Profesor Nouriel Roubini po raz kolejny zapowiada radykalne nasilenie kryzysu. Wszyscy słuchają go z zaciekawieniem, gdyż ostrzegał już w 2008 r. Wtórują mu liczni inni katastrofiści, przede wszystkim z kręgów ekonomii i finansów. Muszę powiedzieć, że zawsze chciałem być katastrofistą, gdyż pozwala to na rezygnację z proponowania sposobów naprawy bieżącej sytuacji. Jak wszystko i tak ma się zawalić, to nie warto poprawiać, a skoro ma się walić, to nie ma co naprawiać. Kiedy katastrofa jest nieuchronna, pozostaje czekać i patrzeć, jak Grek Zorba.
Katastrofiści pojawiali się zawsze. Często mieli rację, bo jak już katastrofa, to łatwo przewidzieć, że będzie katastrofa zapewne jeszcze gorsza, niż nam się zdaje. Jednak podstawowym błędem wszystkich katastrofistów w dziejach nowożytnego świata było to, że nawet jeżeli dochodziło do swego rodzaju katastrofy, to świat potem się z niej wydobywał i znowu miał się nie najgorzej. Może nie wspaniale, ale znośnie, a czego więcej możemy chcieć. Ponadto uczyliśmy się na katastrofach. Nauczyliśmy się bardzo wiele na Wielkim Kryzysie i świat potrafił się z niego wydobyć, nauczyliśmy się także bardzo wiele z II wojny światowej i pokój zbudowany po tej wojnie uwzględniał błędy pokoju zawartego w 1918 r. po I wojnie światowej.
Dlaczego zatem teraz mielibyśmy nie umieć wydobyć się z kryzysu? Zapewne prof. Roubini ma rację i będzie przez pewien czas jeszcze bardzo kiepsko, ale potem będzie lepiej. Nouriel Roubini i wielu podobnie myślących argumentują, że wyczerpały się środki naprawy. Ale przywołują tylko te środki, które stosowano dotychczas, a nie mają odwagi zaproponować nowych sposobów na kryzys. A tylko dzięki nowym sposobom możemy się z niego wydobyć, jak to było po każdym kryzysie w historii. Dlatego katastrofiści są w gruncie rzeczy leniami intelektualnymi.
Dobrze być katastrofistą także dlatego, że wszyscy lubimy katastrofy oraz chętnie słuchamy tych, którzy je zapowiadają. Katastrofy są spektakularne, a – chociaż nie zawsze się do tego przyznajemy – perspektywa, że wszystko się zawali, robi nam nieco perwersyjną przyjemność. No bo jak się zawali, to wreszcie nasze nieco nudne i spokojne życie się skończy. Katastrofiści więc także dlatego są popularni, że dzięki ich przepowiedniom nasze życie staje się ciekawsze. A nuda w życiu społecznym i politycznym jest niesłychanie niebezpiecznym czynnikiem. Można dowodzić, że z nudy zdarzyło się wiele strasznych rzeczy, łącznie z wybuchem I wojny światowej.
Katastrofiści mają zatem seksapil, bo nie są nudni. Politycy, myśliciele i ekonomiści, którzy starają się jakoś kolejnymi krokami wybrnąć z sytuacji, stają się stopniowo nudni. Przecież wszystkich nas już nudzą informacje, że znowu spotkali się w Brukseli i coś zaproponowali. Przecież w naszych czasach polityk pracuje w rozrywce, ma zapewniać nam „entertainment”, a kiedy tego nie czyni, wydaje się nam, że nic nie robi. Nikt mnie jednak nie przekona, że pani Merkel nic nie robi, że przedsiębiorcy europejscy i amerykańscy z założonymi rękami czekają na katastrofę.
Warto też zauważyć, że obecny kryzys, chociaż niewątpliwy, jest tylko kryzysem w porównaniu z okresem prosperity, jaki trwał kilka dziesięcioleci. Będzie się wszystkim żyło nieco gorzej, ale kto myślał, że będzie nieustannie lepiej i że wzrost oraz dobrobyt będą niekończące się i nie będzie trudnych chwil, ten jest optymistycznym cymbałem. Niestety takich cymbałów było bardzo wielu, i to na całym zachodnim świecie. Głoszono koniec historii czy też, jak Thomas Friedman, przekonywano nas, że w Afganistanie wszystko idzie ku dobremu, gdyż świat liberalny i demokratyczny miał nieustannie maszerować naprzód. A tu trochę się ziemia zatrzęsła, trochę jest i będzie ofiar, i już mamy mieć katastrofę.
A jeżeli nawet, to zadaniem ekonomistów, filozofów, publicystów jest z umiarkowanym pesymizmem myśleć o tym, jak odbudować świat po katastrofie. Radykalny pesymizm jest równie niemądry i mało twórczy jak radykalny optymizm. Żyjemy po to, żeby udało nam się osiągnąć odrobinkę przyjemności i uniknąć najgorszych przykrości. Jeżeli tak pomyślimy, to katastrofiści okażą się anachroniczni, bowiem zapowiadają to, co dla rozsądnych ludzi było do przewidzenia i co przewidywali w czasach najlepszej koniunktury. A mianowicie, że będzie z czasem gorzej, a nie lepiej, bo nie może stale być lepiej.
Politycy, którzy nie tylko są dostarczycielami rozrywki, ale ponadto ich los zależy od tego, jak duże zdobędą oklaski widowni, nie mogą być katastrofistami. Nie do tego zostali wynajęci, lecz byłoby nieźle, gdyby politycy, myśliciele – ale i media – ścigali katastrofistów jako autorów scenariusza horroru, który jednak ma opisywać rzeczywistość, a nie być tylko filmem. Katastrofistom więc odpowiedzmy: będzie kiepsko, ale nie aż tak źle, jak byście chcieli.
Katastrofiści pojawiali się zawsze. Często mieli rację, bo jak już katastrofa, to łatwo przewidzieć, że będzie katastrofa zapewne jeszcze gorsza, niż nam się zdaje. Jednak podstawowym błędem wszystkich katastrofistów w dziejach nowożytnego świata było to, że nawet jeżeli dochodziło do swego rodzaju katastrofy, to świat potem się z niej wydobywał i znowu miał się nie najgorzej. Może nie wspaniale, ale znośnie, a czego więcej możemy chcieć. Ponadto uczyliśmy się na katastrofach. Nauczyliśmy się bardzo wiele na Wielkim Kryzysie i świat potrafił się z niego wydobyć, nauczyliśmy się także bardzo wiele z II wojny światowej i pokój zbudowany po tej wojnie uwzględniał błędy pokoju zawartego w 1918 r. po I wojnie światowej.
Dlaczego zatem teraz mielibyśmy nie umieć wydobyć się z kryzysu? Zapewne prof. Roubini ma rację i będzie przez pewien czas jeszcze bardzo kiepsko, ale potem będzie lepiej. Nouriel Roubini i wielu podobnie myślących argumentują, że wyczerpały się środki naprawy. Ale przywołują tylko te środki, które stosowano dotychczas, a nie mają odwagi zaproponować nowych sposobów na kryzys. A tylko dzięki nowym sposobom możemy się z niego wydobyć, jak to było po każdym kryzysie w historii. Dlatego katastrofiści są w gruncie rzeczy leniami intelektualnymi.
Dobrze być katastrofistą także dlatego, że wszyscy lubimy katastrofy oraz chętnie słuchamy tych, którzy je zapowiadają. Katastrofy są spektakularne, a – chociaż nie zawsze się do tego przyznajemy – perspektywa, że wszystko się zawali, robi nam nieco perwersyjną przyjemność. No bo jak się zawali, to wreszcie nasze nieco nudne i spokojne życie się skończy. Katastrofiści więc także dlatego są popularni, że dzięki ich przepowiedniom nasze życie staje się ciekawsze. A nuda w życiu społecznym i politycznym jest niesłychanie niebezpiecznym czynnikiem. Można dowodzić, że z nudy zdarzyło się wiele strasznych rzeczy, łącznie z wybuchem I wojny światowej.
Katastrofiści mają zatem seksapil, bo nie są nudni. Politycy, myśliciele i ekonomiści, którzy starają się jakoś kolejnymi krokami wybrnąć z sytuacji, stają się stopniowo nudni. Przecież wszystkich nas już nudzą informacje, że znowu spotkali się w Brukseli i coś zaproponowali. Przecież w naszych czasach polityk pracuje w rozrywce, ma zapewniać nam „entertainment”, a kiedy tego nie czyni, wydaje się nam, że nic nie robi. Nikt mnie jednak nie przekona, że pani Merkel nic nie robi, że przedsiębiorcy europejscy i amerykańscy z założonymi rękami czekają na katastrofę.
Warto też zauważyć, że obecny kryzys, chociaż niewątpliwy, jest tylko kryzysem w porównaniu z okresem prosperity, jaki trwał kilka dziesięcioleci. Będzie się wszystkim żyło nieco gorzej, ale kto myślał, że będzie nieustannie lepiej i że wzrost oraz dobrobyt będą niekończące się i nie będzie trudnych chwil, ten jest optymistycznym cymbałem. Niestety takich cymbałów było bardzo wielu, i to na całym zachodnim świecie. Głoszono koniec historii czy też, jak Thomas Friedman, przekonywano nas, że w Afganistanie wszystko idzie ku dobremu, gdyż świat liberalny i demokratyczny miał nieustannie maszerować naprzód. A tu trochę się ziemia zatrzęsła, trochę jest i będzie ofiar, i już mamy mieć katastrofę.
A jeżeli nawet, to zadaniem ekonomistów, filozofów, publicystów jest z umiarkowanym pesymizmem myśleć o tym, jak odbudować świat po katastrofie. Radykalny pesymizm jest równie niemądry i mało twórczy jak radykalny optymizm. Żyjemy po to, żeby udało nam się osiągnąć odrobinkę przyjemności i uniknąć najgorszych przykrości. Jeżeli tak pomyślimy, to katastrofiści okażą się anachroniczni, bowiem zapowiadają to, co dla rozsądnych ludzi było do przewidzenia i co przewidywali w czasach najlepszej koniunktury. A mianowicie, że będzie z czasem gorzej, a nie lepiej, bo nie może stale być lepiej.
Politycy, którzy nie tylko są dostarczycielami rozrywki, ale ponadto ich los zależy od tego, jak duże zdobędą oklaski widowni, nie mogą być katastrofistami. Nie do tego zostali wynajęci, lecz byłoby nieźle, gdyby politycy, myśliciele – ale i media – ścigali katastrofistów jako autorów scenariusza horroru, który jednak ma opisywać rzeczywistość, a nie być tylko filmem. Katastrofistom więc odpowiedzmy: będzie kiepsko, ale nie aż tak źle, jak byście chcieli.
Więcej możesz przeczytać w 30/2012 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.