"Ktoś chciał zaszkodzić dworowi premiera"

"Ktoś chciał zaszkodzić dworowi premiera"

Dodano:   /  Zmieniono: 
Premier Tusk i jego (niektórzy byli) ministrowie, fot. Wprost 
- Dlaczego teraz opublikowano te informacje, a nie dwa tygodnie przed wyborami, kiedy miałyby dużo większy rezonans polityczny? - zastanawiał się na antenie TVN24 dr Sławomir Sowiński z Instytutu politologii UKSW. Jego zdaniem, za publikacją rozmów może stać ktoś z samej Platformy - ktoś, kto nie chciał zaszkodzić partii, ale dworowi wokół premiera i samemu premierowi. To musi prowadzić, co najmniej, do wniosku o wotum zaufania, a być może do skrócenia kadencji i rozpisania wyborów - stwierdził politolog.
- Gdyby to było środowisko spoza Platformy i ktoś chciał zaszkodzić Platformie, to te nagrania pojawiłyby się tydzień przed wyborami (do parlamentu europejskiego - red.), a to doprowadziłoby do porażki tej partii - ocenił Sowiński. - Wygląda na to, że ktoś nie chciał zaszkodzić samej Platformie, ale dworowi, który jest wokół premiera - dodał.

 - Mamy wielkie podzamcze, czyli klub parlamentarny i taki wysoki zamek, w którym zamknął się Donald Tusk ze swoim otoczeniem. Wygląda na to, że w tym dolnym zamku zebrała się jakaś grupa, jakieś środowisko, które chce w ten górny zamek uderzyć i przejąć tam władzę - twierdzi Sowiński.

- (Tusk - red.) właściwie nie ma teraz wyjścia. Bo jeżeli będzie przekonywał, że minister Sienkiewicz poszedł z jego polecenia, to w sposób oczywisty obciąża się. Natomiast gdyby się okazało, że minister prowadzi samodzielną politykę personalną, to właściwie obciąża Donalda Tuska jeszcze bardziej, w sensie politycznym - stwierdził Sowiński. Jego zdaniem to "musi prowadzić, co najmniej, do wniosku o wotum zaufania, a być może do skrócenia kadencji i rozpisania wyborów".

Sowiński twierdzi, że kryzys państwa w publikacji taśm widać na kilku poziomach. - Pierwszy to poziom zabezpieczania wywiadowczego i kontrwywiadowczego. Drugi dotyczy swobodnego traktowania przez czołowych polityków swoich kompetencji i konstytucji. Trzeci - to sprawa języka tej rozmowy - wymienił doktor nauk politycznych.

- Wiadomo, nie możemy popadać w fałszywą bigoterię. Politycy są ludźmi, ale język tej rozmowy to język małych chłopców, którzy różnymi, mniej lub bardziej eleganckimi metaforami próbują sobie zaimponować - ocenił. - Ale politycy mają być przykładem. I wydaje mi się, że są pewne granice, które nawet w ramach prywatnej rozmowy nie powinny być przekraczane - skwitował.

TVN24