Czerwony ołówek

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jakbyśmy mieli mało problemów w Unii, nasze rządy szykują kolejny. Znów chodzi o pieniądze. Właśnie nie powiodły się rokowania w sprawie budżetu UE na przyszły rok, a już czeka nas dramat negocjacji o duży budżet wspólnoty na lata 2014-2020, który uwidacznia poważne różnice stanowisk. Komisja Europejska chce podniesienia wydatków i wskazuje na zwiększone zadania Unii, tymczasem inni sięgają po długi czerwony ołówek i twierdzą, że w czasach kryzysu wspólne wydatki muszą być niższe. Najwięksi europejscy skąpcy siedzą w Izbie Gmin, ale nie tylko tam. 50 mld euro cięć, które w budżecie na lata 2014-2020 zaproponował Cypr, okazało się dla nich zbyt małą sumą i mówi się nawet o 80-85 mld euro.
Ogólne ramy finansowe na lata 2014-2020 to nie orzeszki ziemne, chodzi przecież o bilion euro, czyli prawie 4,2 bln zł. Żeby można było je wydać, muszą się najpierw w kasie Unii pojawić, a aby tam trafiły, trzeba przekonać tych, którzy najwięcej do niej wpłacają. Nie jest to łatwe, więc spór o pieniądze nie jest w Unii czymś nowym. To swoisty rytuał. Komisja Europejska zawsze trochę zawyża budżet, by państwa członkowskie miały z czego ciąć. By skąpcy przy stole w Brukseli mieli satysfakcję i by obrońcy większego budżetu mieli z czego rezygnować. Na końcu wszyscy świętują sławny brukselski kompromis i wracają do domów z poczuciem wygranej.

Teraz sytuacja jest jednak trochę inna. Premier Wielkiej Brytanii David Cameron wybiera się do Brukseli z decyzją parlamentu, która nakazuje mu osiągnięcie cięcia wydatków. To czyni porozumienie niezwykle trudnym, ale nie tylko dlatego, że Cameron jest przyparty do muru – również dlatego, iż za stanowiskiem Brytyjczyków ochoczo schowają się inne państwa niechętne budżetowi. Ich liczba wcale nie jest mała.

Chociaż chętnych do cięć w budżecie nie brakuje, to tylko Cameron pojawi się w Brukseli jako czarna owca. Głośne są żądania wyjścia Wielkiej Brytanii z UE. Są to zachowania niegodne demokraty. Nie przystoi w taki sposób odnosić się do parlamentarnej decyzji. Jeżeli będziemy kogokolwiek straszyć wyrzuceniem z Unii, bo nie pasuje nam jego stanowisko, na pewno nie rozwiążemy w ten sposób żadnego z palących problemów wspólnoty. A przy tym nie wolno zapominać, jak doszło do decyzji Izby Gmin. Jej okoliczności są skandaliczne, bo wyłącznie z wewnątrzpolitycznych pobudek, aby zaszkodzić Cameronowi, brytyjscy socjaldemokraci dołączyli do eurosceptycznychtorysów i narzucili mu oraz Europie swoisty paraliż. W Niemczech jest na szczęście inaczej – kanclerz Angela Merkel może liczyć na wsparcie opozycji. Tego wyborcy nie lubią, ale decyduje niemiecka racja stanu.

Siedmioletnie ramy budżetowe finansują m.in. proces wyrównywania poziomów gospodarczych w nowych państwach członkowskich. Nie wolno go przerwać. Nie tylko dlatego, że jest potrzebny Polsce i innym krajom. Przynosi też zyski starym. Ale przede wszystkim nowe państwa członkowskie nie mają nic wspólnego z kryzysem i nie mogą być obciążone jego skutkami. Przeciwnie – na przykład Łotwa pokazała, że ponosząc bez rozgłosu ofiary, potrafiła wrócić na drogę rozwoju. Z kolei gospodarka Polski była lokomotywą dla gospodarki Niemiec, kiedy ta w 2009 r. poważnie osłabła. Jest jeszcze jeden ważny aspekt. Nie bardzo wiadomo, w jaki sposób można wytłumaczyć ludziom, że nie brakuje pieniędzy na ratowanie banków, podczas gdy czerwony ołówek tnie wydatki na budowę dróg, projekty ochrony środowiska, edukację itd. Nie ma wątpliwości, że musimy koordynować wysiłki w obszarach badań naukowych, innowacyjności, nie wolno poniechać rozbudowy transeuropejskich połączeń. Także wspólna polityka zagraniczna wymaga pieniędzy. Tu czerwony ołówek nie może być ostry, a ręka, która go prowadzi – ślepa. Potrzebna jest obiektywna ocena efektywności, aby nie wylać dziecka z kąpielą.

 Przy okazji budżetowych debat słychać głosy, że oszczędzanie jest potrzebne. Można się z tym nawet zgodzić, kiedy się pamięta, że niejeden projekt w krajach członkowskich powstał tylko dlatego, że były akurat nań unijne pieniądze, chociaż nie był potrzebny. Budżet na lata 2014-2020 mniejszy o 80-85 mld euro od propozycji Komisji nie przewróci Unii. Pod warunkiem że nasze rządy będą na tyle mądre, że pieniądze, które dostaną, wydadzą sensownie tam, gdzie naprawdę są potrzebne, że nagrodzą nimi tych, którzy na nie zasługują. I wtedy się okaże, że czerwony ołówek nie był wcale tak ostry. Tłumaczył Marek Orzechowski
Więcej możesz przeczytać w 47/2012 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.