Jak chorować to raczej we Francji

Jak chorować to raczej we Francji

Dodano:   /  Zmieniono: 
Prawie każdy mieszkaniec kraju nad Wisłą zna jakąś mrożącą krew w żyłach historię w której główną rolę odgrywa służba zdrowia. Czasem jest to historia o  chorym odesłanym z przychodni do domu, który kilka godzin później trafia do szpitala z podejrzeniem zawału serca, a czasem o cierpiącej na raka osobie dla której zabrakło leków do chemioterapii. Postanowiłem sprawdzić empirycznie, czy takie rzeczy zdarzają się również nad Sekwaną – i złamałem rękę.
No dobrze, przyznaję, nie złamałem ręki na potrzeby tego artykułu – wypadek zdarzył mi się kilka lat temu, kiedy to dość niefortunnie przewróciłem się w trakcie porannego joggingu przeskakując przez łańcuch zawieszony nisko nad ziemią. Z bolącą i puchnącą ręką udałem się najpierw do izby przyjęć dużego, nowoczesnego, państwowego szpitala w centrum Paryża. Po godzinie oczekiwania usłyszałem, że lekarz dyżurny wyszedł na obchód i nie wiadomo, kiedy wróci, więc jeśli ręka mnie boli, to powinienem pojechać do prywatnego szpitala w dzielnicy obok. Ręka bolała, więc skorzystałem z tej rady.

W prywatnym szpitalu mieszczącym się w przedwojennym budynku przyjęto mnie po pięciu minutach, zrobiono prześwietlenie złamanej ręki i pół godziny później miałem już elastyczny opatrunek na kontuzjowanej kończynie, a w dłoni (tej zupełnie zdrowej) ściskałem skierowanie na rehabilitację. Potem jeszcze zaproponowano mi kawę i poproszono o podpisanie rachunku, którego zresztą nie musiałem opłacać, bo trafił on bezpośrednio do mojej Kasy Chorych. W ten sposób, dzięki przypadkowemu złamaniu, udało mi się poznać różnicę między prywatną a państwową służbą zdrowia we Francji.

Nad Sekwaną nie prywatyzowano szpitali - po prostu kilka lat temu zlikwidowano system kontraktów między placówkami służby zdrowia a odpowiednikiem polskiego NFZ. W ich miejsce wprowadzono certyfikaty bezterminowe na wykonywanie danego zabiegu, oraz cennik świadczeń. Każdy szpital - państwowy czy prywatny - może wykonać dowolną ilość zabiegów i za wszystkie dostaje zwrot kosztów według cennika. Efekt? Szpitale zajmują się leczeniem, a rząd zajmuje się deficytem. Co ciekawe taka sytuacja służy zmniejszaniu się tego ostatniego – w 2010 roku deficyt placówek francuskiej służby zdrowia wynosił 11,5 miliarda euro, a po zakończeniu 2012 roku ma wynieść 6 miliardów euro. Okazało się bowiem, że kiedy szpital prywatny ma zapewniony długoterminowy dochód, wówczas banki i inwestorzy zaczynają wykazywać zainteresowanie finansowaniem jego rozwoju i działalności. Przy okazji wyszło na jaw, że w czasie, jaki wystarcza zatrudnionemu w państwowym szpitalu chirurgowi na wykonanie jednej operacji dziennie – chirurg zatrudniony w szpitalu prywatnym wykonuje cztery takie operacje. Powód? Lepsza organizacja pracy i lepsze skonfigurowanie bloków operacyjnych.

O wspomnianej wyżej dyscyplinie i organizacji pracy przekonałem się na własnej skórze: gdy chciałem zmienić termin zabiegu w paryskim szpitalu prywatnym, chirurg z uśmiechem poinformował mnie, że jest to możliwe – pod warunkiem, że za salę operacyjną, anestezjologa, asystentów, pielęgniarki i łóżko zapłacę dwa razy. Dlaczego dwa razy? To proste – raz za właściwą operację, a drugi raz za termin, z którego rezygnuje – bo szpital przygotował już wszystko na wskazany wcześniej dzień. W efekcie odstąpiłem od pomysłu zmiany terminu zabiegu, dwa dni po zabiegu rozpocząłem rehabilitację, a po trzech dniach rehabilitacji zostałem wypisany ze szpitala, ponieważ Kasa Chorych płaciła tylko za trzy dni leczenia. Rehabilitację kontynuowałem w prywatnym gabinecie przy mojej ulicy przez dwa tygodnie, na koszt mojej ubezpieczalni.
 

A w Polsce… Kiedy przyjechałem do Warszawy i opowiadałem znajomym o mojej przygodzie dowiedziałem się, że nad Wisłą na taki sam zabieg jaki przeszedłem w Paryżu czeka się od kilku miesięcy do roku, po zabiegu spędza się w szpitalu nie trzy, ale dziesięć dni, po czym większość ludzi wychodzi z placówki służby zdrowia o kulach i szuka rehabilitacji. Ojciec opowiedział mi zaś, że właśnie wypisano go ze szpitala na Śląsku po dwóch tygodniach oczekiwania na zabieg, bo chirurg… przełożył termin. I kto za to wszystko płaci?

Teraz garść spostrzeżeń. Francuski odpowiednik NFZ, wprowadzając system bezterminowych kontraktów, zlikwidował problem chronicznego zadłużenia na poziomie szpitala - prywatnego czy państwowego. A jako że szpitale prywatne wykonują zabiegi szybciej i taniej niż szpitale państwowe – państwowy ubezpieczyciel jest bardzo zainteresowany współpracą z placówkami niepublicznymi. Tymczasem w Polsce NFZ wydaje arbitralne – i krótkoterminowe - decyzje dotyczące finansów i wydaje się nie być zainteresowany racjonalizacją kosztów opieki medycznej. W efekcie szpitale mają kłopoty ze zdobyciem środków na modernizację, ponieważ żaden bank nie przyjmie rocznego kontraktu z NFZ jako gwarancji pod dwudziestoletni kredyt. Sam znam szpital powiatowy na południu Polski, gdzie porodówka mieści się na pierwszym piętrze – ale windą się tam dostać nie sposób, ponieważ… jej nie ma. Szpital zlokalizowany jest w XIX-wiecznym budynku, który za dwa lata nie będzie już spełniał norm unijnych. Co się wtedy stanie? Pewnie NFZ odbierze szpitalowi kontrakt, „bo takie są przepisy unijne", a minister zdrowia zrzuci winę na lokalne władze. Tymczasem owe władze już dawno wybrały teren, znalazły partnera prywatnego w ramach ustawy o partnerstwie prywatno-publicznym, przygotowały projekt nowego budynku i… od dwóch lat starają się przekonać banki, że placówka nie straci kontraktu z NFZ. Sam NFZ milczy - ponoć kilka lat temu podjęto próbę zmiany ustawy, aby w wypadku, gdy szpital chce rozpocząć modernizację, NFZ mógł zawrzeć z nim 10-letni kontrakt. Zmianie tej sprzeciwił się jednak minister finansów. Kafka nie napisałby tego lepiej!

Grzechem polskiej służby zdrowia jest również to, że kierują nią – od ministerstwa począwszy, na powiatowym szpitalu skończywszy – lekarze. Ostatnio z niedowierzaniem oglądałem w telewizji reportaż o doskonałym chirurgu, który zajmuje się modernizacją swojego oddziału w szpitalu. Zapewne dyrektor tego szpitala też jest lekarzem – a przecież powinien być ekonomistą. Chirurg powinien operować, a menadżer zarządzać szpitalem. Tymczasem w Polsce nawet placówkami polskiej prywatnej służby zdrowia kierują lekarze.

Ochrona zdrowia obywateli jest obecnie jednym z najważniejszych zadań, jakimi powinno zajmować się państwo – to po jakości usług medycznych oferowanych przez służbę zdrowia danego państwa, można ocenić poziom rozwoju cywilizacyjnego tego kraju. Dlatego warto, aby w Polsce przestano dyskutować o reformie służby zdrowia i szukać idealnego systemu, a zaczęto od wprowadzenia trzech zmian.

Po pierwsze - należy zlikwidować system kontraktów NFZ, tak aby do systemu dopłynęły pieniądze z banków i funduszy, co pozwoli na budowę nowych szpitali, jako że większość starych po prostu nie nadaje się do modernizacji, ponieważ medycyna poszła do przodu, co powoduje, że stare szpitale są zbyt kosztowne. Po drugie, do zarządzania zaprosić zawodowych menedżerów - prezesem linii lotniczej nie może być pilot - on kupi sobie największy samolot, którym zawsze chciał latać, zamiast policzyć, czy ten samolot na siebie zarobi. To samo jest w medycynie. Po trzecie, należy przygotować kilkuletni plan dotyczący tego, co stanie się z opieką zdrowotną w poszczególnych rejonach Polski, gdy w niektórych miastach trzeba będzie zamykać lub modernizować szpitale.
A jeśli polscy politycy wciąż nie są pewni jak zmieniać polską służbę zdrowia, to może przy kolejnej wizycie w Brukseli czy Strasburgu powinni złożyć szybką wizytę w lokalnej izbie przyjęć w prywatnym i państwowym szpitalu. Po to jesteśmy w Unii Europejskiej, aby się uczyć od prymusa. I – aby się czegoś nauczyć - wcale nie trzeba łamać ręki!