"Wybuch? Ktoś musiałby zaminować brzozę"

"Wybuch? Ktoś musiałby zaminować brzozę"

Dodano:   /  Zmieniono: 
Tu-154M (fot. Wprost)Źródło:Wprost
- Żeby mówić o wybuchu, to musiałby się on zdarzyć w promieniu, nie więcej niż 10 m od brzozy. Czyli ktoś musiałby zaminować brzozę. I jeszcze pilot musiałby trafić właśnie w to drzewo - mówił na antenie TOK FM fizyk prof. Paweł Artymowicz. Zaznaczył też, że nie ma wątpliwości, iż w Smoleńsku nie doszło do wybuchu na pokładzie Tu-154M.
W ocenie Artymowicza do katastrofy doszło, bo "źle wyszkoleni piloci przekroczyli przepisy". - Piloci obniżyli samolot poniżej minimalnej dozwolonej wysokości zniżania. To wszystko spowodowało, że samolot zahaczył o brzozę. 1/3 lewego skrzydła się urwała. Od tego momentu piloci nic nie mogli zrobić. Samolot odwraca się na plecy, schodzi z kursu, uderza w las - mówił  fizyk i astrofizyk z uniwersytetu w Toronto.

Artymowicz zwrócił też uwagę na różnice w relacjach świadków, które znajdują się w filmach Anity Gargas. - "Nie było wybuchu, tylko plaśnięcie", "samolot skrzydłem zahaczał i za las poleciał, a tam obłok ognia, dźwięk nie był głośny" - to wypowiedzi świadków z filmu Gargas "10.04.2010" (który miał premierę w 2011 roku - red.). Ale wtedy zwolennicy tezy o zamachu starali się ukierunkować nasze myślenie na sztuczną mgłę i strzały - stwierdził Artymowicz.

Jak zaznaczył, gdyby na pokładzie Tu-154M doszło do wybuchu "wszystkie szczątki samolotu poleciałby na wprost, a nie skręciłyby z kursu". - Jedyną metodą żeby taki duży samolot skręcił w lewo jest to, że stracił dużą część skrzydła. Wtedy naturalnie schodzi z kursu. Na podstawie mojej analizy mogę powiedzieć, że wybuch musiałby zdarzyć się w promieniu nie więcej niż 10 m od brzozy. Ktoś więc musiałby zaminować brzozę. I jeszcze pilot musiałby trafić właśnie w to drzewo - tłumaczył.

ja, TOK FM