Cła, nowa broń Trumpa

Cła, nowa broń Trumpa

To słaba polityka

Podnoszenie opłat celnych jest zgodne z zapowiedziami prezydenta, który chce stawiać na pierwszym miejscu amerykańskie fabryki. To one mają się przyczynić do powstawania nowych miejsc pracy. Ale mogą na tym najwięcej stracić – pośrednio. Na zapowiedź Trumpa już zareagowały akcje amerykańskich spółek motoryzacyjnych (czyli tych, które są „konsumentami” stali i aluminium) – walory Forda straciły blisko 3 proc., a General Motors – prawie 4 proc. Średnia przemysłowa Dow Jones spadła o 1,7 proc. Z kolei japoński Nikkei zniżkował o 2,5 proc., koreański Kospi o 1 proc., a niemiecki DAX i włoski MIB po 2 proc. Rosły za to akcje amerykańskich producentów stali.

Bezpośredni wpływ sankcji na amerykańską gospodarkę będzie niewielki. Import stali i aluminium ma niewielki udział w amerykańskim PKB, w sumie to ok. 0,2 proc. Według przewidywań banku Barclays zablokowanie importu stali i aluminium podniesie inflację w USA o 0,1 proc.

Wbrew zamiarom Trumpa te zapory nie uderzają w Państwo Środka. Chiny odpowiadają za ok. 2 proc. amerykańskiego importu stali i są poza pierwszą dziesiątką eksporterów do USA. Najwięcej pochodzi z Kanady (16 proc.), Brazylii czy Korei Południowej. Czyli z krajów, które są bliskimi bądź dalszymi sojusznikami USA. Podobnie jest, jeśli chodzi o aluminium. 59 proc. tego surowca trafia z Kanady, potem z kilkuprocentowymi udziałami są Rosja i Zjednoczone Emiraty Arabskie. Chiny są wciąż największym producentem stali na świecie, ale – i to ważne – 85 proc. swojej stali konsumują u siebie. Ten etap wojny handlowej nie musi być więc dla nich kosztowny.

Amerykanie raczej na pewno poniosą koszty pośrednie. Nawet w łonie Partii Republikańskiej nie ma pełnego poparcia dla decyzji Trumpa. Do prezydenta wpłynął list podpisany przez 100 republikańskich członków Kongresu, w którym proszą o ponowne rozważenie decyzji o wprowadzeniu „szerokich taryf celnych tak, by nie miały one negatywnych konsekwencji dla gospodarki USA i jej pracowników”. Republikański senator Ben Sasse z Nebraski nazwał protekcjonizm słabą, a nie silną polityką. „Prezydent proponuje ogromny podatek na amerykańskie rodziny” – stwierdził Sasse. Co dobrze oddaje klimat, jaki panuje wśród republikanów, którzy miotają się między wsparciem dla amerykańskich wytwórców a kosztami, które poniosą konsumenci. Wzrost cen stali i aluminium – a taki pewnie nastąpi – oznacza wzrost cen towarów, które są z nich produkowane – od puszek na piwo po samochody. A jednocześnie oznacza to potencjalne retorsje, chociażby w sektorze rolnym. Trzeba pamiętać, że Chiny importują, i to w dużych ilościach, amerykańską soję, bawełnę, samoloty, ropę czy gaz ziemny.

Znalezione w Google’u

Podobna bitwa zwolenników i przeciwników ceł miała miejsce też w samej administracji. Tu wielkim przegranym okazał się Gary Cohn, były już szef Narodowej Rady Ekonomicznej. Cohn, który przez lata był wysokim menedżerem banku Goldman Sachs, zebrał w radzie wiele szanowanych nazwisk, tworząc coś na kształt ciała doradczego, które uznawane było nie dość, że za wpływowe, to i jeszcze bardzo profesjonalne. I to oni argumentowali, że cła i polityka protekcjonizmu są złe.

Wygranym jest inny doradca Peter Navarro, który trafił do administracji w nietuzinkowy sposób. Ówczesny kandydat na prezydenta Donald Trump, na spotkaniach z zięciem Jaredem Kushnerem, wielokrotnie tłumaczył mu swoje krytyczne stanowisko wobec Chin. W końcu nakazał mu zrobić własny „research”. I tak Kushner, wpisując w Google hasło „China”, trafił na książkę „Death by China” (Śmierć przez Chiny) napisaną właśnie przez Navarro. Skończyło się tym, że dołączył on do ekipy Trumpa.

Więcej możesz przeczytać w 11/2018 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.