Niemowlę jest w śpiączce. Szpital trzykrotnie odmówił przyjęcia

Niemowlę jest w śpiączce. Szpital trzykrotnie odmówił przyjęcia

Dodano:   /  Zmieniono: 
fot.sxc.hu
13- miesięczny Bolesław Kozikowski zapadł w śpiączkę, a lekarze stwierdzili śmierć mózgu po tym jak trzykrotnie odmówiono przyjęcia go do Uniwersyteckiego Dziecięcego Szpitala Klinicznego im. L. Zamenhofa w Białymstoku. Podczas próby zasugerowania lekarzom przyjęcia chłopca do szpitala, lekarz wezwał policję.
Rodzice chłopca 18 listopada zauważyli, że ich syn nie czuje się dobrze. 19 listopada zabrali dziecko do przychodni, gdzie lekarz wypisał skierowanie do szpitala. - Coś mu się nie podobało i powiedział, że przydałby się szpital - zrelacjonował ojciec Bolka.

Tego samego dnia rodzice zawieźli dziecko do Uniwersyteckiego Dziecięcego Szpitala Klinicznego im. L. Zamenhofa w Białymstoku. Dziecko zostało obejrzane przez lekarza, ale nie przeprowadzono żadnych badań. Jak dodał ojciec - pracownicy szpitala powiedzieli, że to wirus, a dziecko powinno być w domu z rodzicami. Dyrektor szpitala Janusz Pomaski powiedział, że objawy chłopca były charakterystyczne dla ząbkowania.

- Coś jednak nas niepokoiło, więc poprosiliśmy przychodnię, by lekarz, który zna Bolesława, przyjechał do domu - wyjaśnił ojciec Bolka. Dr Leszek Minkiewicz, przyjechał i uznał, że dziecko koniecznie musi być w szpitalu. Stwierdził m.in. anemię, odwodnienie, zwrócił uwagę na kłopoty z ręką. Matka zawiozła Bolesława do szpitala taksówką.

- Po kilku godzinach różnych badań i obserwacji, dziecku włożono rękę w gips - zaznaczył ojciec.. Dodał, że matka chłopca została potraktowana niecodziennie - Co ty tu kobieto robisz, powiedzieli. Byłaś dzień wcześniej, zawracasz głowę, pewnie sama mu uszkodziłaś rączkę podczas ubierania - wyjaśnił

Rodzice dziecka kolejnego dnia wezwali znów lekarza, który stwierdził, że "dziecko musi być w szpitalu i nie rozumie, dlaczego szpital dotąd dziecka nie przyjął". Rodzice na własną rękę, w prywatnym gabinecie zbadali dziecku krew. Kilka godzin po badaniu do lekarza rodziny zadzwonił ktoś z laboratorium z informacją, że sytuacja jest dramatyczna. Minkiewicz powiadomił rodzinę, która natychmiast, po raz trzeci, zabrała syna do szpitala.

Po przyjeździe do szpitala ojcu skończyła się cierpliwość - Mówię: K***a, co tu się dzieje, dziecku usta robią się sine, a ten chce ze mną dyskutować. On [lekarz - red.] wtedy rzuca długopis i mówi, że nie pozwoli, by tu ktoś na niego głos podnosił i wezwał do mnie policję - powiedział ojciec Bolka. Funkcjonariusze po przyjeździe spisali dane mężczyzny i odjechali, ponieważ ktoś na korytarzu zauważył, że chłopiec jest w fatalnym stanie.  - Zrobił się ogromny krzyk, ściąganie innych lekarzy. Niestety, Bolesław zapadł w śpiączkę, z której do dziś się nie obudził. Mój syn jest w tragicznym stanie, lekarze mówią o śmierci mózgu - powiedział ojciec dziecka. Okazało się, że chłopiec cierpi na białaczkę szpikową.

Rodzice nie zgadzają się na odłączenie syna od aparatury podtrzymującej życie.

- Nie dopatruję się żadnych zaniedbań ze strony moich pracowników. Lekarze nikogo nie zbywali. W niektórych szpitalach tak jest. U nas dziecko było badane. Sprawa jest badana przez prokuraturę. Zajmuje się nią również szpitalny zespół ds. zdarzeń niepożądanych. Wszystko będzie wyjaśnione. Nie mamy nic do ukrycia - skomentował sytuację dyrektor szpitala.

TOK FM, ml