Posłowie głosowali za kolegów - grozi im rok więzienia

Posłowie głosowali za kolegów - grozi im rok więzienia

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kar roku więzienia w zawieszeniu na 2 lata i po 5 tys. zł grzywny zażądał w poniedziałek prokurator dla byłych posłów SLD Jana Chaładaja i Stanisława Jarmolińskiego, którzy w 2003 r. głosowali w Sejmie za nieobecnych kolegów. Obrona wnosi o uznanie sprawy za czyn mniejszej wagi i warunkowe umorzenie procesu.
- Głosując za nieobecnych posłów niewątpliwie poświadczyli nieprawdę, a ich działanie miało istotne skutki prawne, bo zapadła uchwała Sejmu obciążona wadą prawną. Przekraczając swe poselskie uprawnienia działali na szkodę interesu publicznego. To szczególnie naganne postępowanie - mówił przed sądem prokurator, żądając skazania obu oskarżonych za poświadczenie nieprawdy i za przekroczenie uprawnień. Maciej Krasiński, obrońca oskarżonych, przekonywał, że Chaładaj i Jarmoliński powinni być skazani tylko za poświadczenie nieprawdy. Jego zdaniem, sprawa powinna zostać warunkowo umorzona, tak jak w 1994 r. sąd umorzył proces posłów: Tadeusza Gajdy z PSL, Marcina Libickiego z ZChN, Henryka Strzeleckiego z PSL i Andrzeja Zakrzewskiego z Polskiego Programu Liberalnego, którzy w październiku 1992 r., podczas przyjmowania uchwały o założeniach polityki społeczno-gospodarczej na 1993 r. zagłosowali za nieobecnych kolegów - co pokazała TVP. Warunkowe umorzenie postępowania to formuła prawna polegająca na uznaniu winy oskarżonych i umorzeniu sprawy na okres próbny do trzech lat. Jeśli przez ten czas popełniliby oni podobne przestępstwo, ta sprawa zostałaby "odwieszona" i osądzona. W rejestrze skazanych będą jednak figurować jako karani.

- Panowie Chaładaj i Jarmoliński ponieśli już dotkliwe konsekwencje swego postępowania: śmierć cywilną, koniec kariery politycznej, stracili możliwość zasiadania we władzach instytucji Skarbu Państwa. A ich udział w feralnym głosowaniu miał niewielkie znaczenie, bo ich głosy nie ważyły na wyniku głosowania - przekonywał i przypomniał, że prokuratura odmówiła śledztwa w sprawie poświadczenia nieprawdy przez posłów PiS, którzy - aby nie potrącać im poselskich diet - składali usprawiedliwienia swej nieobecności w Sejmie, podczas gdy byli oni w gmachu parlamentu, ale nie brali udziału w posiedzeniu protestując na korytarzu. Sprawa Chaładaja i Jarmolińskiego ma już 7-letnią historię. W marcu 2003 r. ważyły się losy ministra infrastruktury i wicepremiera w rządzie SLD-UP Marka Pola. Opozycyjne wówczas PO i PiS kolejny raz wniosły o wotum nieufności wobec ministra, którego uznawali za najbardziej nieudolnego - lider PO Donald Tusk nawet mówił o nim wtedy "Winietu". Koalicja wspierająca rząd Leszka Millera obroniła swego ministra.

Okazało się jednak, że w tym i innych głosowaniach posłowie Chaładaj i Jarmoliński przyciskali przyciski także za nieobecnych tego dnia Mieczysława Czerniawskiego i Alfreda Owoca. Wykrył to ówczesny poseł koła Ruch Katolicko-Narodowy Robert Luśnia i ogłosił z sejmowej trybuny. Sprawą zajęła się prokuratura, do której doniesienie skierował ówczesny marszałek Sejmu Marek Borowski. Chaładaja i Jarmolińskiego wykluczono z klubu SLD. W śledztwie przyznali się do zarzuconego im poświadczenia nieprawdy - za to przestępstwo grozi do pięciu lat więzienia. Odmawiali składania wyjaśnień. Z ustaleń prokuratury wynika, że Chaładaj miał zagłosować sześć razy za posła SLD Mieczysława Czerniawskiego, a Jarmoliński - oddać 41 głosów za posła Alfreda Owoca. Dowodami w sprawie są m.in. wydruki głosowań, ich zapisy telewizyjne oraz zeznania zainteresowanych posłów, w tym posła Luśni. Według prokuratury, karty do głosowania posłów Czerniawskiego i Owoca zostały użyte "wbrew woli dysponentów".

PAP, arb