Podejrzany dzieciobójca aresztowany

Podejrzany dzieciobójca aresztowany

Dodano:   /  Zmieniono: 
Łódzki sąd aresztował w piątek 42-letniego Janusza T. podejrzanego o uduszenie dwójki swoich dzieci: 4,5-letniej córki i 7-letniego syna. Były policjant przyznał się do obu zbrodni. Grozi mu kara dożywotniego więzienia.
- Sąd na wniosek prokuratury aresztował podejrzanego na trzy miesiące - powiedziała Grażyna Jeżewska z biura prasowego Sądu Okręgowego w Łodzi. Ciała 4,5-letniej dziewczynki oraz 7-letniego chłopca znaleziono we wtorek po południu w mieszkaniu przy ul. Szpitalnej w Łodzi. Policjanci zatrzymali w mieszkaniu 42-letniego ojca dzieci Janusza T., byłego policjanta. Był pijany, miał dwa promile alkoholu w organizmie.

W piątek na cmentarzu Zarzew na łódzkim Widzewie odbył się pogrzeb zamordowanych dzieci - 4,5-letniej Dagmary i 7-letniego Wiktora. W uroczystościach pogrzebowych uczestniczyło ok. 100 osób - najbliższa rodzina, sąsiedzi, przyjaciele rodziny. Ciała dzieci zostały skremowane a prochy spoczęły w jednym grobie; matka dzieci włożyła do niego zabawki, które prawdopodobnie dzieci miały otrzymać pod choinkę.

Zaplanował zbrodnię

W czwartek prokuratura przedstawiła 42-latkowi dwa zarzuty zabójstwa swoich dzieci przez uduszenie. Mężczyzna przyznał się do winy i złożył wyjaśnienia, z których wyłania się szokujący obraz zbrodni. Wynika z nich, że w przeddzień zbrodni T. podjął ostateczną decyzję, że zabije swoje dzieci; zamierzał także - jak wyjaśniał - popełnić samobójstwo. Zabójstw dokonywał systematycznie. Najpierw odebrał ze szkoły 7-letniego syna, zaprowadził go do domu i tam udusił. Później odebrał córkę z przedszkola i ją również zamordował w mieszkaniu. Zrezygnował ostatecznie z próby samobójczej, ale nie potrafił wyjaśnić dlaczego.

Z relacji Janusza T. wynika, że była to zbrodnia z zemsty na żonie. W prokuraturze mówił, że chciał w ten sposób zemścić się, ponieważ był przekonany, że żona zamierza wyjechać za granicę. Miał też mówić śledczym, że żałuje tego, co zrobił. W tej sprawie - podobnie jak w przypadkach innych zbrodni - konieczne będą badania psychiatryczne podejrzanego.

Matka w szoku

Tragedia rozegrała się w mieszkaniu w bloku przy ulicy Szpitalnej w Łodzi, które od trzech miesięcy wynajmowała czteroosobowa rodzina. Policjantów zaalarmował jej znajomy, który dostał od swojego kolegi dziwne i niepokojące SMS-y, mogące wskazywać na to, że mógł coś zrobić swoim dzieciom. 42-latek nie chciał otworzyć drzwi znajomemu ani wezwanym policjantom. Dopiero gdy na miejsce ściągnięto wysięgnik strażaków, mężczyzna otworzył drzwi.

W mieszkaniu - w dużym pokoju - znaleziono ciała dwójki dzieci: 4,5-letniej dziewczynki i 7-letniego chłopca. Próbowano je reanimować, ale lekarz stwierdził zgon. Na ciałach dzieci nie było widać wyraźnych śladów obrażeń. Już pierwsze oględziny wskazywały jednak, że przyczyną zgonu mogło być uduszenie; potwierdziła to sekcja zwłok dzieci. Prokuratura i policja przeprowadziła oględziny mieszkania. Zabezpieczono wiele śladów, m.in. biologicznych, a także materiał porównawczy do badań, w tym odzież sprawcy. 31-letniej matki, która jest policjantką, nie było w domu. W stanie szoku kobieta trafiła do szpitala, ale na własną prośbę została wypisana. Następnego dnia została przesłuchana.

Dzieciobójca odznaczony za ratowanie dzieci

Trwa ustalanie przyczyn tragedii. Wiadomo, że rodzina wynajmowała mieszkanie od trzech miesięcy; sprowadziła się tam po sprzedaży domu w okolicach Zgierza. Wcześniej mieszkała w woj. zachodniopomorskim. Według nieoficjalnych informacji ze źródeł zbliżonych do sprawy, małżonkowie mieli problemy związane z finansami, a także nadużywaniem alkoholu przez 42-latka. Z zeznań sąsiadów wynika, że rodzina uchodziła za spokojną; sąsiedzi nie zauważyli nic niepokojącego. Według policji, Janusz T. przed trzema laty przeszedł na policyjną emeryturę. 10 lat temu został odznaczony Krzyżem Zasługi m.in. za uratowanie dwójki małych dzieci z pożaru kamienicy przy ul. Piotrkowskiej w Łodzi.

zew, PAP