Cywlizacja Facebooka

Cywlizacja Facebooka

Dodano:   /  Zmieniono: 
telefon fot. LoloStock/Fotolia.pl 
Serwisy społecznościowe przewracają do góry nogami wiele dziedzin życia. Użytkownicy Facebooka tworzą nową, osobną cywilizację.

Żeby przejechać 200 km z Nowego Delhi do Chandauli, potrzeba ponad czterech godzin. Tuż za rogatkami stolicy droga przechodzi w pełen dziur, pokryty pyłem trakt. Chandauli (nie mylić z dwumilionowym miastem o tej samej nazwie w stanie Uttar Pradeś) jest miejscem zapomnianym przez bogów. Ludzie żyją tu w betonowych pudłach, co trzeci wegetuje poniżej granicy ubóstwa. Po ulicach snują się kozy, a po południu miasteczko pustoszeje jak po apokalipsie: kto może, kryje się przed żarem słońca. Właśnie w tej zapyziałej dziurze założyciel Facebooka Mark Zuckerberg zainaugurował niedawno swój sztandarowy projekt na przyszłość – Internet.org. Dwa lata temu, gdy liczba użytkowników Facebooka dobiła miliarda, Zuckerberg uznał, że wciągnięcie wszystkich ludzi na globie do spędzania czasu w jego serwisie jest osiągalnym celem. Pozostaje tylko, bagatela, podłączyć do sieci 4 mld osób, które dzisiaj nie mają do niej dostępu. Indie to idealne miejsce, żeby wystartować. Dziś dostęp do netu ma tam 15 proc. domów. Gdyby zwiększyć ich liczbę do poziomu kraju rozwiniętego, czyli do 75 proc., dałoby to – według wyliczeń Zuckerberga – 65 mln miejsc pracy, zredukowało ubóstwo o jedną trzecią, a liczbę zgonów noworodków o 85 tys. rocznie.

Powszechna szczęśliwość jest więc w zasięgu ręki. Żeby po nią sięgnąć, potrzeba miliardów, ale o to nie należy się martwić. Podsumowując trzeci kwartał 2014 r., firma ogłosiła, że jej zyski w ciągu zaledwie trzech miesięcy podwoiły się do 1,1 mld dolarów. Zgodnie z prognozami firmy konsultingowej RBC na fejsie będzie nas przybywać w tempie ponad 100 mln nowych użytkowników rocznie. Za trzy lata przychody Facebooka mają sięgnąć 34 mld dolarów. Eksperci przewidują, że w ciągu kilku lat Facebook ma szansę pod każdym względem dogonić Google. Już dziś wchodzi na jego terytorium. Na początku grudnia Facebook zerwał porozumienie z Micro­softem, na mocy którego użytkownicy mogli korzystać z wyszukiwarki Bing – serwis zastąpił ją własnym rozwiązaniem. Technicy Zuckerberga testują już nową funkcję, „sprzedaj coś” (sell something), która ma uderzyć w platformy handlowe takie jak Amazon. Z badań firmy Forrester wynika, że co trzeci dorosły Amerykanin korzysta z wyszukiwarek dostarczanych przez serwisy społecznościowe (skądinąd Google nie jest za Atlantykiem taką potęgą jak w Europie). Z kolei przed nadchodzącymi świętami co czwarty Brytyjczyk szukał pomysłów na prezenty świąteczne przez Facebooka i inne media społecznościowe. Jak długo przyjdzie więc czekać na moment, w którym Facebook połączy wszystko, co wie o swoich użytkownikach, z odpowiednimi wynikami wyszukiwania oraz dostosowaną ofertą sprzedażową?

PIĘKNI I PASKUDNI

Kilka lat temu Kalev Leetaru przy użyciu superkomputera Nautilus zaczął w laboratoriach Uniwersytetu Tennessee analizować gigantyczną masę danych, jaka została zmagazynowana w sieci. Badanie oparł na dwóch metodach – analizie sentymentalnej i geokodowaniu. Dzięki pierwszej monitorował użycie emocjonalnych określeń, od „pięknego” po „paskudny”, za pomocą drugiej przypisywał te nastroje konkretnym miejscom na świecie. Badał teksty prasowe, wpisy na forach, posty na portalach. Efekty były spektakularne: fala narzekań na Twitterze zapowiadała spadki na amerykańskiej giełdzie, nazwisko bin Laden najchętniej łączono z nazwą „Pakistan” (później okazało się, że tam właśnie się ukrywał), wybuch arabskiej wiosny poprzedziły gremialne narzekania arabskich użytkowników sieci. „Zautomatyzowane systemy pomiaru emocji są już wystarczająco silne, by używały ich duże firmy do monitorowania dyskursu online dotyczącego ich produktów oraz dowiadywania się, których obszarów ich działania konsumenci nie lubią” – podsumowywał badania Leetaru, wieszcząc nadejście epoki Big Data, w której obejmująca przepastne przestrzenie sieć monitoruje poczynania swoich użytkowników.

Eksperci prześcigają się w dowodzeniu, że co drugi klient kupujący markowe produkty to osoba spoza zdefiniowanych dotąd grup targetowych, że śledzenie wpisów w mediach społecznościowych pozwala reagować na nowinki (co w praktyce stosuje choćby Inditex, właściciel m.in. marki Zara), a analiza zachowań dotychczasowych klientów pomaga przyciągnąć ich ponownie (dotyczy to niemal co drugiego klienta Amazonu). Nowy trend napędza kolejne: choćby produkcję superkomputerów, gdyż do analiz Big Data smartfon czy laptop nie wystarczą. Już dziś poza reklamami głównym filarem prosperity Facebooka i podobnych serwisów staje się sprzedawanie korporacjom informacji o użytkownikach. Za chwilę zarówno informacji, jak i użytkowników będzie kilka razy więcej.

KONIEC DŁUGOPISÓW

Nash Grier nie skończył jeszcze 17 lat, a tuż przed świętami przebił popularnością Justina Biebera o milion followersów. Nie zawdzięcza tego jakimś szczególnym talentom: sześciosekundowe filmy, jakie można wrzucać w serwisie Vine, nie pozwalają na zbyt wiele. Grier umieszcza tam więc wideonotki pokazujące jego wygłupy z kolegami, zabawy z maleńką siostrzyczką lub liczące kilka sekund komentarze. Jak ten niedawny. „AIDS to choroba ciot” – oświadczył nastolatek. Od kilku tygodni przeprasza za ten post miliony swoich fanów. Studio Disneya, które chciało dać mu angaż, anulowało kontrakt. Ale Grier nie ma na co narzekać – pieniędzy mu nie zabraknie. Wokół niego i grupy jemu podobnych nowych gwiazd serwisu Vine kłębią się reklamodawcy przekonani, że nastolatki mają najlepszy i najbardziej naturalny kontakt ze swoimi rówieśnikami. Gwiazdy Vine zarabiają średnio tysiąc dolarów od 100 tys. followersów, co oznacza, że przeciętne wynagrodzenie Griera to prawie 90 tys. dolarów za klip trwający sześć sekund. Dla amerykańskich rówieśników Griera to Vine jest numerem jeden wśród serwisów społecznościowych. Najpopularniejsi użytkownicy tej witryny cieszą się sławą przewyższającą celebrytów. Co więcej, reklamodawcy wolą zaryzykować kontrakt z nimi niż z uznanymi gwiazdami mainstreamu. – To ryzyko, które trzeba podjąć, by być w kontakcie ze swoimi konsumentami – tłumaczy te wybory Jeetendr Sehdev, ekspert od marketingu z Uniwersytetu Karoliny Południowej. – Różnica między Grierem a celebrytami jest taka, że gdy Grier przeprasza za swoje komentarze, ludzie mu wierzą – kwituje.

Dzięki kreowaniu gwiazd nowe serwisy – Vine w styczniu będzie obchodził ledwie drugie urodziny – mają szansę podciąć gałąź, na której rozsiadły się dotychczasowe potęgi: Facebook, Twitter czy LinkedIn. Rywali przybywa niemal codziennie. Analitycy typują, że w 2015 r. będzie głośno o przedsięwzięciach takich, jak Unmetric (pozwala na tworzenie kampanii marketingowych i natychmiastową ocenę ich skuteczności), Bubbly (tu można się dzielić wiadomościami głosowymi), Frilp (umożliwia szybkie uzyskanie recenzji produktów od innych użytkowników i ekspertów), Whisper (portal dla tych, którzy chcą się podzielić swoimi tajemnicami) czy SpaceTag (adresat wiadomości będzie mógł ją odczytać tylko wtedy, gdy pojawi się w określonym przez autora miejscu).

Serwisy społecznościowe przewracają do góry nogami wiele dziedzin życia. Zaczynają zastępować tradycyjne media w dostarczaniu informacji. Zmusiły firmy do przestawienia całej maszynerii marketingu na nowe, mobilne urządzenia. Potem przyszedł czas na politykę: choć Facebook czy Twitter nie wywołały arabskiej wiosny czy nie zdecydowały o wynikach wyborów w Stanach Zjednoczonych, to posłużyły one za dodatkowe, w pierwszej fazie niezwykle skuteczne narzędzie dotarcia do innych aktywistów. Eksperci podkreślają, że media społecznościowe przyczyniają się do nauki pisania i czytania, zwłaszcza wśród najmłodszych mieszkańców Trzeciego Świata. Pod koniec listopada Finlandia jako pierwszy kraj na świecie ogłosiła, że lekcje pisania ręcznego nie będą tam już obowiązkowe. Rośnie pierwsze pokolenie, dla którego trzymanie w dłoni długopisu będzie niecodziennym doświadczeniem zmysłowym.

Facebook zmienił świat, co do tego nie ma większych wątpliwości. O swoich przyjaciołach wiemy więcej niż kiedykolwiek (również te rzeczy, których nie chcemy wiedzieć), możemy odszukać członków rodziny, pierwszą miłość czy kolegów z podstawówki w ciągu kilku godzin. I choć mnożą się powszechne narzekania na brak prywatności – w rzeczywistości o prywatność nikt już chyba nie dba. Trzy lata temu prezydent Barack Obama w dorocznym orędziu nazwał Amerykę „narodem Edisona i braci Wright”. – Oraz Google i Facebooka – dorzucił na jednym oddechu. I tyle. Zalajkuj to. Podziel się. Wyloguj.

(Artykuł opublikowany w 1/2015 nr tygodnika Wprost)
Więcej ciekawych artykułów przeczytasz w najnowszym wydaniu "Wprost",
który jest dostępny w formie e-wydania na www.ewydanie.wprost.pl i w kioskach oraz salonach prasowych na terenie całego kraju.


"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na  AppleStore GooglePlay