Laissez-faire!

Dodano:   /  Zmieniono: 

Jesteśmy roszczeniowi, nie doceniamy tego, że żyjemy na zielonej wyspie, którą z takim trudem od 25 lat budują nam politycy z pokolenia naszych rodziców. Jesteśmy gówniarzami, którym tak się już w głowach przewraca od dobrobytu, że z nudów wymyśliliśmy sobie zabawę w bunt. Co gorsza, nasz szczeniacki wybryk w postaci kontestacji polityki twórców polskiego cudu gospodarczego przestaje już być jedynie niszową subkulturą młodzieżową. W tym roku to właśnie nasze głosy zdecydowały o triumfie opozycji i kandydatów antysystemowych. I, o zgrozo, prawdopodobnie doprowadzimy też do sporego przetasowania na scenie politycznej po jesiennych wyborach parlamentarnych.

A przecież narzekanie na nasz kraj świadczy o tym, że prawdopodobnie jesteśmy „psychiczni”, jak to ujął gruziński gość Marcina Mellera, dostrzegający, jak wielki sukces odnieśliśmy. Powstają autostrady, pięknieją wsie i miasta, a my młodzi mamy dziś niepowtarzalną możliwość podróżowania po świecie. Skąd więc w nas tyle niezadowolenia? I tej okropnej roszczeniowości? Niezadowolenie tak, sporo tego w nas, ale nazywanie nas roszczeniowymi jest obraźliwe i pokazuje, że ci wszyscy niby-eksperci nie rozumieją, o co chodzi młodym. Nie chcemy żadnych wsparć na starcie, dopłat, dotacji, programów dla młodych i tym podobnych gniotów. Śmiechem reagujemy na pomysły w stylu troskliwej premier Ewy Kopacz, która proponuje, by państwo (a więc my wszyscy) dorzucało się do pensji tych, którzy zarabiają minimalną stawkę.

Czego zatem chcemy? Nasze żądania można streścić starym zawołaniem: laissez-faire! Dajcie nam, młodym, swobodnie działać! Skończcie wreszcie, drodzy politycy, rzucać nam kłody pod nogi i wystawiać naszemu pokoleniu rachunki za wasze życie na kredyt. Te kłody pod nogami, o które wciąż się potykamy, to chociażby wciąż liczne zamknięte zawody, które tylko częściowo udało się zderegulować Gowinowi, to tony bzdurnych przepisów, jak brak klauzuli in dubio pro tributario, o którą ostatnio stoczyliśmy bój, to polityczno-biznesowe układy oplatające nasze państwo i zamykające wejście tym, którzy chcą pozostać niezależni – i wiele innych. A rachunki, które płacimy? Przede wszystkim rosnące składki na ZUS, które wyrzucają nas na umowy cywilnoprawne, pogardliwie nazywane śmieciowymi. Płacimy coraz więcej za to, że ktoś kiedyś zbudował fatalny system emerytalny pełen rozbuchanych przywilejów. Cierpimy na rynku pracy po to, by niektórzy z pokolenia naszych rodziców mogli sobie w wieku czterdziestu kilku lat wypoczywać na emeryturze. A tu wciąż rośnie dług publiczny, za który nam i naszym dzieciom przyjdzie kiedyś słono zapłacić.

Wolimy mieć warunki do tego, by móc dzięki ciężkiej pracy maksymalnie wykorzystywać nasze cechy – przedsiębiorczość, pomysłowość, ambicje – i umiejętności, aby budować dobrobyt i spełniać marzenia, niż pogłębiać to życie na kredyt. Dajcie nam wędki, a my już będziemy wiedzieli, gdzie są ryby do złowienia. �

* Prezes Stowarzyszenia KoLiber

Więcej możesz przeczytać w 31/2015 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.