Tusk gra, Kaczyński tańczy

Tusk gra, Kaczyński tańczy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kiedy w 2005 roku Jarosław Kaczyński ograł Donalda Tuska ze wszystkiego wydawało się, że stereotyp zgodnie z którym Kaczyński jest demonicznym strategiem, a Tusk – chłopcem w krótkich spodenkach ostatecznie się potwierdził. Minęło pięć lat i Kaczyński musi z podziwem patrzeć jak jego rywal ogrywa go jak dziecko. A najgorsze jest to, że lider PiS niewiele może zrobić.
Kiedy w październiku 2009 roku „Rzeczpospolita" i CBA obwieściły światu, że oto dwóch czołowych polityków PO „na 90 procent" kręci lody z biznesmenami i to na dodatek z niepopularnej, kojarzonej ze zorganizowaną przestępczością branży hazardowej – wydawało się, że pancernik „Platforma Obywatelska” wreszcie został dosięgnięty przez torpedę i teraz majestatycznie pójdzie na dno, wynosząc ponownie do władzy „prawych i sprawiedliwych”. Po kilku miesiącach pracy komisji hazardowej, po upadku Grzegorza „No mercy” Schetyny, po wysłuchaniu plączących się w zeznaniach Sobiesiaka i Rosoła, po ujawnieniu kilku afer pobocznych (afera wyciągowa) patrzymy na sondaże i co widzimy? PO wciąż jest bliskie uzyskania w przyszłych wyborach bezwzględnej większości w Sejmie, a PiS jak było 20-procentową opozycją, tak 20-procentową opozycją pozostaje. Nad Wisłą bez zmian.

Jak wytłumaczyć ten fenomen? Otóż – czy się to sympatykom PiS podoba, czy nie – to efekt sprawności politycznej Tuska, który wyprowadził w pole starego wyjadacza Jarosława Kaczyńskiego udowadniając, że jest równie demonicznym strategiem jak lider PiS. Bo co zrobił premier w ciągu ostatnich kilku miesięcy? Najpierw – bez skrupułów pożegnał Schetynę słowami „chłopaki nie płaczą" pokazując opinii publicznej kto w PO rządzi. Potem zgodził się na powołanie komisji hazardowej (co skwapliwie podkreślał przed samą komisją) pokazując elektoratowi – zobaczcie, ja się niczego nie boję. Kiedy zbliżał się czas przesłuchań „Mira" i „Zbycha” rzucił pomysł głębokiej konstytucyjnej reformy, skutecznie wiążąc dziennikarzy i polityków opozycji jałową dyskusją (jałową – bo wszyscy dobrze wiedzą, że zmiana konstytucji jest równie prawdopodobna jak to, że kadra Smudy pokona Hiszpanię), a potem zagrał va banque ostatecznie grzebiąc szanse PiS na skonsumowanie owoców afery hazardowej. Wycofał się z wyborów prezydenckich.

Tą ostatnią decyzją osiągnął kilka celów. Po pierwsze – całkowicie zdezorientował PiS, który już stał w blokach startowych i miał zapewne w szafach z pół tuzina dziadków z Wehrmachtu i babci z Luftwaffe. Tymczasem okazało się, że materiały te należy wrzucić do niszczarki i szybko wymyślić dlaczego wycofanie się Tuska z wyborów jest sukcesem PiS, co się nie do końca udało. Po drugie – wskazując jako potencjalnych delfinów Bronisława Komorowskiego i Radosława Sikorskiego sprowokował Kaczyńskiego do wejścia w jego ulubioną rolę – rolę politycznego mściciela. Szczególnie chytre jest rzucenie kandydatury Sikorskiego, który na Kaczyńskich działa jak płachta na byka. Trudno się zresztą dziwić – Jarosław Kaczyński najpierw przywrócił Sikorskiego wielkiej polityce wprowadzając go do Senatu i do resortu obrony, a następnie usłyszał, że Sikorski ma zamiar dorżnąć jego watahy w barwach PO. Poza tym tajemnicą poliszynela jest, że Sikorski – jeszcze jako minister obrony w rządzie PiS – dość obcesowo drwił sobie z braci, którzy dla niego – światowca z Oxfordu i Nowego Jorku, byli symbolem zaściankowości. Dlatego – mimo iż partyjne góry naciskały – Tusk nie namaścił Komorowskiego na kandydata PO tylko postanowił zorganizować prawybory w partii.

I co się stało? Jarosław Kaczyński i jego hufce zamiast uderzać w „miękkie podbrzusze" PO, czyli aferę hazardową, zamiast podkreślać w każdym wywiadzie, że Rosół kręci, a Sobiesiak zachowuje się jak człowiek który boi się prokuratora zaczęli się bawić w grę „wiem, ale nie powiem czemu Sikorski się nie nadaje na prezydenta". A skoro PiS zaczął się w to bawić, no to i media podjęły trop. I teraz ważniejsze od tego o co Arłukowicz zapyta kolejnego świadka jest to jakie haki na Sikorskiego ma w swojej szafie Kaczyński.

To zresztą nie koniec igrzysk. Przecież kiedy kandydatem ostatecznie zostanie Komorowski zacznie się kolejna zabawa: „wiem, ale nie powiem co Komorowski robił dla WSI". I ci wszyscy, którzy łudzili się, że PiS z twarzą Gęsickiej będzie nieco bardziej merytoryczny niż PiS z twarzą Gosiewskiego znów poczują się oszukani.

Czy Kaczyński tego nie widzi? Widzi – bo wbrew temu co z kolei o nim sądzą przeciwnicy – jest bardzo inteligentnym politykiem. Ale Kaczyński znajduje się w pułapce swojego elektoratu. Bo z jednej strony chce zawalczyć o poszerzenie swojej strefy wpływów, ale z drugiej strony boi się ciosu z prawej strony, odbudowy jakiejś neo-LPR, czy powołania mitycznej już partii Tadeusza Rydzyka. A te 20 procent żelaznego PiS-owskiego elektoratu nie chce rozmawiać o aferze hazardowej (bo przecież dobrze wie, że PO jest winne, o czym tu rozmawiać), tylko chce żeby prezes udowodnił, że Sikorski jest rosyjskim agentem, Komorowski chodzi na pasku specsłużb, a cała PO jest dziełem szatana. Kaczyński próbuje więc postępować według zasady panu Bogu świeczkę (Gęsicka), a diabłu ogarek (ataki na Sikorskiego). Tusk rozumie to doskonale i rozgrywa całą sprawę w taki sposób, aby widoczny był przede wszystkim ogarek.

Jeżeli Tusk był kiedyś chłopcem w krótkich spodenkach to jest to bardzo zamierzchła przeszłość.