie w błyskawicznym tempie. W 2010 r. przyszło na świat 19,7 tys. polskich dzieci, w 2011 r. – 20,5 tys., a w 2012 r. ponad 21 tys. Jeszcze dziesięć lat wcześniej liczba ta wynosiła zaledwie… 896. 25 lat temu Wielka Brytania była druga po Szwecji w rankingu najbardziej starzejących się europejskich społeczeństw. Od ubiegłego roku jest 15. 


Polityczny strzał w stopę

Nie da się jednak ukryć, że według sondaży aż 77 proc. Brytyjczyków chciałoby ograniczenia przywilejów dla imigrantów. Dlatego wielu ocenia wystąpienie Camerona jako stricte polityczne. – Polityka jest nieubłagana. Cameron walczy, bo w przyszłym roku będą wybory parlamentarne, które mogą zdecydować o jego być albo nie być w polityce – tłumaczy prof. Iglicka.

Podkreśla jednocześnie, że swoją wypowiedzią mógł sobie strzelić w stopę. – No bo jest tak: Brytyjczycy usłyszeli: „Chcę zlikwidować zasiłki dla imigrantów”. Czy premier na tym zyska, to się okaże. Ale przebywający tam obcokrajowcy usłyszeli: „Chcę zabrać zasiłki na dzieci, które zostały w ojczyźnie”. Jaki może być efekt? Jeszcze więcej ludzi będzie chciało ściągnąć dzieci do Wielkiej Brytanii. Dla rodzin to oczywiście dobrze, bo będą razem, ale chyba nie o to chodziło Cameronowi – zastanawia się. Ta ewentualna zła wiadomość dla brytyjskiego premiera to przede wszystkim jednak zła wiadomość dla naszego kraju przegrywającego walkę o ludzi, którzy wybierają Polskę. Tyle że tę w Wielkiej Brytanii. 

Tekst ukazał się w numerze 4 /2014 tygodnika „Wprost”.

Najnowszy numer "Wprost" jest dostępny w formie e-wydania .  
Najnowszy "Wprost" jest   także dostępny na Facebooku .  
"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchani a