Kopalnie na... Księżycu. W górnictwie kosmicznym czekają gigantycznie pieniądze

Kopalnie na... Księżycu. W górnictwie kosmicznym czekają gigantycznie pieniądze

PAP: A teraz?

AZ: Szukamy nowych pomysłów i współpracowników, partnerów w kraju i za granicą, z którymi moglibyśmy rozpocząć nowe projekty. Jednak obecnie zajmujemy się przede wszystkim sprawami organizacyjnymi. Powołaliśmy już prawdopodobnie pierwsze w Polsce studenckie koło górnictwa kosmicznego Cosmodrill. Planujemy utworzenie Centrum Górnictwa Kosmicznego, które będzie działało przy AGH Space University. Zależy nam, aby dokonania naukowe przekładały się na biznes. Chcemy m.in., aby nasi studenci zakładali działające w kosmicznym górnictwie startupy.

PAP: Jednak eksploracja przestrzeni to trudne wyzwanie. Niedawno dwa stosunkowo proste lądowniki, izraelski i indyjski, rozbiły się na Księżycu. Ile trzeba czekać, by kosmiczne wydobycie stało się faktem?

AZ: Przede wszystkim trzeba przestać myśleć, że nastąpi to za 50-100 lat. Myślę, że pierwsze systemy wydobywcze powstaną w tym dziesięcioleciu, a nawet w jego pierwszej połowie. Mówię o wydobyciu wody na Księżycu. Nie będą to oczywiście efektywne kopalnie, ale stopniowo będą udoskonalane.

PAP: Skąd taki optymizm?

W ostatnim czasie nastąpił olbrzymi postęp, jeśli chodzi o technikę kosmiczną. Spójrzmy np. na loty na orbitę. W 2011 roku cena wystrzelenia wahadłowca wynosiła 450 mln dol., a średnio w ciągu 30 lat – 1,5 mld. Wahadłowiec potrafił przy tym wynieść tylko 23 tony. Z rakietą Falcon Heavy, która zabiera znacznie więcej, teoretyczny koszt to nieco ponad 90 mln dol. To tak jakby Mercedes klasy CLS z 320 tys. staniał do 4 tys. zł. Trzymając się tego przykładu, jeśli powstanie Starship, ten Mercedes będzie kosztował 80 zł. Jeśli dzisiaj, ktoś łącznie za 200 mln dol. wysłałby rakietą Falcon Heavy urządzenie, które przywiezie 10 ton złota czy platyny, to zarobiłby na tym naprawdę dużo. Już dzisiaj byłoby to więc opłacalne. Trudności techniczne pokonamy natomiast prędzej czy później. Ważniejsze mogą być przeszkody organizacyjne.

PAP: Na czym one polegają?

AZ: Polskie innowacje nie zyskują znaczącego wsparcia finansowego. Państwo dofinansowuje przedsiębiorstwa, które już działają, dobrze sobie radzą i chcą udoskonalić swój produkt, czy się rozwinąć. Natomiast firmy, które dopiero zaczynają, nie mają takiej pomocy. Powstaje błędne koło – aby dostać wsparcie, trzeba mieć gotowy produkt, jednak aby go stworzyć, potrzebne są pieniądze.